camino

camino

środa, 31 grudnia 2014

Adios... z wyjątkowymi życzeniami :)


Ostatni dzień w roku...

   Nie tak dawno pisałem ostatniego posta w 2013 roku smucąc się, że nie spędzam Sylwestra z Hanym i żyjąc rokiem 2014 pod znakiem Camino de Santiago.
W tym roku także piszę ostatniego posta i smucę się, że nie ma ze mną Męża.
Camino zaś od tej pory nabierze innego charakteru, wszak drogi są wszędzie i każda ma na swój sposób wyjątkowy cel :)
Tą główną czyli "autostradą" w 2015 r. jest marzenie o Gruzji.
Jak to marzenie się zakończy, czas pokaże.
Zrobimy jednak wszystko, by je zrealizować.
Plany urlopowe na nowy rok oboje zdaliśmy naszym przełożonym wczoraj.
W naszym harmonogramie wizyty są rozłożone tak, byśmy jak najczęściej się widzieli i 2015 rok zakończyli już wspólnie.

   Dzisiejszy dzień kończę pod znakiem prezentów, bowiem otrzymałem dwa ciuszki :) i nowy kalendarz z tej samej serii co poprzedni (motyw drogi do Św. Jakuba).
Wcale nie skupiam się na dzisiejszym dniu tylko na tym co będzie od niedzieli, bowiem wtedy będzie już Mąż i tak naprawdę zacznie się dla mnie prawdziwe świętowanie- wypinanie :)

   Pod wieczór Hany złożył mi jedyne w swoim rodzaju życzenia :)
Ich niezwykłość polega na tym, że jeszcze w życiu takich nie otrzymałem i jeszcze nigdy nikt nie życzył mi tego, co często (niestety) się zdarza (tak oczywistego :P)
Przytoczę treść:

" Długo myślałem nad tym co w życiu jest ważne i czego mógłbym Ci życzyć w Nowym Roku i w końcu do tego doszedłem...
Życzę z całego serca, żeby nikt Cię nie wkurwiał :):):):) ..."

Jakże chętnie to życzenie przyjąłem i życzę sobie oraz Wam wszystkim jego spełnienia w Nowym Roku 2015 roku :):):)

Ps. Jako autor bloga czuję się niespełniony.
W zeszłorocznym ostatnim poście życzyłem sobie by 2014 rok zakończyć przynajmniej z jednym postem więcej niż w roku poprzednim.
Nie udało się. Zabrakło czterech postów (obecny blog + sub-blog założono w czerwcu z Mężem".
Więc oby za rok... :):):)

iloveyou Bejbe soł macz :*:*:*
Dziękuję Skarbie za wszystkie dni 2014 roku 

sobota, 27 grudnia 2014

Przedwcześnie


Koniec Świąt.
Niestety.
Przed nami jeszcze świąteczny weekend, choć już nie tak świąteczny jak się zapowiadał.
Właśnie o tej porze miałem witać Męża i cieszyć się Jego obecnością, ale czasami tak bywa, że los płata figle i tym razem niestety mu się udało.
Czekam więc równy tydzień, bo w niedzielę Hany już będzie, wszak Nowy Rok- nowy plan urlopowy :)
Drugi rok z rzędu spędzimy ze sobą świąteczny okres Trzech Króli. 

Święta minęły mi spokojnie i kameralnie.
Wizyta Siostry, planowana w Drugi Dzień Świąt, nie doszła do skutku, ponieważ z całą rodziną dostała zaproszenie od przyszłych swatów na odwiedziny.
Tak, tak, "swatów".
Mój Siostrzeniec w Wigilię zaręczył się, więc kto wie, czy w przyszłym roku nie czeka mnie wesele.
Póki co wolę o tym nie myśleć, bo jakoś kojarzy mi się to z wydatkami, a ja wszelkie oszczędności (mam je w ogóle? :P) wolę przeznaczyć na podróże (małe i duże :P).

Dziś sobota inna od wszystkich, bo nie muszę pół dnia spędzać na sprzątaniu :)
Jakby nie patrzeć takie świąteczne jej wydanie. 
Pogoda też przyjemna- trzyma mróz i świeci słońce.
Nic tylko spacerować.

Przyjemnego po-świątecznego weekendowania.

iloveyou Bejbe :*:*:*



czwartek, 25 grudnia 2014

Życzenia- wspomnienia


...Nic monarchów nie odstrasza, 

Do Betlejem śpieszą,
Gwiazda Zbawcę im ogłasza,

Nadzieją się cieszą.



   Czemu zaczynam posta od słów kolędy popularnej w okresie szóstego stycznia?
Bo od pół roku jej melodia jest bliska memu sercu :) (dokładnie pół roku temu rozpoczynaliśmy naszą Drogę. Może nie do Betlejem, ale także do miejsca świętego... do Pola Gwiazd).
Bliska jest też Mężowi :)
Jest bliska nam obu i ciepło się kojarzy, a przecież o to chodzi w te Święta...
By być otoczony Bliskimi. Ich ciepłem i myślami o nich, gdy są gdzieś w bliższej czy dalszej... oddali.
To bliskość, myśli i wspomnienia tworzą niesamowitą aurę Tego Czasu.
Tej bliskości, ciepła, wyjątkowości, a przede wszystkim Miłości życzę wszystkim, którzy kiedykolwiek zechcieli otworzyć tą stronę :)


Nic Łukaszów nie odstrasza,
Do Santiago śpieszą,
Strzałka Camino wyznacza,
Nadzieją się cieszą.

:):):) i znowu się uśmiecham kiedy to piszę, bo w uszach słyszę jak nasze ranne śpiewy budzą hiszpańskie puebla do życia :):):)


iloveyou Moja Dziecino :*:*:*


wtorek, 23 grudnia 2014

Via Montana


Dowiedziałem się, że trwa przebudowa historycznej drogi wiodącej z mej mieściny do miasteczka leżącego po stronie czeskiej, stanowiącej element europejskiego szlaku Via Montana.

Jakże bliskie to memu sercu wydarzenie, bo od razu przywodzące na myśl namiastkę tegorocznego Camino de Santiago :)
Owa droga licząca 9 km w dużej części przebiega po najwyżej położonej trasie w moim województwie.
Jak donosi źródło trasa ma charakter turystyczny, wiedzie lasem i polami.
Cieszą mnie takie dofinansowania unijne :)
Od razu po przybyciu do domu zadzwoniłem do Męża, że na wiosnę ruszamy na moje regionalne camino :)
W dwie strony to 18 km, zatem połowa dziennego dystansu jaki średnio pokonywaliśmy w Hiszpanii :)
A propos, wczoraj dostałem zamówione w listopadzie kolorowe trekkingi.
Zakupione zostały z myślą o przyszłorocznym urlopie, ale chyba testy próbne będą przechodziły regionalnymi ścieżkami :)
Wszak noga musi się przyzwyczaić.

Miłego wieczoru for all

iloveyou maj Pilgrim :*:*:*

W oczekiwaniu


Od kilku dni chodzę nieprzytomny z niewyspania.
Nocami snuję się po kuchni jak ćma przy lampie.
Znak to, że przygotowania świąteczne w toku :P

Praktycznie wszystko mam przygotowane i dopinam na przysłowiowy ostatni guzik.
Choinka ubrana, lśni w kolorze światełek i ozdób, karpie czekają na smażenie, uszka już też spreparowane choć w zamrażarce nie słyszą co dzieje się dookoła :)
Wczoraj sernikiem z oreo zwieńczyłem rozdział cukierniczy :P
Zostało mi jeszcze ogarnięcie mieszkania i ubranie stołu.
W tym roku Święta dla mnie będą miały swój ciąg dalszy, bowiem umownego Trzeciego Dnia Świąt przyjeżdża na tydzień Hany.
Cieszy i raduje mnie to wielce, że będziemy ze sobą w tym ważnym i magicznym okresie.

W pracy zastój, Nic się nie dzieje.
No i czuję, że tracę tu czas. Mógłbym go lepiej wykorzystać będąc w domu.
Dobrze, że jutro wolne.
To i tak dla mnie jedyna wolna Wigilia w karierze (nie licząc wypadającej w weekend).

Miłego radosnego czekania na pierwszą gwiazdkę i Gwiazdora :)


iloveyou Gwiazdeczko :*:*:*



wtorek, 16 grudnia 2014

Dzień Prezenta


Dzisiejszy dzień szczodry i łaskawy jest.
Dobry, miły i przyjemny.
   Najpierw Hany wystosował mi smsa z prezentem (już) na... Dzień Dobrego Brata, zwany przez wszystkich Walentynkami.
Owym prezentem jest wspólny weekend 7-8 lutego 2015r. w Krakowie.
Pobyt niezwykły i historyczny, bo oto Mąż mój zaprosił mnie na dwudniowy turniej Fed-Cup Polska- Rosja w kobiecych pojedynkach tenisowych.
Pierwszy raz na żywo na turnieju!
Mało tego. Pierwszy raz na żywo zobaczę Agę i Marię Sz. :)
Wszak to gwiazdy najwyższego formatu :)
Jeeeeeee!!!
Hany jest już w posiadaniu biletów i cieszy się jak dziecko, a ja... jak całe przedszkole :)
Zaskoczył mnie niesamowicie! :)
   Wtorkowy obozo-dzień też jest dla mnie łaskawy.
Produkty wpadają mi dziś same do koszyka :)
Przynajmniej spokój wewnętrzny, że nie muszę się martwić o wykon.
Przed chwilą Zamkniona dzieliła keszem :)
Jakaś daninka na Święta skapnie do portfela.
Zawsze mówię, że to na karpia :)
   Tato też się ładnie spisuje.
Dziś zrobił mi zakupy w mięsnym na świąteczny bigos i posuwa się do przodu w swojej części domowych obowiązków porządkowych :)
Muszę być sternikiem i kapitanem, by w tydzień ogarnąć wszelkie rychtunki.
Grunt to pozytywne myślenie :)

Miłego wieczoru.

iloveyou Bejbe :*:*:*
nananananana maj priti Bejbe


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Jak kiedyś...

Jak kiedyś umrę, to wiem jaki chcę napis na nagrobku...



" Do domu wracam jak strudzony pielgrzym, a Ty z Miłością przyjmij mnie z powrotem".

