camino

camino

sobota, 28 stycznia 2012

Lokacja

   Takim mianem blondi często zaskakuje nas wszystkich kiedy chce zabłysnąć językowo.
Tworzy ętelygętne wyrazy rodem ze swej makówki :)
Ciekaw jestem jak określiłaby wydanie 3stówek na...
No właśnie!
Czy brzmiałoby to mniej więcej tak?:
"Lokacja była dobra, więc proszę mi nie mówić, że lokacja była zła, bo lokacja była baaaardzo dobra!"
Jak ocenić lokację, kiedy 300zł (słownie: trzysta zł) wydaje się na 15 osób, (przecinek) dusz.
Nietrudno rozwiązać zadanie matematyczne, w którym zapytanie brzmiałoby:
Ile pe-el-en`ów przypada na jedną osobę, (przecinek) duszę?
Mówi się czasami "ale jesteś bez duszy", czy to takie ciężkie określenie (obraźliwe), skoro dusza waży tylko 3/4 uncji (21 gramów)?
Dywadzieścia yzyłotych na osobę, (przecinek) duszę- tyle wychodzi.
Więc ile kasy na gram przypada, a ile na uncję? :P
Wie ktoś?
Na pewno wiedział będzie odbiorca owych 3 stówek.
I wiecie ile przypadnie na osobę, (przecinek) duszę?
Tajemnicę (:P) zachowam i nie napiszę.
Zleceniodawca zaś, będzie utwierdzony w przekonaniu, że osoba, (przecinek) dusza, po tej lokacji fruwać będzie w niebie na wieki wieków amen.
   A ja bezpłatnych lokacji takowych dokonuję i zajmuje mi to... 300 lecz nie złotych, a metrów.
Przy okazji trochę gramów ciała mi ubywa, a nic na duszy.
Dusza spokojna, ciało zadowolone.
Wszystko si.
W sobotę lotka puszczam tylko i łudzę się, że ta lokacja choć mi się wróci :P
Ot taki minimalista ze mnie.

czwartek, 26 stycznia 2012

Czech Boj

   Wbrew obawom obozodzień okazał się łaskawy.
Stara tylko czepia się każdego dnia Karen.
Upatrzyła ją sobie, jak to ma w zwyczaju.
Raz na jakiś czas jak sęp wypatruje ofiarę i tropi ją na każdym kroku.
Biedna Karen obrywa za wszystko, nawet za brak kontaktu z klientem.
Śmiech na sali, bo każdy wie, że akurat tego zarzucić jej nie można.
   W drugiej połowie popołudnia miałem przesympatycznego klienta.
Czecha.
Świetnie mówił po polsku, więc nie sposób było nie skomentować tej zdolności.
- Świetnie Pan sobie radzi z językiem polskim
- Dziękuję, staram się. W zasadzie jestem już bardziej Polakiem niż Czechem. Nawet konto mam w Polsce :)
Czechy, niby rzut beretem, a inna mentalność. Jakoś tak bardziej radośni i bezpośredni są.
Może się mylę, bo trafiam akurat na fajne jednostki, ale czyż czasami nie jednostka rzutuje na ogólne wrażenie całości? :P
Czech Boj był bardzo bezpośredni.
Po sprawdzeniu tożsamości poprosiłem o podpis, co skomentował tak:
"...tam w moim dowodzie masz mój podpis, to możesz sprawdzić, że to ja a nie kto inny" :D
Ubawiło mnie to, więc skomentowałem to krótko:
"Myślałem, że to ja mam zawiły podpis, ale tego, to nic nie pobije" :P
Uśmialiśmy się oboje, a na koniec usłyszałem zamiast tradycyjnego "do widzenia"- "cześć".
Uwielbiam tak inny klientów. Zapadają w pamięć i jakoś stają się przyczynkiem do dobrej części dalszego dnia.
Nie omieszkałem sms-owo skomentować tej sytuacji Hanemu :)
W odpowiedzi otrzymałem wprawiający mnie w stłumiony, choć głośny śmiech:
"Czy ten czech boj był z BelAmi??" :D:D:D
Komentarzem nie mógł też obejść się następny obozofan.
Tym razem komentowana była zewnętrzność seksownego 20latka :)
Choć grzeczności w nim sporo.
Taki miły chłopczyk.
Fajnie ubrany.
Na brata taki by mi pasował.
No właśnie. Zawsze chciałem mieć brata!
Czy ja już o tym pisałem?! :)
Może następnym razem spytam o możliwość adoptowania go.
No i jako, że do trzech razy szczuka, wróóóóóć- sztuka, komentarz "petenciany" zwieńczył trzeci boj.
Zaobrączkowany, "lekki misiu" (ale nie że lekki w sensie, że dałbym go radę podnieść :P),...
A uwagę jego skupił mój nos, wrażliwy na zapachy.
To był najładniejszy zapach tego dnia.
O ile nie tygodnia.
A o ile nie miesiąca!
Zapach może nie z kategorii "szkoda, że nie mam takiej perfumy", ale zapach miły przyjemny, zapach świeżo ogolonego faceta (na twarzy żeby nie było :P), zapach czystości, ...
Będę go/to wąchać!- brzmiałoby gdybym powiedział niemalże bliźniaczo Panią Magdę G naśladując.
Bo jeść się tego nie da przecież, a wąchać to i owszem.
Oj węch mam wyczulony.
Różne zapachy lubi mój nos...
A jeszcze kilka lat wstecz nigdy bym nie myślał, że spodoba mi się zapach... :)
Dobranoc :)