Amen

Jakożby być k`niemu


Jest cudownie.
   Zawsze ilekroć mam okazję spędzenia weekendu z Hanym jestem najszczęśliwszy we Wszechświecie.
Dowiedziawszy się o zbliżających się imieninach Tatusia, natchniony rozmową z Sarą, postanowiłem już we wtorek, że przedostatni weekend przed Świętami spędzę z Mężem i Bliskimi.
   W piątek w pracy siedziałem już jak na szpilkach, a im bliżej było do 16:00 tym podniecenie we mnie wzbierało.
Na dworzec niemalże biegłem. Nie dałem rady punktualnie opuścić obozu. Jednak wszystko zakończyło się dobrze. Zdążyłem i komfortowo bezpiecznie zajechałem na miejsce.
Na najdłuższej przesiadce w oczekiwaniu na busa przespacerowałem się przez Galerie Katowicka.
Musze przyznać, że moje nowe wysokie NB wywoływały spore zainteresowanie wśród młodych Ślązaków obu płci :-)
Para młodych chłopców omal nie zawróciła ruchomych schodów jadących w dół, by podjechać na poziom, na którym się znajdowałem. Zaś młoda dziewczyna idąca w grupie równolatek, zachowała się prawie jak struś wciskając głowę w piach posadzkę :-)
   Po drugiej z przystanku jak zawsze odebrał mnie Mąż. Nim usnęliśmy wtuleni w objęciach, mizialiśmy się obficie, aż rozpalenie sięgnęło zenitu i erupcja Hanego (we mnie) wywołała jeden wielki stan orgazmiczny nas obu zespolonych w jednym ciele.
Na powitanie soboty jak i u mnie- poranne szopy.
Potem śniadanie, kawa, odwiedziny Sofi, wspólne pieczenie kawowego tortu i przygotowywanie obiadu (makaron na dwa sposoby pod beszamelem, z brokułami oraz szpinakiem i krewetkami). Nadmiar kalorii zbiliśmy późnym popołudniem, kiedy nie było Mamusi.
Oj było głośno :-)
Motywem przewodnim były oczywiście Imieniny Tatusia, ale ten przyjazd humorystycznie będzie mi się kojarzył z piosenka "Peruwiańskie włosy", jaką wymyśliliśmy pod melodię "Augustowskich nocy":-)
Kto jak kto, ale my to słyniemy z wymyślnych słów do piosenek na różne melodie.
Wiele zachwytów wzbudziły dzwoneczki jakimi obdarowałem Rodzinkę.
Cieszę się, że tak się spodobały. Niesamowicie pięknie prezentują się na oknie w Misiowym pokoju.
   Niedziela jak zawsze rozpoczęta poranną mszą.
Na kazaniu i ja i Mąż zamiast skupić się nad jego (bez)sensem, myśleliśmy jak spreparujemy duży kawał schabu na rodzinny obiad :-)
Boże wybacz!
Przed 10-tą byli już Tom z Edytą, Kitty i Mateo.
Miło było znów Ich zobaczyć.
Od Kitty dostałem dwie fajne koszule. Ona jako kolejna osoba zaś zachwyciła się dzwonkami z koronki.
Jak to zawsze bywa kiedy przyjadą, że śmiechom nie ma końca. Szkoda tylko, że nie było Sary, która miała roboczy weekend.
W porze obiadowej przyszli kolejni Goście i tak do 16 siedzieliśmy w dużym rodzinnym gronie. Było winnie i słodko, bo poza naszym tortem były placki każdego kto przyszedł. Potem była sałatka, którą robiliśmy z Hanym jeszcze rano.
Kiedy wszyscy Goście się rozeszli, po ogarnięciu stołu wybraliśmy się z Mężem na długi spacer. Było miło znów kroczyć obok siebie. Czułem się jak po wczesnoporannym wyjściu z albergii podczas tegorocznych wakacji. A propos przyszłorocznych...
Chyba z Gruzji nici przez sytuację polityczna.
2015 rok zapowiadają mało spokojny dla tego kraju. W głowach zakiełkowała zatem alternatywa, ale o tym póki co nic nie napiszę do czasu poczynienia poważniejszych kroków organizatorskich (np.bilety).
Po przyjściu ze spaceru zasmuciła nas Mamusia, która po tym jak coś chrupnęło Jej w stopie, z trudnością zaczęła się poruszać:-( oby to tylko niegroźna w skutkach kontuzja.
Dzień zwieńczył wspólny prysznic i zaledwie dwugodzinny odpoczynek, którego snem nazwać nie można. Niestety każdorazowo jest to smutne oczekiwanie na godzinę "W", kiedy to trzeba zabrać swe rzeczy i wyruszyć do domu:-(
Nabalsamowany i odessany, a także odprowadzony przez Męża na przystanek, odjechałem :-(
Ałun`a towarzyszyła mi cały dzień :)
Dziękuję Ci za to (i nie tylko) Skarbie :*
Ps. ...a kolanka bolą, bolą :P

iloveyou :*:*:*

środa, 3 grudnia 2014

Gdzie jest mrozu?



Był, naaaaaturalnie że był i bynajmniej nie w ZUSie a 1000 metrów nad ziemią :)

To jeden z ostatkowych motywów, z których śmialiśmy się z Hanym.
Tak, tak, znowu odwiedziłem me Szczęście w swoim drugim Domu :)
   W ubiegłym tygodniu, dowiedziawszy się o piątkowym egzaminie w stolicy województwa oraz złączywszy ten fakt z wolnym całym Mężowym weekendem, postanowiłem pojechać do Niego na ostatki.
Egzamin zdany bardzo pomyślnie, potem trochę krioterapii na opolskim dworcu. 
Kierunek Śląsk.
Chwil kilka spędzonych w Katowicach, a potem mój ulubiony bus prosto w ramiona Yomosy, który kolejny raz czekał na mnie o 2:30 na przystanku.
Noc była niesamowicie ciemna.
W pokoju też było ciemno, kiedy rozpoczęliśmy pieszczotowe powitanie, które przybierało z minuty na minutę w zaawansowanie miłosny obraz.
Obraz ruchomy, z dźwiękiem, stękiem i jękiem :P
Piękne i miłe chwile uniesień i bliskości, potem błogi sen. Wtuleni cało w ciało. 
No i całe dwa dni przed nami. Zakupy, wspólne chwile w domu, przy obiedzie, kolacyjna pyszna pizza, potem andrzejkowa wspólna kąpiel i nagie godziny przy kominku.
Było tak gorąco, że aż słabo :) ale miało to swój klimat i charakter. 
Kocham te nasze bliskości i namiętności.
Noc minęła szybko, bo skoro świt gnaliśmy na pierwszą mszę, by potem mieć dla siebie jeszcze całą niedzielę.
Było rodzinnie, domowe, Miłośnie, tylko zbyt szybki upływ tych godzin sprawiał, że im bliżej nocy tym byłem coraz smutniejszy. Nie lubię ostatniego wieczoru i wyjścia na przystanek. Nie lubi tego i Hany.
Mimo wszystko bardzo cieszę się z tych wspólnych chwil z Misiem i Rodzicami. Z naszych małych radości, które składają się na Wielkie Szczęście.
Dziękuję Mamusi za kolejne porcje pysznych pierożków, które każdorazowo witają mnie niczym tradycyjny polski chleb i sól.
A skoro o chlebie mowa, to nigdy bez niego nie odjeżdżam. Zawsze wiozę kilogramowe bochenki, bo uważam, że tam jest najpyszniejszy chleb na świecie :)
Dziękuję Ci Bejbe za Miłosne chwile, a piękne wspomnienia o nich łączę w piosence, z którą będzie kojarzył mi się ten pobyt :)


iloveyou :*:*:*


sobota, 15 listopada 2014

Listopadowa wiosna


Jak każdego roku w okresie święta zmarłych, najlepiej kwitną chryzantemy.
Tym razem na pomniku Mamusi było ich sporo i różnego koloru.
Nieznanego pochodzenia fioletowa z drobnymi kwiatkami, strzępiasta żółta od Siostrzeńca i dwie kuliste ode mnie i Siostry.
Kwiaty, znicze i ciepła atmosfera mimo zadumy i nostalgii tego okresu.
W domu przez świąteczny weekend miałem też gości.
W sobotę Krzysiek z dziewczyną, a w niedzielę Siostra z rodziną.
Tegoroczny listopad jest niesamowicie ciepły.
Aura wiosenna, tylko na drzewach zamiast pąków, opustoszałe gałęzie drzew.

Każdego roku około dekady miesiąca mam urlop.
Wiosenna radość ogarnia wtedy moje serce, bo to zawsze trzy tygodnie z Hanym.
W tym roku przez wykorzystanie całego urlopu na Camino, takiej rozpusty widzeniowej nie było.
Mimo to, Margaret zgodziła się dać mi wolny poniedziałek dziesiątego, więc w piątek siódmego, zaraz po pracy pędziłem na pociąg :)
Ach jak ja lubię dłuższe weekendy i gnanie nocą na południowy- wschód.
Co prawda czas minął szybko, ale jak zawsze uroczo i Miłośnie.
Rocznicowa noc gorrrąca, a w prezencie nowe srebrne obrączki z bursztynami i grawerem wewnątrz (KCNWW) :):):)
Było i Rodzinnie, bo w państwowe święto przyjechał Tom z Edytą, Kitty i Sarą.
Uwielbiam te stałe punkty programu, bom sentymentalistą jest :)
Były i kulinaria, wypieki nie tylko na twarzy, odwiedziny u Dzieciny, pierożki Mamusi, trochę polityki :) wiele fantastycznych programów na kanale, którego zazdroszczę Mężowi :) i drinkowanie z winnicy macedońskiej :)
A wiadomo, Miłość jak wino uderza do głów :P
Niestety środowej nocy zmuszony byłem już wracać. Na szczęście nie do pracy, a prosto na szkolenie w stolicy mego województwa.

W pracy ogrom roboty. W dodatku tłumy ludzi i nowa współpracowniczka u boku.
Trochę dziwna osoba, ale ważne byśmy się dogadywali na stopie zawodowej.
Póki zacznie swoją działalność sprzedażową, czeka ją seria szkoleń i egzaminów, więc całymi dniami przesiaduje przed laptopem czytając materiały i rozwiązując testy.
Oby jej to na zdrowie wyszło (a nie bokiem) :)
Szkoda, że Margaret nie wybrała drugiej kandydatki z listy, no i szkoda, że nie aplikował obozo-kolega, bo jak pisałem dwa posty temu, stanowisko byłoby jedyne w regionie, bo w podwójnie męskiej i podwójnie gejowskiej obsadzie :)
Kolega tak jak przypuszczałem okazał się być homiczy :)
Na jutro jesteśmy umówieni na popołudniowe pogadanki.

Miłego wieczoru i reszty weekendowania :)
...a teraz marsz marsz do ćwiczeń, bo Hany już rozgrzany przy swoich seriach :)


iloveyou Bejbe :*:*:*






poniedziałek, 27 października 2014

Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...


W ubiegły weekend zaplanowaliśmy z Hanym ambitne, bo mało możliwe (aczkolwiek nie niemożliwe) do zrealizowania zadanie...
Naszym celem było znalezienie dwóch Węgrów, z którymi niemalże każdego dnia mijaliśmy się na Drodze do Jakuba.
Nie dość, że razem startowaliśmy (i to jeszcze podczas prologu) w Bayonne, to razem finiszowaliśmy na końcu świata (w Finisterre).
Praktycznie przez tysiąc kilometrów spotykaliśmy się praktycznie codziennie i nawet 5 razy nocowaliśmy w tym samym miejscu.
Dziwnym trafem poza pozdrowieniem, czy machnięciem ręki, nie rozmawialiśmy ze sobą.
Podczas całej trasy jakieś cztery krótkie pytania.
Aż dziw bierze.
Oni sami nie szli wspólnie, tylko jeden uciekał drugiemu i pędzili w osamotnieniu.
Spotykali się w pueblo lub w miejscu noclegowym, lub kiedy jeden odpoczywał w trakcie trasy i drugi do niego dochodził.
Mieliśmy swoiste wyrzuty sumienia, że pierwsi nie wyszliśmy z inicjatywą rozmowy i ewentualnego zakumplowania się.
Co najlepsze, nie wiedzieliśmy nawet jak mają na imię :)
Nazywaliśmy ich Szczur i Hektor.
Szczur, bo miał wyciągnięty w przód taki dziubek z nosem :)
a Hektor, bo usłyszałem w jednej z alberg (domów pielgrzyma), jak Szczur woła w kierunku tego drugiego "Hektoooor".
Jako, że znane mi jest imię Hektor, myślałem, że tak właśnie się zwie.
No i długo, bo całe trzy miesiące obaj z Mężem trwaliśmy przy takiej świadomości.
Toteż pisząc maile do pięciu domów pielgrzyma, w których razem nocowaliśmy, powoływaliśmy się na dwóch chłopaków z Węgier, z których jeden prawdopodobnie nosi imię Hektor :)
Hany napisał też do węgierskiej albergi w Finisterre, gdzie chłopcy nocowali.
Mieliśmy tą wiedzę, bo spotkaliśmy się tam i chwilę (całą minutę, góra dwie) rozmawialiśmy.
Rzecz jasna, że jak na trasie pojawia się narodowy dom pielgrzyma, to każdy z danego państwa się tam zatrzyma (my w Monte do Gozo).
Sukces przyszedł szybko, bo późnym niedzielnym wieczorem.
Dziewczyna odpisała na mężowego maila.
Hektor okazał się nie być Hektorem, a Szczur nosi całkiem polskie imię :P
Jesteśmy już znajomymi na jednym portalu :)
Nawet po pierwszych konwersacjach z "Hektorem" :)
W końcu... Polak, Węgier dwa bratanki :D
Podejrzewamy, że tęczowe bratanki :P



sobota, 11 października 2014

Przegląd ostatnich tygodni


Ostatnio trochę kolorów, trochę szarości...
Jesień w końcu.