Humör

   Dostałem prezent od Męża w postaci spodni.
Ekspresowo się to stało i w ekscytacje mnie wprowadziło.
Są super. Dopracowane w każdym najmniejszym detalu.
Idealnie pasują do białych adidasów i białego tiszerta (ogólnie białej góry) :)
I tak sobie wczoraj wybiegłem myślami wstecz.
Do listopada, kiedy to zastanawiałem się w pewnym sklepie, czy szarą czapkę wybrać na zimę, czy białą.
No i mogłem wziąć obie :P
Wstępne przymiarki w rzeczonym zestawie już poczyniłem :)
W zachwyt sam siebie wprawiłem.
Choć wiem, nie wypada popadać w samozachwyty :)
Hany- wielkie dzięki za extra podarunek :*
Może taki look sprawi, że dziewczęta zamiast dzień dobry zaczną odpowiadać "cześć".
   Wczoraj w drodze do pracy takie oto powitania przelotem padły :)
Starsza może 2-3 lata ode mnie dziewczyna, która kilka lat mieszkała w bloku obok i zawsze cześć mówiła, dziś (wczoraj) coś w sobie zmieniła...
Ja jej cześć, a ta mi "dzień dobry".
Kilkadziesiąt metrów dalej wymijam dziewczynę, którą tylko z marketu z kasy kojarzę.
I co słyszę wymijając ją?
Dzień dobry! :)
Heloooł!?
No więc nie wiem co się dzieje, bo ostatnio nie miałem co narzekać.
Nawet licealni chłopcy mijając mnie na chodniku powiadali "cześć" :P
Nie powiem- to eksajtin` było :)
Ostatnio przeglądałem humor pewnego rysownika.
W pomieszczeniu przed ekranem stał narciarz i obserwował bieg nad-kobiety z Norwegii (nie muszę przecież nazwiskami sypać :P)
Na górze widniał tekst: "Baby są jakieś inne" :D:D:D
Ubawiło mnie to.
   Niskie ciśnienie i brak kawy, te dwa czynniki przyczyniły się do mego wczorajszego globusa.
Góra czaszki o mało nie unosiła się z bólu kilka centymetrów nad głową.
W końcu sięgnąłem po proszki i przeszło.
Zazwyczaj przeczekuję ból, ale ten był już za silny i nie zapowiadało się, że sam się stłumi.
Dlatego dziś już 100% kawy w kawie, czyli espresso i to z rana.
Ostatnio to i praca przyczynia się do takich bóli.
Atmosfera w niej niezdrowa dla żywych a także dla martwych, bo takimi są komputery i system.
Tak szwankują, że niedługo mogą doprowadzić nas do ruiny.
I co tu robić?
Rozkładam bezradnie ręce.
Jeszcze dwa dni, jeszcze dwa dni,... tak powtarzam odkąd wstałem dodając sobie przedweekendowej otuchy :)

wtorek, 24 stycznia 2012

Nieproszony nocny gość...

...bezsenności powodem, a potocznie zwany GŁODEM! :P

Głód, jak brunet z filmu Barei, przychodzi wieczorową porą.
Tłumiony za dnia, wieczorem i nocą daje o sobie znać w dwójnasób.
Męczy bólem głowy, drażni ssaniem w żołądku, rozprasza pokusą zjedzenia czegoś tuczącego. W skrajnych przypadkach bywa tak, że budzi nas w nocy i na wpół śpiących przywodzi do lodówki nie pozwalając zasnąć, dopóki nie dostarczymy sobie przyjemności smakowej...