Jeszcze dwa tygodnie temu bawiłem się na weselu Przema.
Radość z szykowania się, organizacji i podróży na południowy- wschód.
Miło było znowu spotkać całą Rodzinkę i spędzić z Nimi dłuższy weekend.
Była to kolejna okazja do spędzenia czasu z Hanym.
Strasznie szybko to minęło, bo wiadomo, co dobre szybko się kończy.
Tak jest i z ludzkim życiem...
Kilka dni później dowiedziałem się o śmierci cioci.
Jedynej fajnej jaką miałem.
Dokładnie tydzień minął od pogrzebu.
Do dziś mam przed oczami widok jej trójki dzieci idących za trumną.

W codzienności- jednostajność.
Drugi tydzień pracuję po dziewięć godzin, by odrobić wolny poniedziałek, podczas którego wracałem z wesela.
Godzinę później jestem w domu, a i czas w nim do wieczora płynie szybko.
Nadal chodzę w trasy, w dniach niechodziarskich ćwiczę.
Od wtorku nie pijam kawy (taki chwilowy detoks) i o dziwo nie boli mnie głowa.
W zastępstwie piję zieloną.
Jakoś tak ostatnio zainspirowała mnie koleżanka podczas poniedziałkowej narady w stolicy województwa.
Nie dość, że przyjechała ze swoim kubkiem, to jeszcze przywiozła sobie liściastą zieloną herbatę.
W przerwie gadaliśmy na różne tematy i z jej ust padła taka oto mądrość- "jesteśmy tym, co jemy".
Nie, że chciałbym być zielony, a nie czarny (od kawy), bo czarny to chciałbym być i to bardzo :) (cóż za enigmatyczny szyk zdania).
Chodzi o zdrowe podejście do życia.

Przez kilka już tygodni wymieniamy z Mężem linki, uprawiając oblukatorstwo i zakupiarstwo na pewnej stronce :)
Radość zakupu czegoś po okazyjnej cenie i czekanie potęgują radość otrzymania przesyłki... pod warunkiem, że ta w ogóle przyjdzie ;)
Polecam kinowo "Odzyskać i stracić".
Jeden z lepszych filmów w ostatnich latach.

Miłego weekendu :)

iloveyou Bejbe :*:*:*



sobota, 6 września 2014

Zmiany


   Od wczoraj oficjalnie pracuję już sam na stanowisku.
Koleżance nie przedłużono umowy i to bynajmniej nie z powodu tego, że jedna osoba tam wystarczy.
Jakiego?
Sam nie wiem. Coś jest na rzeczy, ale ja nie z tych wścibskich i dociekliwych osób, bym dopytywał Margaret o szczegóły.
Będzie kiedyś chciała powiedzieć, to powie.
Rekrutacja w toku.
Wczoraj zagadał mnie o to stanowisko jeden kolega z obozu.
Waha się czy nie złożyć podania, bo sam ma umowę do końca miesiąca, z możliwością przedłużenia jej na kolejny rok.
Dopytywał co i jak, choć największą jego barierą jest to, czy dałby radę.
Czy by się sprawdził.
Za to nie mogę ręczyć, więc decyzję sam musi podjąć.
Byłoby fajnie, być pierwszym obozo-stanowiskiem w regionie w podwójnym męskim składzie.
Mało tego- w podwójnie homiczym składzie, bo każdego dnia utwierdzam się w przekonaniu, że kolega to chyba gej.
Wczoraj pochwalił moją koszulę i spytał czy prostuję włosy bo mam takie proste na grzywce :P:P:P
   A propos włosów po pracy odwiedziłem fryzjera i ściąłem się jak jeden koleś reklamujący koszulę w stylu japan na jednym z zagranicznych sklepów internetowych.
Boki podgolone, tył skrócony a przód z grzywką idący ku przodowi (patrz zdjęcie posta :P)
Jestem zadowolony :)
Podtrzymuję zatem południowy look czupryny wysmagany pasemkami hiszpańskiego słońca :D
   Vuelta Espania trwa nadal.
Każdego popołudnia oglądając eurosport, napawam się wspomnieniami mijanych przez kolarzy zakątków tego pięknego kraju.
Ostatnio przejeżdżali przez Pampelunę i Logrono. Stolice dwóch prowincji Hiszpanii, którymi zaczynaliśmy nasze Camino.
Po jednym z wyścigów, zwycięzca popijał Aquariusa- jeden z tamtejszych naszych ulubionych napojów :)
Ech wspomnienia, wspomnienia.
Wciąż żywe i namacalne :)
   Trwa sobota.
Szopy uczynione, pranie też, sprzątanie w toku, a za mną chodzi ryż na sypko z gulaszem warzywnym.
Co Ty na to Hany?

Słońca i radości na ten weekend :)

iloveyou Bejbe :*










sobota, 30 sierpnia 2014

Powrót


Witam ponownie na moim blogu po dobrych dwóch miesiącach nieobecności.
Zainteresowanym, którzy śledzili nasze codzienne relacje na dodatkowym blogu dziękujemy :)

Czas toczy się dalej.
Cały wymiar urlopu wykorzystany.
Siły nabrane.
Łaski i błogosławieństwo od Jakuba otrzymane.
Wspomnienia na całe życie zapisane szczelnie na dyskach naszych umysłów.

Ostatnio odkryłem umocnienie zdolności kulinarnych :)
Wszystkie moje kuchenne poczynania mają jeszcze smaczniejszy efekt.
Może to znak od Jakuba, że w tym kierunku powinienem iść.

Nadal pozostaję wierny swoim codziennym 11 km marszom, ponieważ bardzo brakuje mi chodzenia.
Przez pierwsze dni po powrocie, nogi same upominały się o to, dając znać bólem :)

W międzyczasie zdążyłem już odwiedzić Hanego, odbyć dwudniowe szkolenie w Łodzi, tudzież skapnął mi kolejny rok życia.
Dziękuję za pamięć, życzenia i prezenty.
Niedawno stałem się posiadaczem zajefajnego smartfona.
Dziękuję Hany za kolejny prezent.

I mimo, że codzienność jest taka jak zawsze to staram się z niej wyłapywać to co najlepsze.
Grunt to optymizm. Tym bardziej, że jesień tuż tuż.

Pozdrawiam i dobrego weekendu życzę 

iloveyou Bejbe

niedziela, 22 czerwca 2014

W Drogę



   Od wczorajszego poranka jestem już u Męża.
Droga minęła mi spokojnie i szybko.
Och jak dobrze być znowu tutaj.
Jest miło, radośnie i Miłośnie.
W Drugim Domu duże poruszenie.
Każde z Rodzeństwa przynosi swój mały kamyczek z imieniem swoim i członków rodziny, a tym samym z intencją tylko sobie znaną.
Tradycją jest zabranie kamyka (symbol trudu pielgrzymowania) ze swojego miejsca zamieszkania, niesienie go praktycznie aż do kresu Drogi (do Cruz de Fero), gdzie na kopcu powstałym przez lata z kamieni pątników, rzuca się go wypowiadając intencję, bądź słowa jakie dyktuje nam serce.
Żartujemy i śmiejemy się z tego, że gdybyśmy dali jakieś regionalne ogłoszenie o znoszeniu kamieni, musielibyśmy jechać do Santiago tirem z naczepą :P
Czujemy się jakby powierzono nam ważną misję do spełnienia.
Oczywiście jest to mission possible :)
Choćby nie wiem co, musimy iść, przejść i... dojść :)
Póki co trwa ostatnie upychania głównego plecaka zaopatrzonego w symbol muszli jakubowej, żółtej strzałki na niebieskim tle oraz symbolu narodowego w postaci polskiej flagi.
Powstało też wiele niepewności związanych z tym co można wziąć do bagażu pokładowego, a co nie.
Hany wykonał telefon na infolinię przewoźnika, tudzież przelotnika :) i już wszystko jasne.
Moje kijki trekkingowe winny być spakowane do wnętrza plecaka.
Jest tam już tak ciasno, a kijki są na tyle długie, że raczej pozostaną w kraju, a na miejscu zakupimy drewniane kije pielgrzyma- klimatycznie, prawda? :)
To zapewne ostatni wpis przed wyjazdem.
Zatem...do następnego posta, najpewniej początkiem sierpnia.

Buen Camino!!!






czwartek, 19 czerwca 2014

Świątecznie a jeszcze przedurlopowo


   Tylko dzień dzieli mnie od rozpoczęcia urlopu.
W sobotę, rankiem, widzę się już z Hanym.
   Kolej lekko zmieniła rozkład i tym samym utrudniła mi świetne jak dotychczas połączenie na Podkarpacie.
Z pomocą przyszła mi Bo, bo podwiezie mnie na pociąg zmierzający na Śląsk.
Dobra z niej koleżanka :)
Ostatnie organizacyjne chwile w domu przede mną.
Dobrze, że dziś wolny dzień to jakoś więcej czasu na ogarnięcie.
Krawcowa na szczęście uporała się z wykończeniem moich spodni trekkingowych :)
W pracy coraz więcej pukf dowiaduje się gdzie jadę.
Kierowniczka nazywa mnie peregrino.
W poniedziałek powiedziała, że Santiago de Compostela to od zawsze jej marzenie.
Hany sprawnie poradził sobie we wtorek z lotniczą odprawą online.
Gotowe bileciki już są.
Założył także naszego nowego, wspólnego bloga na czas naszej nieobecności.
Oto on:
http://moje-santiago.blogspot.com/
Tablet bierzemy ze sobą, więc jeśli tylko nawiążemy połączenie z internetem, to będziemy dzielić się naszą codziennością na Camino.
Trzymajcie kciuki.