Liczba pozdrowień Szwowej podczas narady: niezliczona
Ilość niecenzuralnych słów podczas nocnego meczu, dla którego zarwałem noc: jak wyżej :)

   Ubawiła mnie dziś nad ranem Sara, która zaraz po tym jak po piątej dostała mój sygnał, napisała sms-a takiej treści:
"Już brałam telefon i miałam wyłączyć sygnał, bo myślałam, że to od Sofi (więc będzie dłuugi). A to od Ciebie. Co Ty tak wcześnie?"
Sara słynie z dopowiedzeń w nawiasach, które uwielbiam :)
Sofi rzeczywiście każdego dnia o świcie puszcza sygnały, które trwają tak długo jak średniej długości sygnał dzwonienia :)
Przedprzyczyna mej bezsenności jest oczywista- mecz ćwierćfinałowy Agi.
   Rozpoczął się kilka minut po drugiej i trwał do czwartej z hakiem.
Niestety, po miłym zaskoczeniu w pierwszym secie, dwa kolejne przespała i kolejny raz przepadła w pojedynku z białoruską kuliżanką.
Myślę, że sił brakło. Szkoda :(
Położyłem się spać pisząc Hanemu ponownie dobranoc.
Wierciłem się i przewracałem z boku na bok przez dobrą godzinę.
Poczułem ogromny głód.
Jak się potem okazało- przyczynę mej bezsenności.
Ssanie wierciło mnie w żołądku, niczym woda spuszczana z wanny po odetkaniu korka :)
No nie zasnę- pomyślałem.
Za nic w świecie nie zasnę!
Nawet grama ciężaru snu na powiekach nie mam.
Włączyłem telewizor, gdzie trwała transmisja kolejnego meczu.
Napisałem więc Mężowi sms-a na dzień dobry i puściłem sygnały do obu jutrzenkowych Sióstr :)
Wstałem.
Porannej toalety dokonawszy, jajecznicę ze szczypiorkiem zrobiłem.
Kawy pół na pół naturalnej ze zbożową zmieszałem i tak trwam z kubkiem w dłoni obserwując tenisowe poczynania gwiazd na centralnym :)
   Wracając jeszcze do wczorajszego dnia.
Po powrocie z pracy zastałem na stole otwartą kopertę.
W niej zaproszenie na osiemnastkę Siostrzeńca.
Zaskoczyło mnie to trochę, bo szczerze powiedziawszy nie spodziewałem się wielkich imprez.
No ale dorosłym staje się tylko raz w życiu (albo i nie)
Chociaż, czy wiek lat osiemnastu jest tym magicznym pułapem?
Jedni stają się dorośli jako dzieci.
Inni przez całe życie nie wiedzą co to dorosłość.
Dylematy prezentowe w głowie mej się pojawiły.
Kasę wytrzepać trzeba, bank chyba rozbijając, albo wzorem magika z kapelusza zamiast królika, skarbonkę wyciągając.
No i dyskusje z Ojczulkiem, kto z nas pojedzie, bo przecież ktoś z Panią L musi zostać, gdyż według szwagra mego- mieszkanie, to nie dla psa lokum.
Tym samym psinka ma z zaproszenia nawet jako siódma woda po kisielu skorzystać nie może.
No i te posiedzenia z ludźmi którzy w kółko tylko o polityce zawężonej do jednego interesującego ich resortu, samochodach, awansach i najnowszych, a zarazem najdroższych zakupach ostatnio poczynionych.
Licytowanie się kto co ma lepszego.
Por favor- nie dla mnie takie katusze.
Mam nadzieję, że w pracy jakaś luźniejsza atmosfera dziś będzie, bo wczoraj, to nawet drut kolczasty potrzebny nie był.
Ja to przynajmniej w ramach humanitaryzmu, klikam każdego dnia w trzy okienka, do pomocy głodnym, potrzebującym i cierpiącym się przyczyniając.

Kocham Cię i całuję śpiący jeszcze Królewiczu :):*
Miłego dnia wszystkim życzę :)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Lizak