Te amo Bejbe :*:*:*


Ps. Właśnie niedawno wróciliśmy z Bo z naszej codziennej trasy.
Mamy na niej swoich (jak ich nazywamy) fanów :)
Przed budynkiem kończącym trasę każdego wieczora zasiadają panie i panowie.
Jedna z kobiet jest bardzo sympatyczna. Zawsze zagaduje do nas.
Z uwagi na to, że dziś był ostatni trening przed wyjazdem- miło pożegnaliśmy się z paniami.
- Dobranoc i do zobaczenia za miesiąc- rozpocząłem.
- A czemu za miesiąc- odpowiedziała ze szczerym zasmuceniem Sympatyczna.
- Bo wyjeżdżamy- odpowiedziała Bo
- Nawet jutro Was nie będzie?- zapytała
- Nie- odpowiedzieliśmy.
- W takim razie będę czekała na Was po powrocie- dodała na koniec nasza ulubienica.

Ps.1
Zabieram ze sobą identyczne spodenki jakie ma pan na fotce z posta :)
Hany mi je kupił. Baaaardzo mi się podobają :)
Moje są niebiesko- żółte :)




sobota, 14 czerwca 2014

Czerwcowo


   Sobotni poranek na Podkarpaciu jak zawsze rozpoczął się romantycznie i miłośnie.
Na przystanku czekał już na mnie Hany.
Miło znowu było zobaczyć wszystkich, tym bardziej, że przed południem przyjechał Tom z chłopakami (Ci zaś z żonami i dziećmi) i Kitty.
Chłopcy dziarsko zabrali się do roboty przy drewnie, a ja z Kitty rychtowaliśmy zupę pieczarkową oraz placki z gulaszem po węgiersku, który z samego rana przygotowywał Mąż.
Popołudnie spędziliśmy już przy stole, przy opowiastkach i śmiechach. Dodatkowo humory podsycała pewna mięta i czarna wiśnia :P
Po odjeździe Rodziny mieliśmy czas dla siebie i korzystaliśmy z niego aż do nocy zmieniając tylko pozycje siedząco leżące :)
To były niezwykle przyjemne chwile u schyłku tygodnia.
Niedzielny poranek rozpoczęliśmy od mszy.
Po przyjściu do domu śniadanie, pieczenie placka z truskawkami oraz zasłuchiwanie się w dźwiękach rmf classic.
Popołudniową porą kolejne odwiedziny.
Tym razem przyszły Siostry Miśka z gościnką.
Czas mijał nam na rozmowach przy smacznych słodkościach i Mężowej orzeźwiającej sałatce jaką zrobił na mój przyjazd :*
Wieczór poprzedzający niechcianą (bo odjazdową) noc gościł się nieubłaganie.
Spędziliśmy te chwile ciesząc się jeszcze swoją bliskością.
O północy trzeba było iść na mój bus i znowu pokonywać powrotne kilometry.
To był mój najkrótszy w dziejach pobyt w Drugim Domu.
   Wracało mi się jak zawsze smutno. Z podróży musiałem iść prosto do pracy, a tam zduta i obrażona na cały świat i wszystkich moja współpracownica.
Co prawda z godziny na godzinę i z dnia na dzień było lepiej, ale to i tak nie uprzyjemniało mi godzin spędzanych w obozie.
Tam jak zwykle jedna śpiewka o wytyczanych celach i stosy raportów do dziennego wysyłania.
Co prawda obecny weekend jest deszczowy i mało przyjemny, ale w tygodniu zagościło prawdziwe lato.
Miłe słońce i żar z nieba.
Pierwsza połowa miesiąca upłynęła mi też stomatologicznie, bowiem byłem częstym gościem na fotelu swego imiennika.
Jedyne na co mogę tylko narzekać to upływ kasy z portfela na ten cel.
No ale... zdrowie jest cenne.
I to nie tylko zdrowie własne i ludzkie, ale i zwierzęcia. Zwłaszcza kiedy jest ono Domownikiem.
Pani L od końca maja boryka się z kłopotami z wiązadłem w prawej przedniej łapce.
Dodatkowo lekarz zastosował Jej dietę wątrobową z uwagi na często pojawiające się kolki.
Zobaczymy jak będzie w niedalekiej przyszłości.
   DNM był tym razem historyczny, bowiem w nocy podczas długiej rozmowy z Siostrą powiedziałem Jej o sobie i Hanym.
Ostatnio mamy dość otwarte relacje ze sobą, a przy okazji odwiedzin u Niej zawsze brakowało mi odwagi by zmienić temat i wyrwać Ją ze swego słowotoku.
Wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego teraz, to znowu to się odłoży w czasie.
Siostra powiedziała, że po części to czuła i że jak najbardziej to akceptuje, bo najważniejsze jest Nasze Szczęście.
Zrobiło mi się miło i poczułem taką ulgę na sercu i duszy.
   Nadchodzi ostatni zwyczajny tydzień. Zwyczajne i skrócone pracowanie, bo tylko cztery dni.
Potem już w Drogę. Tak długo wyczekiwaną i przygotowywaną.
Zostało mi jeszcze kilka rzeczy do ogarnięcia i przygotowanie oficjalnej listy rzeczy do spakowania.
Wtedy już będę wiedział na czym stoję :)
Zaraz zabieram się za wypiek rabarbarowca, więc już teraz zapraszam chętnych.
Miłego weekendu.

Kocham Cię Bejbe :*:*:*



piątek, 30 maja 2014

Kolejny szczęśliwy weekend


   Od miesiąca co drugi weekend mam wyjazdowy.
Niezmiernie mnie to cieszy ponieważ ten czas spędzam inaczej niż zwykle.
Najpierw była Majówka u Hanego, (potem) dwa tygodnie temu deszczowy i zimny weekend u Siostry :)
O majówce rozpisywałem się w przedostatnim poście, więc może parę słów o weekendzie z Siostrą...
   Choć pogoda nie dopisała, to sfera duchowa jak najbardziej była pogodna.
W mieszkaniu panowała ciepła rodzinna atmosfera.
Booo?!- Jak zapytałaby Sara...
Nie było szwagra :)
Już pierwszego wieczora gorący i pachnący klimat panował w kuchni.
Postanowiłem zrobić na sobotę fasolkę po bretońsku :)
Potem piliśmy osiemnastoletnie francuskie wino. Przyznam- smaczne.
Gadki-szmatki i przysypiając jakoś dotrwałem do północy.
   Sobotnia ulewa nie przeszkodziła nam w wyjściu na zakupy, a popołudniową porą do kina :)
Na seans wybrałem Casanovę po przejściach.
Mimo iż specyficznego rodzaju to komedia, to czas spędziliśmy miło.
Pierwszy raz na sali kinowej ściągałem buty i skarpetki :D
Po drodze tak zlał nas deszcz (mimo posiadanych parasoli), że musieliśmy w jednym ze sklepów w galerii kupić skarpetki na przebranie, by nie spędzić seansu z mokrymi nogami i nazajutrz rozchorować się.
Film, jak każdy z udziałem lub w reżyserii Woody`ego Allen`a był klimatyczny ze świetną muzyką.
Niesamowicie przypadła mi do gustu ta melodia:



Po seansie pochodziliśmy jeszcze po sklepach w poszukiwaniu fajnych spodenek na mój czerwcowy urlop.
Mierzyłem wiele sztuk, ale w każdej "nie podobałem mi się" :P
Uznałem, że zakupię na allegro termoaktywne spodenki i to będzie najlepszy wybór.
Wieczór jak zwykle kuchenny.
Zapowiadający niedzielny obiad zapach "pykającego" rosołu, porcjowany kurczak na drugodaniowy makaron w sosie śmietanowym z papryką i suszonymi pomidorami oraz wydobywający się z piekarnika aromat pieczonego ciasta z jabłkami...
...i my w rozmowach raczący się orkiszowym piwem miodowym (kolejny browar godny polecenia).
   Niedziela leniwa z rana i taka domowa.
Jedynym wyjściem była wizyta w Kościele na mszy.
Wieczór spędziliśmy grając w scrabble (przegrałem różnicą 1 pkt! :P)
Rano szybka pobudka i wymarsz na dworzec.
Potem prawie 2 godziny szarej podróży...
...i praca.
Dobrze, że miesiąc się kończy.
A czemu dobrze??
Bo zacznie się kolejny i to jak się zacznie!
Dniem dziecka! :)
Z tej okazji zrobiłem sobie i Mężowi prezent w postaci mojej wizyty w Domu II :)
Niesamowite zaczynać miesiąc i kończyć go razem, jednocześnie zaczynając kolejny i potem kolejny :)
Bilety zakupione.
Wieczorem ruszam i z samego rana zawitam na Podkarpaciu.
Ani się nie spostrzegę a już tam będę :)
Fakt faktem godziny przeminą, ale czym jest te kilka godzin w porównaniu z tymi, które spędzimy i to jak spędzimy :)
No chyba, że Hany otworzy szafę i wyjdę w Narnii :)
Oj to by było coś wspaniałego (jak powiada Kitty) :)
Zatem do zobaczenia wczesnym sobotnim porankiem Bejbe :)

Kocham Cię :*:*:*




wtorek, 13 maja 2014

Trzynastego


   Dla jednych pechowa, dla innych zaś szczęśliwa, a przecież nie o cyfrę chodzi, a o nasze podejście do każdego trzynastego dnia w miesiącu (numerologowie z ezo tiwi pewnie przeklęliby mnie za sam wstęp)  :)
Nie daj Boże, jak trzynastka wypada w piątek...
Czasami bywa tak, że w piątek wcale nie musi wypaść trzynastego, a jest pod górkę.
Przekonałem się o tym ostatnio na własnej skórze.
   Nic nie zapowiadało feralnego dnia, który w swej drugiej połowie przyprawił mnie o czarną rozpacz.
Wizyta kontrolna Margaret, a zwłaszcza (na parapecie) efekt jej pogadanki z szfową, był punktem kulminacyjnym obozo-dnia.
Przekonałem się jak zakłamani i fałszywi ludzie reagują na zazdrość o stanowisko i wyżywają się kiedy mają ciut więcej obowiązków niż zawsze.
Na szczęście Margaret była Szwajcarią.
A jako, że mnie lubi zgodziła się na mój szybszy wyjazd w czerwcu.
Mogę (bo muszę) nie przyjść do pracy już 23 czerwca :)
Cieszę się, bo nie ukrywam, że od dawna chodziło za mną załatwienie tej sprawy.
   Weekend upłynął mi roboczo, aktywnie i sportowo.
Tato pojechał na niezbyt miłe, pozarodzinne spotkania okolicznościowe, zatem zostałem jedynym weekendowym opiekunem Pani L.
W sobotę poranne zakupy, spacer z pieskiem, śniadanie, pranie.
Potem trzygodzinny mecz na korcie, którego efektem (poza zmęczeniem) była piękna opalenizna.
Pogoda była cudowna.
Zdążyłem zrobić trzy prania i wszystkie mi poschły.
Popołudniu sprzątałem mieszkanie, a w podwieczorkowej porze poszliśmy na 2 godzinne marsze.
W sumie po 5 godzinach sportowej aktywności oraz po reszcie aktywnych godzin przepracowanych w domu i na spacerach z L, zasnąłem migiem.
W niedzielę rano msza, potem piekłem placek z rabarbarem i kruszonką.
Gotowałem rosół i w międzyczasie marynowałem roztrzaskany schab na kotlety.
Dodatek do niedzielnego obiadu w postaci kompotu zrobiłem jak zawsze w sobotę wieczorem :)
Tato, jak zapowiedział tak przyjechał.
W domu był popołudniu razem z Siostrą i szwagrem.
Mimo sprzeciwów ostatniego w sprawie podania obiadu (bo jedli przed wyjazdem), przyniosłem talerze i wszyscy jedli aż im się uszy trzęsły.
Potem kawa i ciasto.
Zostałem pochwalony jak zawsze przez szwagra za pyszny wypiek.
Uznałem, że przynajmniej w jednej kwestii jest miły i szczery :)
Rozmowy toczyły się na temat naszej pielgrzymki, a nie ukrywam, że to mnie nakręca, więc i nie nudzę się opowiadając o tym :)
Goście pojechali przed 19-tą, a ja zadzwoniłem do Bo, by się zbierała i czyniła zbiórkę przed blokowiskiem do wymarszu na 11 km :)
Nowy tydzień trwa.
Nie ukrywam, że po czarnym piątku, aż strach napawał mnie przed pójściem do pracy, tym bardziej, że miałem świadomość, że do końca tygodnia muszę załatwić ważną sprawę z jednym budżetówkowym dyrektorem.
Akurat spotkanie przypadło na dziś :)
I co się okazało?
Nie taki diabeł straszny jak go malują.
Właśnie dziś, trzynastego, rozmowa mi się udała i przyniosła zamierzony efekt.
Mało tego, podczas niej panowała luźna i życzliwa atmosfera, a to lubię i cenię.

Refleksje na dziś
Lubię przebywać tam gdzie dobrze się czuję.
Lubię ludzi, przy których nie muszę zastanawiać się co powiedzieć, bo każdy temat jest dobry.


Między innymi właśnie za to...
Kocham Cię Bejbe :*:*:*

piątek, 9 maja 2014

Majówka


   Już tydzień minął odkąd przed szóstą w czwartkowy ranek wysiadłem na podkarpackiej ziemi.
Pogoda była dokładnie taka sama jak dziś u mnie- piękne słońce i bezchmurne niebo.
Jak zawsze po wejściu z kuchni do pokoju musiałem wypowiedzieć magiczne zdanie- "wydaje mi się, że byłem tu wczoraj".
Niby wczoraj, ale w następnym pokoju, zwanym Narnią wiele się zmieniło.
Ba! Wszystko się zmieniło.
Pokojowe rewolucje wyczyniane w kwietniu zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
   Zaraz po krótkim odpoczynku i śniadaniu poszliśmy z Hanym do ogrodu.
On kosił fosę i sadził kwiaty, a ja grabiłem dzień wcześniej skoszoną trawę.
Słońce tak pięknie przypiekało, że nie sposób było nie złapać odrobiny brązu :)
To akurat dodatkowy plus i uciecha, bo jakoś w podświadomości tkwi, że było się gdzieś na urlopie.
Tak właśnie oceniam moją majówkę.
Każdorazowy wypad poza moją osadę jest na miarę urlopu. Tym bardziej taki 4 dniowy (mmm jak to pięknie i zarazem podniecająco zabrzmiało- czterodniowy :P).
Potem Hany mocował flagi i dzień przybrał iście pierwszomajowy charakter.
Popołudniu bujaliśmy się na ogrodowej huśtawce i nie tylko.
Domowe bujania przyprawiały mnie o orgazm i czułem jak ulatuje ze mnie nagromadzona miesiącami tęsknota.
Miło było znów z całych sił wtulać się w ukochane ramiona i zasypiać wtulając się tak mocno by stanowić jedno ciało.
   W piątek z samego rana wyszliśmy z domu razem.
Hany do pracy, ja do sklepu.
Oczywiście niemożliwy jest mój odjazd bez tutejszego chleba, tym bardziej, że obiecałem Tatusiowi dwa bochenki :)
Dzień mijał mi na zabawach z Pakulą, łapaniu słonka oraz cukierniczych rewolucjach, które kończyliśmy już wspólnie po powrocie Męża.
Ciasto wyszło wyborne i orzeźwiające.
Puszysty i miękki biszkopt, przepyszna masa i sorbetowo- galaretkowy wierzch.
Mmmm...
Piątkowy wieczór zwiastował też załamanie pogody o czym przekonaliśmy się dzień później.
   W drodze do Rzeszowa zaczęło lekko kropić.
Było zimno i szaro.
Na przekór aurze, czas w PKS`ie upływał nam radośnie na słuchaniu melodii przez słuchawki i odgadywaniu tytułów piosenek :)
Na miejscu czekał już na nas Harry.
Spacerowaliśmy alejkami przy rzece.
Niestety przenikliwy ziąb coraz bardziej wkradał się w moje ciało.
Odmarzanie poczułem dopiero przy gorącej czekoladzie w Niebieskich Migdałach przy Rynku.
Lokalik przytulny, ale totalnie odpychająca tudzież odtulająca kelnerka i szarlotka.
Polecam gorącą czekoladę bananową z przyprawami korzennymi i ciasto z malinami w galaretce (to był zestaw Hanego).
Wczesnym popołudniem wybraliśmy się do kina na Niebo istnieje... Naprawdę.
W skali do stu, średnia filmu została oszacowana na 60.
Film nie jest może jakiś wybitny, ale kilka fajnych scen się w nim zawarło.
Ogólnie miło spędzony czas.
Uwielbiam Rzeszów.
W końcu to dla mnie Miasto Miłości.
Odwiedziliśmy wiele Naszych zakamarków.
Powspominałem trochę.
Zjadłem loda w Myszce, tam gdzie trzeba powiedziałem Króluj Nam Chryste (z dygnięciem :P), pograliśmy w słówka (wyraz dnia: APERITIF), a w porze późnego obiadu poszliśmy do ulubionej pizzerii na pyszne pizze i czaj.
Żeby tradycji nowego obuwia stała się zadość musiałem opatrywać jedną stopę na tylnej kości :)
Znowu but mnie otarł :(
Mimo przemarznięcia, kiedy dojeżdżaliśmy do domu oboje z Miśkiem uznaliśmy, że pierwsze co zrobimy po dotarciu to wypijemy cały sok. Tak bardzo chciało nam się pić.
Normalnie kac w niepogodę :)
   Niedziela też powitała chłodem.
Wybraliśmy się na poranną mszę.
Po powrocie czekał już na nas pyszny rosołek i tak w rytmach najlepszej klasycznej stacji radiowej spędzaliśmy przedpołudnie.
Na obiad zrobiliśmy makaron z kurczakiem, papryką i suszonymi pomidorami w sosie śmietanowym.
Hany stwierdził, że pyszne i powiedział, że będzie taki dań rychtował, bo przecież także wybornym kucharzem i cukiernikiem jest.
Kiedy pytają Goooo, co zrobić by biszkopt był pysznie smaczny, odpowiadaaaa- PONCZUJ PONCZUJ :D:D:D
Na deser poza ciastem miałem wspaniały masaż, za którym tęskniłem.
A że z deseru zrobił się podwieczorek, to też nie odmówiłem konsumpcji.
Hany, budyń jak zawsze wyszedł Ci wyborny :P
I w takich radosnych nastrojach dobrnęliśmy do wieczora.
Nie do końca było aż tak radośnie, bo z każdą mijającą godziną zbliżałem się do dwunastej.
A kiedy już wybiła północ, niczym Kopciuszek musiałem opuścić miłe i bliskie mi progi i gonić do PKS`owskiej karocy.
Co dobre szybko mija, ale w pamięci na zawsze pozostają wszystkie piękne chwile, a mimo krótkiego pobytu było ich mega dużo.
Dziękuję Ci Bejbe raz jeszcze za ten wyjątkowy czas.




Kocham Cię :*:*:*


sobota, 26 kwietnia 2014

Życie jednak nieprzewidywalne jest, czyli Majówka na Podkarpaciu

... i tak oto zostałem powstrzymany przed zakupieniem eliminacid`u* :D:D:D

   Jeszcze wczoraj życie me płynęło tym nielubianym codziennym rytmem jaki wyznacza obowiązek pracy niemalże przez cały dzień.
Ile zostaje mi tych chwil do własnej dyspozycji?
Powiedziałbym, że 4 godziny dziennie.
Dwie z nich przeznaczam na 11 kilometrowe przemarsze (staram się być systematyczny, choć okres świąteczny wymusił przerwę), pół godziny na wieczorną toaletę i półtorej na rozmowy z Hanym.
Czasami razem oglądamy jakiś film wówczas z 4 godzin do prywatnego użytku robi się jakieś 6.
Od ogółu godzin muszę też odliczyć te na sporządzanie posiłków i mycie oraz szczotkowanie Pani L.
Nie wiem czy też tak macie, ale od dłuższego czasu nudzi mnie takie funkcjonowanie.
Ciągle to samo i kogo nie pytam wśród znajomych- mają podobnie.
Dwa dni temu Ewela powiedziała mi, że ma takie samo odczucie jak ja, a jest jakieś 5 lat młodsza.
Wyczytała, że stan taki wynika z zakwaszenia organizmu.
To powoduje złe samopoczucie, stan ociężałości oraz wieczne ściganie się z kilogramami.
Zatem czy większość populacji jest zakwaszona?
Czy to życie w takich czasach samo w sobie jest kwaśno- gorzkie?
Co powoduje taki stan?
Czy gdybyśmy nie mieli obowiązków zawodowych, też tak by było.
Mogę odpowiadać tylko za siebie.
Zdecydowanie praca jest u mnie głównym czynnikiem powodującym zmęczenie i stres.
Co prawda daje kasę potrzebną do zaspokajania potrzeb, ale i ograniczenia dni wolnych (26 dni urlopu w ciągu roku).
Z przyczyn już dawno tu wspominanych nie mogę sobie pozwolić już w tym roku na żaden dodatkowy wyjazd, chwilę odpoczynku, wolnego,...
Aż tu jednak...
Wielce niespodziewanie...
...i za to kocham życie, że jest nieprzewidywalne.
 
- Wiesz, że drugiego maja mamy ponoć wolne?- rzekła moja współtowarzyszka pracy.
- Nie. A skąd to wiesz?
- Koleżanka z innego obozu mi o tym mówiła. Ale to jeszcze nic pewnego.
Wolne.
To zrodziło we mnie od razu jedną myśl- muszę zobaczyć się z Hanym!
Przecież wolny 2 maja daje mi 4 dni wolnego, a to już coś.
Napaliłem się i płonąłem tą myślą tak bardzo, że widząc to Dżoana miała stresa pt. "co będzie jak te wiadomości się nie potwierdzą".
Postanowiła zadzwonić do naszej Margaret w celu potwierdzenia i obwieszczenia mi ostatecznej wersji.
TAK!- wykrzyknęła,
Mamy wolne!
:):):)
No i w ruch poszły wyszukiwania najdogodniejszych połączeń w środową noc :)
A ja myślałem, że jeszcze dwa miesiące będę musiał tkwić w tych codziennych męczarniach bez wyjazdowych perspektyw.
I mimo, że w poniedziałek spotkanie na szczycie w stolicy województwa, a we wtorek pewnie skazanie na wścieknięte nastroje szfowej, to wszystko przestaje mieć znaczenie :)
Żyję już środą :)
Bo jak mawia Mamusia Natalia- "środa minie- tydzień zginie" :)
Zginie ten uciążliwy, roboczy of course :P:P:P
Hip hip- Hurrra!
Wiwat maj! :)


W maju 
w tramwaju
Kochaj mnie :)

całusy Bejbe:*:*:*


-----------------------------------------
*eliminacid- suplement diety (tabletki) polecane osobom z zakwaszonym organizmem.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Z jajem