   Noc minęła mi na sennych męczarniach.
Nie wiem gdzie ma dusza wojowała podczas nocy, ale było niespokojnie.
Budziłem się co jakiś czasy z zadyszką i suchotą w ustach.
O dziwo mimo przerywanej nocy wstałem przed ósmą, zastawszy wysuniętego przez guzikowy rozporek kutasa, struktury półtwardej.
Zdziwiło mnie, że mimo braku całkowitej sztywności przebił się odpinając guziki :P
Może tu tkwi sedno niespokojnej nocy?
Mam nadzieję, że dzień będzie spokojniejszy.
Po całkowitym otrzepaniu snu z powiek zaprosiłem smsowo Hanego na lizaka :P
To taki wstęp na zaostrzenie apetytów przed śniadaniem.
Teraz jem właściwe śniadanie w postaci kanapek, gdzie na liściu rzymskiej sałaty ulokowana jest twarogowo jajeczna pasta, a co by mi kęsy w gardle nie zawisły, niezawodna Jo kawa.
Jo niestety odpadł w walce o ćwierćfinał, co mnie baaardzo zasmuciło.
Właśnie napisałem Miśkowi, że na znak żałoby zakładam dziś czarne gatki :)
W odpowiedzi dostałem, to co nie powinno mnie dziwić, bo my się słyszymy telepatycznie.
Jednak zdziwiło mnie, że Mój Ukochany Zwolennik Białej Bielizny (MUZBB) przywdział dziś również czarną :D
Twierdzi, że to nie z myślą o Jo, ale ja tam czuję, że to było takie freudowskie zachowanie :)
No w końcu znamy się "na wylot" :)
   Załączyłem kolorowe pranie i przed praniem umysłu przez Szwową w pracy, będę prał swe włosy, by po dekadzie od pierwszego "seansu arabskiego", znów turban na głowę przywdziać.
Na minut trzydzieści of course.
Nieciekawie zapowiada się obozotydzień, bo dziś muszę do gmachu wyruszyć godzinę wcześniej.
Firer zebranie robi.
Więc będą gadki z cyklu "strachy na lachy".
Puste gadania dalece odbiegające od realiów i straszenia.
Ależ to niehumanitarne!
A myślałem, że jak w sobotę szóstkę w lotka trafię, to zrobię coś na wzór sceny z filmu "Służące".
Zainteresowani wiedzą o co chodzi :)
A że piekę ciasta nie od dziś, to myślę, że i z takim wypiekiem poradziłbym sobie nieźle :D
Mimo wszystko mam nadzieję przeżyć, nawet jeśli miałoby nastąpić trzęsienie ziemi.
Mało wstrząsów, mało dąsów, moc sztywności i wszelakiej na każdy dzień pomyślności, tego życzę Wam :)
Kocham Cię Hany:*:*:*

sobota, 21 stycznia 2012

Za-chwyt(y)


   To, że mój Mąż mnie zachwyca, nie podlega żadnej dyskusji.
Każdego dnia od wielu już lat dziękuję Niebiosom za ten Anielski Dar.
Na całokształt tych zachwytów, składają się małe zachwyciki :)
To tak jak na wielki sukces- małe sukcesy.
Dumny jestem i czuję się wyróżniony, że Los dał mi tak wspaniałą drugą Połówkę.
Dziś powiedziałem Mu, że podziwiam Go za to, że każdej soboty piecze ciasto!
Dziś nawet dwa.
Mój Cukiernik Kochany :*
   Z samego rana zadzwoniłem do Sary z życzeniami.
Uśmialiśmy się, kiedy podczas ich składania, Sara rzekła z udanym zdziwieniem, że nie składam Jej życzeń z okazji Dnia Babci :)
Powiedziałem, że w drugiej kolejności i takie nastąpią, bo babcieje :P
Otóż o 20-ej pisze mi już sms-owo dobranoc i jak sama dodała- o 5-ej już wstaje :)
Oczywiście wiedząc jak doskonale zorganizowany czas ma moja Siostra Szpagacistka, żartuję sobie z tego.
Po 7-ej gnałem już z Tatusiem na zakupy.
Potem kawa w Jo kubku i drożdżówka.
Sprawdzenie nocnych wyników tenisowych i śledzenie trwających pojedynków.
W międzyczasie klikałem z Hanym, który uraczył mnie takim prezentem, że "jacięniemogę"!!
I co mi, że mam trzydzieści lat?!
Prezentem są zaje-spodnie- chinosy.
To nie koniec mega prezentów na dziś.
Dostałem płytę zespołu Gotye, którą z miejsca przesłuchałem.
Całą od początku do końca.
Nie raz, nie dwa, a trzy :)
I słuchać będę wciąż, bo to super muzyka jest.
   Wczesnym popołudniem jedliśmy obiad, a wszelakie kalorie spaliłem imocjami sportowymi :)
Niestety Milos przegrał bój o 1/8 finału (myślałem, że ość karpia w gardle mi stanie), a patriotycznie- Jusia znowu zachwyciła kibiców, a przede wszystkim utarła nosa swej koleżance z Norwegii :)
Koleżanka to taka z kategorii kolega :) no ale... :)
Oj gardło me ucierpiało :)
A wczorajszego wieczoru zastanawiałem się dlaczego darło mnie na kaszel.
Przecież od tygodnia kibicuję Adze.
Tej nocy gra o ćwierćfinał.
Oj będzie gorąco :)
I sen przerwać trzeba będzie.
Oby tylko się opłacało!
Ale na bok optatywy, czy czarne scenariusze wszelakie!
Mimo, że czarna noc nadchodzi, to zróbcie wszystko, by była radosna i jasna- najlepiej biała.
Biała! :P
Lubię biel, bo tak miło mi się kojarzy...
To taki... dziewiczy kolor- jak... ja :P
Buahaha!
AjlowjuBejbe :*