Zdrowych, radosnych, rodzinnych i pogodnych Świąt Wielkanocnych. 
Pomijając smaczność (samczość) jajek i wędzonej kiełbaski, życzę wszelkiej mokrości tam gdzie chcecie i kiedy tylko chcecie :)
Oby te Święta wzmocniły w nas nadzieję na lepszą przyszłość i umocniły w codziennym stąpaniu przez tą naszą rzeczywistość.




iloveyou Bejbe :*:*:*

środa, 16 kwietnia 2014

Przedświąteczne podgrzewanie atmosfery


Święta zbliżają się wielkimi krokami.
W pracy ciut większe obroty w porównaniu z ubiegłym tygodniem.
Zimno panujące za oknem ogarnia chyba wszystkich, ale cóż się dziwić, jak w górach śnieg.
Chyba mamy atmosferyczną odwrotność świąt i cieplejsze mimo, że zimowe są te grudniowe :P
Dla ocieplenia atmosfery i ogólnej uciechy postanowiłem już dziś zacząć domowe wypieki.
Właśnie w piekarniku dochodzi sernik.
Kolejny już przepis na to ciasto wziąłem pod lupę i okazał się dość interesujący.
Tym bardziej, że poza tradycyjnym twarogiem idą dwa składniki jakich nie stosowałem wcześniej.
Liczę na 100% sera w serze oraz puszystość i wilgotność, wszak te walory cechują jak dla mnie najlepszy wypiek tego gatunku.
Nie ma nic gorszego jak przepieczony suchy sernik.
Bleee.
Mam nadzieję, że do piątku dojdzie mi zamówiona wczoraj herbata matcha, którą chcę zastosować jako barwnik do dwukolorowej babki :)
Mój cukierniczy stół wielkanocny zwieńczą jeszcze czekoladowo- kawowe muffinki z kremem z serka mascarpone i chałwy posypane siekanymi pistacjami
...ale to dopiero w piątek wieczorem.
Między słodkościami trzeba przyszykować jeszcze słoności, ostrości i inne smakowitości.
A więc do roboty!
Śmigam dygam do kuchni :)



Kocham Cię Bejbe :*:*:* 


niedziela, 13 kwietnia 2014

Pracowita sobota, chłopiec z latawcem i kolejna osiemnastka


Sobota jak mało kiedy zaczęła mi się dość wcześnie.
Szybko zasnąłem w piątkowy wieczór, a już po szóstej rano się przebudziłem.
Nim Tato wstał na poranne zakupy, byłem już wyszykowany i zdążyłem jeszcze wypić kawę.
W moim ulubionym markecie jak zwykle kupowałem to, co potrzebne, ale wziąłem też z półek kilka rzeczy, z których miałem pomysł na wyczarowanie czegoś pysznego, a zarazem nowego.
Na śniadanie powstały jajka zapiekane w kokilkach z szynką szwarcwaldzką, pomidorem suszonym i liściem czosnku niedźwiedziego.
Na obiad zaś zrobiłem farfalle z polędwiczkami drobiowymi w sosie z suszonych pomidorów, papryki i śmietany. Pyszotka :)
W międzyczasie posprzątałem mieszkanie, umyłem wszystkie okna i zawiesiłem nowe firanki.
   Na placu zabaw zauważyłem chłopca z latawcem.
Wiek bardzo produkcyjny :P około 18-19 lat.
Początkowo myślałem, że zaraz zza jakiegoś pagórka wyłoni się jakieś małe dziecko, dla uciechy którego będzie puszczał w górę tą zabawkę.
Jednak poza nim nie było nikogo.
Chłopiec ów, wypuszczał latawiec z linki, a kiedy ten oderwał się lekko od ziemi, zaczynał biec i odkręcać linkę, by pozwolić na wyższe loty swej zielonej uciesze.
Widać w nim było radość.
Mimo marnych lotów cieszył się jak dzieciak.
Jego uwagi nie odwróciło nawet przejście trójki równolatków z piłką do koszykówki.
Był tylko on i latawiec.
Przyznam, że patrzyłem na niego przez około pięć minut z podziwem wartym zainteresowania.
Przypomniał mi się film, który dawno temu oglądaliśmy z Hanym.
   O szesnastej byłem umówiony z Bo (sparingpartnerką) na naszą weekendową trasę liczącą 18 km.
Szła z nami jeszcze jej siostra, Agata.
Gadaliśmy i śmialiśmy się całą drogę, w związku z tym tempo nie było tak szybkie jak ostatnio.
Tym razem pogoda dopisała, a powstały tydzień temu pęcherz tylko lekko dawał o sobie znać, nie odnawiając się na szczęście.
Wracaliśmy polami, by uniknąć ponad kilometrowego przejścia główną drogą.
Ten wybór okazał się być totalnym utrapieniem dla Bo, bo ponieważ ma alergię.
Kichała i prychała zużywając przez ten krótki odcinek drogi całą paczkę chusteczek.
Szczerze mogę tylko współczuć alergikom.
...a rzepak tak pięknie żółci się na polach...
W ogóle krajobraz łąk i pól o tej porze roku jest niezwykle malowniczy.
I tak znowu sobie zamarzyłem o Hiszpanii, zastanawiając się jakie tam czekają nas widoki :)
   Dziś okrągłe urodziny Mamusi Natalii.
Właśnie przed chwilą złożyłem Jej życzenia.
To miłe chwile, kiedy obchodzi się takie ważne święto, a wokół są dzieci z rodzinami.
Kochana,
Niech Bóg daje Ci siły i zdrowie na każdy, także i ten nieświąteczny dzień.
Miłego świętowania.



Kocham Cię :*:*:*







wtorek, 8 kwietnia 2014

Praca na słodko


Pierwszy dzień roboczego tygodnia za mną.
Po wczorajszym obiedzie zabrałem się za testowanie nowego przepisu na muffinki.
Pomyślałem, że to będzie taki wstęp do zbliżających się Świąt.
Słodyczy co prawda nie jem, ale na jedną babeczkę dla samej oceny się skuszę.
No i tak starannie i dość długo ucierałem masło z cukrem, dorzuciłem pozostałe składniki, po uzyskaniu jednolitej konsystencji, przełożeniu do formy i upieczeniu, powstały pachnące waniliowo-czekoladowe babeczki, które po ostygnięciu zanurzyłem w gorzkiej czekoladzie.
Wierzch zwieńczyła pomarańczowa nuta w postaci startej skórki.
Nie ma to jak zapach gorzkiej czekolady i pomarańczy.
Właśnie zbieram się do pracy.
Wezmę kilka sztuk na osłodę gorzkiego obozo-życia, no bo też nie ukrywam, że ciekaw jestem opinii mej koleżanki. Myślę, że to połączenie smaków z kawą będzie miłą chwilą przed południem i da nam kopa do działania :)
Kawa of course po turecku, wszak nie może być inaczej.
Tym bardziej, że według opinii szfowej siedzimy na holu jak turki :)
Słodkiego i słonecznego dnia wszystkim.



Kocham Cię Słodziaku :*:*:*

niedziela, 6 kwietnia 2014

Nowy cel weekendowy i "słodka" niespodzianka

   
   Pogoda przy weekendzie zachowuje się całkiem przeciwnie do mnie.
Znowu załamka!
Już myślałem, że nie pójdziemy z koleżanką w wyznaczoną w tygodniu trasę weekendową.
Na szczęście po przedpołudniowych opadach uspokoiło się i mimo chłodniejszego powietrza ruszyliśmy na trening dziarskim krokiem.
Przyznać muszę, że w tym tygodniu każdego dnia poza wtorkiem (wizyta u Marzy) maszerowaliśmy po 11 km.
Jestem dumny z własnej systematyczności.
Wczorajszą trasę wydłużyliśmy o dwie osady (czyt. mieścinki).
W sumie wyszło nam około 18 km.
Zadanie wykonaliśmy w 165 minut.
W końcówce trasy trochę zmoczył nas deszcz, ale przynajmniej miałem namiastkę tego, co czeka mnie w Hiszpanii :)
Tym bardziej, że po zdjęciu butów i skarpetek, moim oczom ukazał się owoc nieprzyjemnego kłucia pod prawą podeszwą.
Niespodzianka.
Na spodzie, w miejscu między dużym a sąsiednim palcem prawej stopy zakwitł pęcherz.
Ot taki twix.
Mała rzecz, a... cieszy dokucza fchuj :P
Dziś raczej odpuszczę plenerową aktywność i poćwiczę w domu.
   Hany mimo deszczu miło i pogodnie spędza niedzielę.
Pewnie podzieli się wrażeniami podczas wieczornej pogadanki :)
   Rosół kończy swe "pykanie" w garnku. Zatem zaraz zapraszam chętnych.
Drugie danie będę robił za chwilę, a na nie kurczak duszony z warzywami w brytfannie- w pierwszym zestawie i filety drobiowe curry z cukinią w sosie śmietanowym z koperkiem- w drugim.
Do wyboru, do koloru i do oporu :)
Smacznej i miłej niedzieli życzę.



Kocham Cię Bejbe :*:*:*


czwartek, 3 kwietnia 2014

Kontrol i szift


Klawiatura obozowego laptopa spłatała mi figla.
Częsty przypadek, kiedy zamiast litery "z" wyskakuje "y" i odwrotnie.
- Co się naciska, żeby zamiast "z" pojawiało się "y" w pliku tekstowym?- pytam cicho moją współpracowniczkę
- Słucham?
Ostatnio uszy jej się zatykają i muszę powtarzać to co mówię/ o co pytam :P
- CTRL i SHIFT! -wykrzyknęli z idealną synchronią dziewczyna (siedząca w kącie na końcu holu i wypełniająca dokumenty, której chwilę wcześniej pożyczałem długopis) i chłopak (stojący w kolejce za filarem).
- Dzięki- odpowiedziałem, po czym ogarnął mnie śmiech, wstyd i zdziwienie...
Przecież ja cicho spytałem siedzącą obok mnie koleżankę, która nie usłyszała mojego pytania.
Zanim zajarzyła o co mi chodzi miałem podpowiedź ze strony... publiczności.
Jak oni to usłyszeli?!