piątek, 20 stycznia 2012

Winodawczyni

   Niecodzienna sytuacja spotkała mnie dziś w obozie.
Pochłonięty papierologią na zapleczu zostałem wezwany przez Blondi na salę operacyjną, tłumnie w popołudniowych porach okupowaną przez klientów.
Podchodzę do swojego stanowiska, a tam stoi Pani Stasia- Babcia Stasia :)
Klan ma swoją kresową ciocię Stasię, a my (Karen, Marza i ja)- swoją babcię Stasię.
Przesympatyczna starsza kobieta, która często nas odwiedza i w ramach swych odwiedzin poza jakże ciepłym zawsze słowem wsparcia, dba o nasze żołądki.
A to czekoladka, a to ciasteczko, a to batonik, jabłko, kawa 3w1 :) ...
Dziś uraczyła mnie winem :)
Wyjęła z torby rulon, opakowany w świąteczny papier.
- Chciałam to Panu dać, bo ile razy jestem u Pana, to przypomina mi się mój wnuk, także Łukasz, a Łukasze, to fajne chłopaki.
- Ojej to bardzo miłe z Pani strony, ale...
- Ja nie piję, bo serducho mi nie pozwala. Mąż też tabletki łyka, jak to w tym wieku bywa, więc szkoda by stało i się marnowało.
- Ale może jak goście przyjadą, to...
- Do nas rzadko przyjeżdżają goście, a jak przyjeżdżają, to oni sobie przywożą.
- No nie wiem co powiedzieć. Jest mi bardzo miło i bardzo Pani dziękuję. Piję okazjonalnie, a jeśli już to właśnie wino, więc że tak powiem, trafiła Pani w dychę! :)
Uśmiechnęła się miło, jak to zawsze czyni, doprowadzając do radości swe niebieskie oczy patrzące na mnie zza szkieł.
Odwzajemniłem uśmiech, raz jeszcze podziękowałem i wesoły powędrowałem do pokoju.
Smsowo pochwaliłem się Mężowi, że oto stałem się wyróżnionym posiadaczem czerwonego mołdawskiego wina.
Stoi już w barku i czeka na Twój przyjazd Hany :)
Czekam i ja.
Tęsknię i baaardzo Kocham :*

wtorek, 17 stycznia 2012

Obozodej

   Wczorajsza popołudniówka była jedną z cięższych jakie kiedykolwiek miałem.
Sam się dziwiłem dlaczego?!
Ani to pierwszy, ani nie dziesiąty...
Ale za to zdalna ingerencja informatyków w system, wejście nowych procedur rozliczeniowych, zmiana konfiguracji bez synchronizacji z podległymi filiami, kupa ludzi, ich nastroje, błędy obozowiczek,... to wszystko wystarczyło by utrudnić mi pracę.
Tyrałem, siódme poty lałem, a końca widać nie było.
Stres, walka z czasem i myśl, że jutro (dziś) pierwsza zmiana.
Czyli powrót do domu tylko po to, by się przespać i wstać o nieprzyjemnie wczesnej porze :(
Noc minęła baaardzo szybko.
Dzień/ noc śnieżnobiały z grubą warstwą puchu.
Przecierałem więc szlaki jako jeden z pierwszej grupy przechodniów.
Nie najlepiej też dzień się zaczął.
Informatycy do dziewiątej blokowali nam system, toteż ludzie z nogi na nogę w niecierpliwości oczekiwali.
Sapania i inne wyziewy wydalając i zadając pytanie, na które poza Panem Bogiem nikt odpowiedzi trafnej udzielić nie może- ile to jeszcze potrwa? :)
Potem kiedy już wydawało się, że będzie z górki, system niemiłosiernie "wieszał się" i nie dało rady normalnie pracować.
Po pół godzinie sytuacja unormowała się i było już dobrze.
Szfowa tylko chodziła jak w Generalnej Guberni i węszyła, czy na stanowiskach pracy nie ma zbędnych do zarekwirowania rzeczy.
Nie było :)
W ciągu dnia i klienci jacyś milsi przyszli i jakoś tak atmosfera się rozluźniła i dość szybko nastała moja ulubiona godzina, kiedy to już jedną nogą jestem poza zoną pracogeną :)
Przygotowałem sobie jeszcze stosiki dokumentów na jutrzejszą, bardziej zapleczową robotę, co by mieć już łatwiej i cieszy mnie to, że z dala od jazgotu będę i o kolejne siwe włosy, głowy nie przyprawię, ani o zmarszczki swej twarzy :P
Przed 15-tą poszedłem do szatni, potem do lustra przywdziać zimowe okrycia.
I zaczęło mi się robić coraz milej, bo dziewczęta i starsze kobiecinięta zaczęły jakby mi słodzić.
A że ładnie pachnę, a że komin mam fajny, a czy to góra płaszcza, czy mam to osobno ubrane, a jakie to puchate i futerkowe,...
Idąc w kierunku wyjścia wychyliłem się jeszcze zza ścianeczki, by po swojej stronie "do widzenia" powiedzieć.
Wyszła Szfowa i zobaczywszy mnie na zimowo, wielkie "O" wypowiedziała, lustrację przy tym czyniąc i nawet drzwi otwierać mi chciała bym miał bliżej do wyjścia, ale ja powiedziałem, że jak zawsze wyjdę tyłem :)
Tyłem- tyyyylko tyłem, bo którędy by inaczej jak nie tyłem.
Na tyłach najlepiej :)
   Niecodziennego przywileju doznałem na jednym z najbardziej ruchliwych przejść w mieście.
Już bliżej domu
Zatrzymałem się by przejść po pasach.
Przejechało jedno auto, przejechało drugie i jedzie trzecie z przeciwnej strony- policja.
No to czekam dalej, a tu mundurowi panowie zatrzymali wóz i mnie puszczają przed sobą.
Poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy.
Jak w reklamie Werther`s Original :)
Wyjątkowo przyjemnej nocy życzę :)
A wszystkim teniso-fanom fajnych imocji nad ranem :)
Kocham Cię Hany :*
Ps. Właśnie z Biedry wróciłem i szoku doznałem, bo na półce me oczy ciasteczka TaGo dostrzegły!
Ech!! Sentyment mam do tej marki słodkości :)
A to dzięki Mężowi i Jego losowi szczęścia :)
I znów mimo środka zimy, maj w mej duszy zagościł :)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Survive

   Oj długa to była noc.
Spać poszedłem po czwartej.
Znak to, że zaczął się Australian Open.
W pierwszym dniu grała Agnieszka, więc nie sposób nie włączyć telewizora o pierwszej.
Nie spodziewałem się tylko, że to będzie trzygodzinny pojedynek.
Nie pamiętam tak długiego występu Agi.
Oglądałem z sympatii do tego sportu i Naszej Dziewczyny.
Niestety dziś nie błyszczała.
W okrzyki zachwytu ludzi nie wprawiała.
Była "jamnikiem", bo jak to ostatnio określiła w swym filmiku Baśka badająca psie odchody- "mało kupy w kupie- to jamnik" :P
Tu było mało Agi w Adze.
Była zgaszona przez przeciwniczkę.
Nie potrafiła ogarnąć gry, wiatru i samej siebie.
Powiało powtórką z trzech lat wstecz, zwłaszcza, że i pierwszy i drugi set zakończył się takim samym wynikiem jak wtedy.
Ocalenie przyniósł trzeci set, w końcówce którego można było być już spokojnym o wynik.
Podczas samego pojedynku raz siedziałem, raz leżałem.
W obu pozycjach niespokojnie.
Tato zawsze się śmieje, jak pod nosem komentuję mecze :)
Nie inaczej było tym razem, tylko że Taty nie było, ale i moje wywody i okrzyki nie spodobały się Pani L, która opuściła łóżko i poszła na fotel, by mieć trochę spokoju :)
   Spokoju od godziny nie mam w blokowisku, bowiem w mieszkaniu powyżej trwają od czwartku wiercenia udarówkami.
O boruto! (że w betonie borują).
Potrwa to pewnie jeszcze ładnych kilka dni, bo "mojej" Ewiczce zachciało się projekty mieszkania pozmieniać i likwiduje niektóre ściany nośne i gipsowe, by zrobić po swojemu.
A że siedzi obecnie na zachodzie, gdzie te wiertnicze sygnały nie docierają, to i jej to nie przeszkadza.
Swoją drogą przeprowadzanie remontu w mieszkaniu, gdzie skazanym jest się na przebywanie w tym syfie, to jedna z gorszych rzeczy na świecie.
Trzy remonty w swym życiu przechodziłem, to wiem.
Wanna, ubikacja, umywalka, wszystkie kwiaty, pół kuchni, dwa łóżka i to wszystko w jednym pokoju.
Tragedia posejdona!
Najlepiej podczas remontu wyjechać i z dala borować po swojemu przyjemniejsze, bo ciepłe, miękkie i bardziej elastyczne vel podatne ścianeczki, tudzież materiały.
I zaprawą je oblewać :D:D:D
Jednym słowem mieć wszystko w dupie :P
Albo jak nie wszystko, to chociaż jakąś część :P
Swoją drogą muszę jakoś całotygodniowy trud pracy w dupie upchać, by się nie stresować.
Grrr- jeszcze tylko godzina luzu i wymarsz doń :(
Przyjemnego dnia.
Buziaczki Hany :*:*:*