Wybuchnęliśmy śmiechem :)


środa, 2 kwietnia 2014

Nowe wyzwanie, odwiedziny i prezenty


Nowy miesiąc, nowy kwartał i w pracy nowe wyzwanie.
   Od pierwszego kwietnia przez kolejne trzy miesiące będę miał mniejszy zakres wykonywania planów sprzedażowych, ale... w zawężonym obszarze będę miał pięciokrotnie zwiększony wolumen.
Nie lada to sztuka i prawie niemożliwa do wykonania, ale zobaczymy.
Wierzę, że Moc będzie ze mną :)
Nie ma to jak optymistyczne spojrzenie w przyszłość.
   W poniedziałek dostałem prezent od starszej pani.
W zasadzie tylko pomogłem napisać jej podanie i wykonałem kopie potrzebnych jej dokumentów.
Dla niej widocznie znaczyło to coś więcej.
Hany też miał szczęśliwy początek tygodnia.
Został poinformowany telefonicznie, że wygrał konkurs pt."Jak powinien pachnieć mężczyzna na wiosnę 2014".
No wcale się nie dziwię, bo każda partia jego ciała jest wonnym nektarem :)
To tak w ramach prezentu urodzinowego, a tym milsze bo niespodziewanego.
Gratuluję Ci Skarbie!
   Wczoraj pojechaliśmy ze sparingpartnerką i jej siostrą do Marzy.
Dziewczyny już wcześniej wspominały mi o pomyśle odwiedzenia jej i zobaczenia w końcu małego.
Późnym popołudniem pojechaliśmy więc z wizytą.
Mały okazał się nie być wcale taki mały :)
Jak na dwumiesięczne dziecko jest naprawdę spory!
U Agaty odezwał się instynkt macierzyński i praktycznie odbierała go Marzenie co chwilę przez cały wieczór :)
Powspominaliśmy stare dzieje, pośmialiśmy się i szczerze powiem miło minął ten czas.
Tak inaczej, bo przecież poza wypadami marszowymi nie mam więcej wyjść towarzyskich.
Przyznać muszę, że Marzula ma rękę do urządzania wnętrz.
Piękne gniazdko uwiła sobie z mężem na poddaszu jego rodzinnego domu.
Mieszkają jak w apartamentowcu.
Zazdroszczę im połączenia pokoju dziennego z kuchnią.
Hany zachwyciłbyś się zlewozmywakiem który stoi przy oknie :)
Wiem, że zawsze Ci się to podobało tak jak mi stół z krzesłami, a nad nim nisko opuszczony klosz oświetleniowy.
Taki znajduje się tam w centralnym miejscu- między kuchnią, a salonem.
Zachwyciłem się też kulinarnie.
Do herbatki mieliśmy pyszną kremówkę.
Mocno waniliowy smak masy i ciasto, które idealnie pasowało do niej.
Rewelacja!
Co prawda od 6 dni nie jem słodyczy, ale wczoraj wszyscy mieli dyspensę, więc nie byłem gorszy :)
Zjadłem dwa kawałki.
No i było jeszcze winko.
Białe, a potem czerwone.
Tak po polsku :)
   Od dziś jestem posiadaczem zajebistych sandałów.
Dostałem od Hanego.
Są piękne, bo proste i zarazem eleganckie.
Wykonane z brązowej skóry.
Czekam zatem na wysokie temperatury, by móc je często używać :)
Dziękuję Kochanie za mega prezent:*


iloveyou Bejbe :*:*:*



niedziela, 30 marca 2014

Twoje Urodziny


W tym Wyjątkowym Dniu życzę Ci Kochanie 
wszystkich wspaniałości całego Wszechświata...
...i wcale nie gwiazdki z nieba, bo sam nią jesteś.
Czerp Miłość i dobro, świeć ich blaskiem i bądź moją nieustanną życiową inspiracją.
Niech zdrowie towarzyszy Ci każdego dnia, a szczęście i pomyślność niech zawsze będą w Twoim zasięgu.


Kocham Cię :*:*:* 

sobota, 29 marca 2014

Marcowe ostatki


   Po poniedziałkowych gromach od dyrektorki, z wielką obawą wyruszałem każdego dnia do pracy.
Paraliżował mnie stres, kiedy po zainstalowaniu się na stanowisku i odpaleniu laptopa, miałem kliknąć ikonkę otwierającą służbową pocztę mailową!
Jeszcze trochę i stanie się to moją traumą.
Niczym stomatologiczny sen, jaki miałem na początku tygodnia...

   Siedziałem w fotelu dentystycznym i bez znieczulenia, z pełną mocą zaangażowania, pani stomatolog poczynała wbijać się w mój ząb lecząc go kanałowo!
Najdziwniejsze było to, że czułem ten ból przez sen.
Czułem też jak od znieczulenia puchnie mi policzek, a skóra rozszerza się na nim dając pogłos pękania!
To było okropne.
W dodatku usta pełne wody i dźwięk wiertła zbliżającego się do celu!
Nie wiem tylko czemu doktor była kobietą, skoro ja zawsze chodzę do facetów i czemu dopiero zaczęła moje "katowanie", kiedy znieczulenie przestało działać?!
LA torturrra!

Może sen był ostrzeżeniem, by przed urlopem, który już za niecałe trzy miesiące, muszę zbadać stan uzębienia?
Tak, czy siusiak, uczynię to na pewno u swego imiennika :)

   Od wtorkowego wieczoru, jesteśmy posiadaczami kolejnych biletów na Camino.
Zakupiliśmy z Hanym przez neta bilet na TGV z Paryża do Bayonne oraz powrotny lot z Santiago do Madrytu.
Mamy już wszystkie zakupione bilety, poza lokalnym połączeniem kolejowym z Bayonne do Saint Jean Pied de Port i powrotnym z Berlina do domu (brak jeszcze ofert Polskiego Busa na lipiec).
   Ubiegły tydzień zaowocował też o kolejny wycieczkowy zakup.
Inwestycja w to, co podczas takiej wyprawy jest najważniejsze.
W to, dzięki czemu idziemy.
W nogi :)
A jak nogi, to odpowiednie buty.
Jako, że zawsze musimy mieć kilka takich samych rzeczy, tym razem potwierdziło się to w przypadku obuwia.
Identyczne sandały trekkingowe zakupione jeszcze w tamtym roku, a teraz takie same buty trekkingowe zakrywające kostkę.
Super lekkie, z solidną podeszwą, wodoodporne i z miłym lookiem dizajnerskim.
Obaj jesteśmy zadowoleni :)
A to najważniejsze.

   Wczoraj odwiedziła mnie w obozie Babcia Stasia.
Już się zamartwiałem, że dawno u nas nie była i że może coś się stało.
Usiadła przed moim biurkiem, wyjęła z torby książkę o Janie Pawle II i powiedziała, żebym poczytał sobie jak znajdę czas.
Zauważyłem przy kartkowaniu, że w książce jest koperta.
Powiedziałem, że coś tu się zagubiło i skierowałem ją w stronę Babci.
Ona na to, że to taka cegiełka na moją podróż.
Otwieram, a tam 100 zł!
Myślałem, że spadnę pod biurko!
- Babciu, absolutnie nie mogę przyjąć takiego podarunku, bo to byłoby niezgodne z moim sumieniem.
- Ale to na pielgrzymkę, proszę Cię, weź.
- Wybierając się na pielgrzymkę, wiedziałem, że będą to duże koszty.
Wszystkie bilety mam już kupione, większość rzeczy także. Kasę, na podróż też mam uskładaną, więc dam sobie radę.
- A ja myślałam, że dam Ci tak z 300 zł byś miał na drogę. Bo co innego jakbyś jechał z kolegami na imprezę, ale Ty idziesz na pielgrzymkę.
- Babciu, ja naprawdę doceniam troskę i Twoje dobre serce oraz wszelakie intencje, ale nie byłbym w zgodzie ze sobą gdybym to przyjął.
Jeśli chcesz dać mi cegiełkę, to daj mi jakiś jeden swój trud, ciężar...
Spisz na kartce, zaklej w kopercie, a ja po dotarciu na miejsce spalę to w Finisterre lub utopię w Muxia- rzucając do oceanu.
Możesz też dać mi mały kamyczek, który zostawię w Cruz de Ferro.
- A co tam napisać Łukaszku?
- To co jest Twoim największym bólem, ciężarem w codzienności.
I proszę, nie odbieraj tego negatywnie, że nie chcę wziąć podarunku.
Biorę z niego Twoje dobre intencje.
- Ja wiedziałam, że Ty tego nie przyjmiesz. Mój Łukasz (wnuk) też tak reaguje jak chcę mu podarować pieniądze.

Czasami w rodzinie ludzie traktują się jak obcy, a tu obcy traktuje cię jak najbliższego.
I nie jest to traktowanie jednorazowe.
Na odchodne Babcia podarowała mi wafelka i poszła z takim samym do Karen, w końcu to też wnuczka :)
i to jakże spragniona takich słodkości.
Aż z ciekawości w poniedziałek spytam, czy zjadła, bo tydzień temu mówiła mi, że w poście ma postanowienie, że nie ruszy słodkiego :P

   Słodkości wylewają się z południowego- wschodu.
Jutro Wielkie Święto na Podkarpaciu.
Mój Kochany ma urodziny.
Od wczoraj piecze i szykuje wszystko na przyjazd Rodziny.
Niestety nie będzie mnie z Nim i jest mi bardzo przykro z tego powodu.
W tym roku jesteśmy tak ograniczeni w częstotliwości widzeń, że aż smutek ogarnia kiedy o tym myślę.
Fakt faktem wakacje nam to wynagrodzą, bo będziemy razem przez 35 dni i 35 nocy, ale tęsknota i brak fizyczny przez pozostałe dni roku i to tak ważne dni- pozostaje :(
Wybacz Bejbe :*
Liczę, że wygrasz dziś te miliony w lotto, a to odmieni cały harmonogram roku.
A jak nie Ty, no to ja.
Tak przecież wszystko zostaje W RODZINIE :)



Dobrego dnia wszystkim


iloveyou Bejbe :*:*:*

niedziela, 23 marca 2014

Pogoda w niepogodę


I znowu chłodniejszy weekend.
Do wczoraj było pięknie i prawdziwie wiosennie.

Dziś już poranek przywitał mnie zachmurzeniem, chłodem i niemiłą ciaćkaniną deszczu.
Brrr!
Mimo wszystko wiosna wszędzie.
W kalendarzu, na drzewach, krzewach, trawnikach,... czuć ją w powietrzu i nie tylko :P
W tygodniu dostałem od Hanego wspomniane post wcześniej spodnie.
Świetny materiał i doskonale się noszą :)
Tato mi ich zazdrości :)
Od środy zmieniliśmy z Joanną stanowisko pracy.
Jesteśmy bardziej dostępni dla klienta, a tym samym bardziej ograniczeni w codziennym funkcjonowaniu.
Chcąc wyjść na śniadanie, czy do wc, musimy wszystkie rzeczy chować do szafek na klucz.
Okropność!
Nie wiem kto w obozach jest odpowiedzialny za tak "świetną funkcjonalność" stanowisk, w każdym bądź razie niech siedzi cicho, chyba że chce zostać rozszarpany na strzępy!
Mimo wolnych sobót, wczoraj udaliśmy się z Joanną i Margaret na spotkanie z działkowcami :)
Nie było szkolenia z zakresu przycinki drzew i krzewów, czy też doradztwa jak ustrzec się kretów, nornic, ślimaków i stonek...
Wykorzystujemy każdy kanał informacji, by zareklamować się i zwiększyć świadomość ludzi na nasze usługi.
Tym razem poszło... no właśnie.
Trudno nazwać, że opornie, bo... nie poszło w ogóle.
Na sali znalazła się przodowniczka stada, która podnieciła ogólną atmosferę, że nie chce mieć zabieranego czasu przez jakieś pogadanki na temat inny niż działkowy.
Za nią stanęły dwie inne działaczki i zrobił się szum.
Margaret, mimo planowanej 10 minutowej przemowy skróciła jeszcze bardziej swój wywód i poszliśmy z tego miejsca.
To miało być jedno z wielu takich sobotnich spotkań na ich sesjach.
Po wczorajszym wiemy, że było pierwszym i ostatnim.
Nawet prezes, od którego otrzymaliśmy zgody na takie wejścia był bezradny.
Co za czasy!
A mówią ludzie: "ech ta dzisiejsza młodzież".
A tu nie o podziały ze względu na wiek chodzi... a o szacunek i o to co się nosi pod kopułą.