sobota, 14 stycznia 2012

Zimowo

   Mimo, że nie na swoim łóżku to nawet dobrze mi się spało dzisiejszej nocy :)
Pod nieobecność Taty, śpię u Niego, co by Pani L nie było tęskno i smutno.
Wolę spać już tam, niż w nocy słuchać tupotu małych stóp, wróóóóóć, łapek przechadzających się do mego pokoju.
Nie za nisko, nie za wysoko miałem głowę na poduszce dzisiejszej nocy.
Nawet w pozycji bocznej dobrą wysokość górnych partii miałem :P
W końcu to miara dobrego snu.
Za nic nie wyśpię się na poduszce z watoliny, takiej która to po położeniu na niej głowy zapada się jakby była nicością, a głowa ma leci w dół wraz z całym poduszkowym wypełnieniem.
Albo jeśli wypełnienie jest zbyt twarde i śpię na siedząco.
Taki ot ze mnie książę na ziarnach grochu :P
Hany ma tak samo :)
Błogość mego snu przerwała Karen.
Od siódmej z groszami poczęła mnie bombardować telefonami.
Dyżur ma i pewnie czegoś nie wie i dzwoni- pomyślałem jakże trafnie.
W połowie przytomny nie wykrzesałbym z siebie słowa, więc nie odebrałem.
Po pół godzinie, kiedy znowu mi się miło zasnęło, ponowiła "atak".
Nie odbieram.
Wstałem po godzinie i na wyświetlaczu zastałem jeszcze jedno połączenie, ale szczerze powiedziawszy, to mnie nie obudziło. 
Pewnie zlało się w jedność sygnałów jakie z rana otrzymuję od Rodziny.
Łącznie sześć, czasami dochodzi do ośmiu krótkich sygnałów w tym jednego wyjątkowo długiego- od Sofi :)
   Biel za oknem jakoś mnie tak uradowała.
W końcu trochę jaśniej, radośniej.
Ubrałem się i pognałem z Panią L na poranny spacer.
Niezła zamieć.
Wiatr porwawszy płatki śniegu, ciął nimi w twarz.
Ciężko było dostrzec coś w oddali, bo i widoczność zła i głowę trzeba było niczym struś, ku dołowi kierować, by do oczu nie naprószyło.
Po powrocie małe ogarnięcie domu, w międzyczasie telefon do Taty i wymarsz na dyżur do obozu.
W ramach śnieżnej zadymki mogłem pierwszy raz w Nowym Roku, a w sumie drugi, ubrać mój komin ocieplany futrem.
Byłem dziś więc taki eskimoski.
W obozie pracy czarno od ludzi.
Kolejny dyżur z Karen i kolejne takie jej banalne błędy wynalezione przeze mnie podczas weryfikacji dokumentów.
Czasami zastanawiam się, czy po kilku latach pracy można nie wiedzieć pewnych rzeczy, które wykonuje się każdego dnia?
Dla mnie to dziwne.
I to nawet nie trochę, a bardzo.
Jak to kiedyś klient wykrzyczał w złości jednej obozowiczce, która nie wiedziała jakiej odpowiedzi udzielić- głęboka Białoruś! :)
Przez papierkową gmatwaninę zeszło mi dziś dłużej niż zawsze.
Po drodze małe zakupy no i lotka puściłem, bo kumulacja.
Lotkowego niestety nie zastałem.
A już miałem przygotowane dla niego zaproszenie do mego igloo :P
Taki żarcik :P
   Obiadowo nawiązałem dziś do listopada, kiedy to Max uraczył nas pysznymi makaronami i sosami śmietanowymi z gorgonzolą.
Postanowiłem trochę wspomnień na dziś talerzowo zaserwować.
Wyszło tagliatelle z cukinią i brokułem w sosie śmietanowo- serowym.
Całość obficie zwieńczona tartym parmezanem, bo tak lubię.
W tym samym czasie Mąż piekł ciasto na deser, więc nim całkowicie ostygnie, to ja tam dotrę i swoją porcję spałaszuję.
Otworzyłem też szampana.
Nie, że jakieś święto jest, ale zalegał mi w lodówce od Nowego Roku.
Mniejsza połowa w butelce.
Ledwo korek raczył się wyślizgnąć.
Parcia nie było, czy co.
Musiałem mu palcami pomagać.
Taki korkowy poród odebrać.
Aż sam do siebie się uśmiechnąłem jak po trzech minutach szarpaniny wystrzelił z wielkim hukiem.
Niemalże niczym nie różniącym się od oryginalnego, pierwszego wystrzału.
Zimny, smaczny, bo słodki sączę i w płomień zapalonej świecy spoglądam.
Zamyśliwszy się odpływam :)