Zauroczył mnie wczorajszym wieczorem ten wykon w jednym z programów talent show.
Cudownie, lekko, zwiewnie i subtelnie.
Można się rozmarzyć :)
A za to się nie płaci, więc zachęcam :)





iloveyou Bejbe :*:*:*

sobota, 15 marca 2014

Wiosna w kroku

   
   Tydzień upłynął pod znakiem wiosennej pogody i totalnego bezruchu w pracy.
Każdy dzień uczęszczania do niej napawał mnie obawą, a we wtorek trzeba było "świecić oczami" przed dyrektorką, bo mieliśmy spotkanie zespołu.
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, bo "opolski wtorek" nie był wcale taki zły.
Spotkałem się z koleżankami i kolegami z województwa, naszą menadżerką oraz dyrektorką, która w gruncie rzeczy nie jest tyranem :)
Najmilej było na początku, bo w pokoju Margaret rozmawiałem z inną menadżerką, która "pieszo przeszła całą Hiszpanię".
Jola znowu wypytywała mnie o szczegóły naszej wyprawy i ekscytowała się każdym wspomnieniem sprzed 7 lat, kiedy rozdziewiczała trasy francuskiego Camino.
Niesamowite, że kobieta ma takie podobne do nas fascynacje podróżnicze.
Jak wspomniałem jej o przyszłorocznej wyprawie na Kubę, odpowiedziała, że też o tym myśli :)
Oj coś czuję, że zamiast służbowych maili będę słał jej informacje rodem z biura podróży :)
Już poprosiła mnie bym jej wysłał na skrzynkę naszą rozpiskę podróży w obie strony, bo we wrześniu po raz drugi będzie spacerowała przez cudowne zakątki Kastylii i Galicji.
   Wtorkową przygodę poza obozem odchorowała tylko moja współpracowniczka.
Nazajutrz tak zmogła ją choroba, że nie była w stanie zwlec się z łóżka.
Chorobowo ma się też moja sparingpartnerka od 10 km stylem dowolnym :P
Kontuzja stopy uniemożliwiła jej od czwartku nasze niespełna dwugodzinne przemarsze.
   Do dzisiejszego dnia, wszyscy ogarnięci byli wiosenną aurą.
Ludzie chętnie zrzucali zimowe kurtki i płaszcze, eksponując się w sweterkach, bluzach, a co nieliczne egzemplarze przechadzały się chodnikiem w krótkich rękawkach!
   Niczym krokus na wiosnę, pojawił się w moim obozie nowy pracownik.
Jak tylko go zobaczyłem od razu napisałem Hanemu, że zachwyciłby się jego tyłami :P
Muszę przyznać, że chłopiec na pierwszy rzut oka jest wizualnie bardzo sympatyczny.
Wiem, że to dziwne określenie czyjegoś wyglądu, ale trafne w tym przypadku.
Ma bardzo radosną twarz :)
   W tygodniu otrzymałem od Męża gatki techniczne na wakacje, by moje tyły się nie odparzyły i nie lał się po nich strumieniami pot :D
Dziś też trochę klikaliśmy na gg i dokonaliśmy zakupów urodzinowych.
W przypadku Hanego- to już lada chwila, a do moich jeszcze hoho!
Niemniej jednak mój Skarb na tą okazję będzie miał już dla mnie zajebiste skórzane sandały.
Oj będzie to doskonały obuw na zmęczone wakacyjnym przemarszem stopy :)
Drugi prezent to spodnie po domu z obniżonym krokiem- równie zajefajne.
A skoro o kroku mowa, to... kroczę na matę i do ćwiczeń się zbieram :)

Miłego weekendu i pozytywnych wibracji :)

iloveyou Bejbe :*:*:*





niedziela, 9 marca 2014

Marcowanie


   W ostatnich dwóch dniach lutego oddelegowano mnie na szkolenie.
Na dzień przed wyjazdem w godzinach popołudniowych raczono mnie poinformować, że miejscem oddelegowania jest... Warszawa.
Bożesztymój!
Poza tym, że raz w życiu miałem tylko przesiadkę na Wschodniej (jadąc z Miśkiem do Mikołajek) nigdy nie stąpałem ulicami stolicy.
Postanowiłem, że przy tak spontanicznej wiadomości należy podjąć równie spontaniczną decyzję.
Napisałem sms do Sansi`ego.
Opisałem plany na najbliższe dni i zapytałem o spotkanie.
Po chwili już wiedziałem, że tak oto poznam kolejnego Bloggera :)
Jako, że kompletnie brak mi orientacji w tamtejszym terenie, wyciągnął pomocną dłoń i nazajutrz kilka chwil po trzynastej czekał już na mnie na Centralnym.
Tak jak sobie wyobrażałem...
...Ajs, to bardzo miły chłopak, z którym spędziłem popołudniowy czas przy kawie i rozmowach o życiu.
Wiadomo praca, dom, plany, marzenia,...
Lubię ludzi, z którymi dobrze rozmawia się na każdy temat.
Mam nadzieję, że kolejne spotkanie to tylko kwestia niedługiego czasu :)
Przy okazji na łamach mego bloga dziękuję Ci raz jeszcze za spotkanie i miło spędzony czas :)
   Ogólnie czas szkoleniowy minął mi bardzo fajnie poza błądzeniem w pierwszy wieczór i szukaniem miejsca zakwaterowania :)
Odludzie totalne. Dobrze, że z pomocą przyszedł mi Hany i przez neta kierował mną jak postacią z gry komputerowej :)
Dziękuję Ci Bejbe :* 
Zdobyłem jak zawsze nowe doświadczenia i poznałem nowych ludzi.
Bardzo sympatyczna Aga ze Śląska, z którą wracałem zachwyciła się moimi wakacyjnymi planami związanymi z Camino.
Powiedziała, że jak tylko dotrze do domu, to będzie o tym czytała.
   Pozostając w wakacyjnym klimacie, to od trzech dni solidnie realizuję plan przygotowawczy do wędrówki.
Codziennie szybkim tempem przechodzę 10 km.
Towarzyszy mi koleżanka z bloku.
Mimo, że chodziliśmy do tego samego liceum, to przez te 3 dni więcej się nagadaliśmy niż przez cztery lata szkoły średniej :)
Wcześniej chodziliśmy krótsze dystanse i w wolniejszym tempie, bo towarzyszył nam mój Dedi.
Swoją drogą też zaczął dbać o swoją kondycję i poza spacerkami z Panią L chodzi rano z sąsiadką na godzinny spacer.
Wieczorne z nami odpuścił od czwartku, bo uznał, że to za dużo :)
Śmiejemy się z Bożeną, że realizując dzienny plan, po 100 dniach (tzw. studniówce :P) będziemy mieli w nogach 1000 km, a więc tyle ile będę musiał przejść w czasie trzykrotnie krótszym :)
Damy radę!
Musimy, choćby nie wiem co.
   Wczoraj też jak mało kiedy udały mi się zakupy.
Mogę je określić mianem zakupów pod szyldem 4F :P
Kupiłem sobie 2 wiatroszczelne i wodoodporne kurtki oraz koszulkę trekkingową z długim rękawem.
Tacie zaś bardziej uniwersalną niż sportową kurtkę oraz bluzę z kapturem :)
Zostały mi jeszcze dwie pilnie poszukiwane rzeczy: plecak i spodnie technicznie dobre jak i kurtki ale z odpinanymi nogawkami.
Węszę, szukam, lukam... 
   Wiosna chyba domowi się na dobre.
Jest już tak ładnie za oknem.
Czas wysiać maciejkę :)

chcice, chętki i ochoty?
- powąchać tulipana  :D

Natchniony wiosennym nastrojem pozdrawiam wszystkich :)


iloveyou Bejbe :*:*:*



niedziela, 16 lutego 2014

...i jeszcze o złocie słów kilka

Mowa jest srebrem, a milczenie złotem...

Od ostatniego wpisu minęły dobre trzy tygodnie, a temat złota jest nadal aktualny :)
Dzieje się tak dzięki znakomitym startom Polaków na Igrzyskach Olimpijskich w Soczi.
I choć osobiście wolę w kategoriach "biżu" srebro od złota, to sportowe złoto ma częstokroć seksowne oblicze :)



złote i gorące kissy Bejbe :*:*:*





czwartek, 23 stycznia 2014

Golden League


Dopiero zacząłem trening kondycyjny.
Hany w przedbiegach przyznał mi medal :)
A Centrala obdarowuje mnie złotem...
znaczy się wycieczką :)
Dosłownie za chwilę wybywam.
W nagrodę dla 20 najlepszych pracowników w Regionie wyjeżdżam na dłuższy weekend.
Spotkanie szkoleniowo- integracyjne.
Z atrakcji logiczno- sprawnościowe zawody ekspedycyjne w kopalni złota :)
Agenda wieści, że zostaniemy podzieleni na grupy.
Każda z nich będzie miała swego przewodnika oraz mapki.
Kto szybciej wykona dziesięć zadań logicznych i sprawnościowych (liczy się udział całej grupy), ten wygrywa pościg i zgarnia łup (czyt. złoto :P)
Takie obozowe Golden League :P
Życzcie mi powodzenia :)
Relację zdam po powrocie.

Kocham Cię Złotko i życzę zdrówka :*:*:*

wtorek, 21 stycznia 2014

Trzymaj


Często powtarza to Aga R. po dobrym zagraniu, czy akcji na tenisowym korcie.
Póki co w AO idzie jej całkiem, całkiem.
Widzę, śledzę, obserwuję noce zarywając :)
Najtrudniejsza będzie przeprawa teraz- w ćwierćfinale.
Nie ma jednak rzeczy niemożliwych :)
Także i ja tak uważam, dlatego za pięć miesięcy wyruszamy z Hanym na naszą "przeprawę" :)
Z myślą o kondycji oraz w ramach dbałości o linię od wczoraj czynię nocne biegi stylem dowolnym z użyciem kijków :)
Takie nordic walking by night :)
Marsz szybkim tempem czynię na trasie od swojego bloku poza blokowiska na koniec miasta, aż do ciemnej strefy, która po godzinie 19 i przy deszczowej pogodzie wygląda na mroczną :P
Ilekroć tam dochodzę, czuję tą lekką nutę strachu.
A dochodzę tam dwa razy w ciągu treningu, ponieważ w drodze powrotnej z pierwszego dotarcia do tego miejsca robię pętlę nieopodal mojego bloku i wracam tam z powrotem. Następnie docieram do bazy (mieszkania :P), odkładam kijki, robię parę kółek truchtu dookoła bloku a potem już krótkie ćwiczenia w domowym cieple.
Niesamowite wrażenia!
Twarz płonie z gorąca, a ciało przeszywa ból.
Póki co po pierwszym razie najbardziej dokuczają mi piszczele :)
Podczas takiego spaceru jestem tylko ja, kijki i mój wyznaczony cel.
To jest fajne, bo po pracy o charakterze umysłowym, człowiek jest zmęczony psychicznie, więc jak da sobie fizyczny wycisk, to jest bardziej szczęśliwy.
Wstępnie miałem tylko truchtać tą trasą, ale podczas niedzielnej pogawędki, Hany przekonał mnie, że lepszym rozwiązaniem będą kijki.
Miał rację, jak to zawsze bywa :)
Teraz żartobliwie moje treningi określa mianem budowania formy do Soczi :P
Tylko ja do "naszej Soczi", za którą nie ma medalu, lecz satysfakcja własna- taki wewnętrzny laur zwycięstwa nad własnymi słabościami.
Oczywiście mam na myśli Camino :)

Kocham Cię Bejbe :*:*:*
Moja Inspiracjo