Ps. Pani Beato, co Pani robi kiedy zapomni tekstu?
Wtedy płynę, płynę, chwytam w żagle wiatr. Jakby szczęście miało chwilę trwać... :P

Buziaczki Bejbe :*:*:*




piątek, 13 stycznia 2012

Arabem być

   Właśnie siedzę w przebraniu, jak na ten okres przystało.
W końcu karnawał jest.
Dziś jestem Arabem, a że arabski znam perfekt, tym lepiej wpływa to na mój wizerunek kiedy się odzywam :)
I tak będzie co dziesiąty dzień.
Nie że tak mi koran wskazuje :P
Wszystko to za sprawą Hanego, od którego dostałem wczoraj paczuszkę.
W niej gwiazdki witaminowe dla Pani L i serum wzmacniające cebulki włosowe, umacniające i zagęszczające pokrycie skóry głowy.
Na moje zakola, bardzo akuratne, choć Miś jak zawsze robi to z troski o mnie i moje zdrowie.
Zawsze mnie pozdrawia jak nakładam trochę pianki, czy gumy by ułożyć włosy.
Zawsze powtarza, że to chemikalia, które niszczą strukturę włosa i osłabiają go.
A że Mąż mój ma w 99,99% rację to ja Go słucham.
Ograniczam już stosowanie tych szkodliwych produktów i od dziś stosuję serum.
Siedzę w turbanie zrobionym z ręcznika.
Pod nim folia aluminiowa.
Wszystko na ciepło, bo i w arabskich krajach temperatury wysokie.
Pani L patrzy tylko na mnie ze zdziwieniem unosząc oczęta w górę, po czym opuszcza je w dół i zasypia.
Tak oto wegetuje moja czworonożna kudłatka bez swojego Pana.
Tatuś z samego rana pojechał do szpitala.
Pół roku po zakończonym leczeniu wątroby musi się tam stawić.
Trzeba ponowić badania i sprawdzić ostatecznie, czy wirus odpuścił.
Byłby to wielki cud gdyby się udało.
Rokowania są dobre, bo póki co od ponad roku wirusa nie ma.
W cuda wierzę i w tym przypadku także pokładam głęboką wiarę, że będzie dobrze.
Weekend spędzę więc sam.
Muszę wreszcie skończyć czytanie książki, więc nudno nie będzie.
Ugotuję też coś smacznego i będę się raczył tenisem, bo w nocy z niedzieli na poniedziałek rusza mój ulubiony szlem :)
No i zimowo w końcu ma być, co odczułem już dziś rano będąc na porannym spacerze.
Brrr.
Pięknego dnia życzę i weekendowych radości wszelakich.
Kocham Cię Hany :*

czwartek, 12 stycznia 2012

Niespodziewanie

   Nadzwyczaj dobrze spisywała się Aga w swoim pierwszym tegorocznym turnieju z cyklu WTA w Sydney.
Niespodziewanie, choć przy mojej głębokiej wierze w to- wygrała wczoraj ze swoja duńską przyjaciółką bój o półfinał. Przełamała tym samym niekorzystną passę ich spotkań.
I oby tak dalej.
Niespodziewanie też zadzwonił wczoraj telefon kiedy dochodziłem do obozu.
Numer prywatny.
Potwierdziły się moje krótkie przypuszczenia, kto dzwoni.
Krótkie, bo po drugim sygnale odebrałem.
Wciskano mi promocje oferując krótką umowę piętnastu doładowań.
Twierdzono, że zbyt dużo płacę za połączenie i "tak dłużej nie może być", jakby to od Nowego Roku potentatom zależało na szczęściu szarych jednostek :P
Nie ze mną te numery!
Wciskanie lubię.
Piętnastoma doładowaniami bym nie pogardził :P
Ale nie w tym przypadku.
Nie jeśli chodzi o umowy komórkowe.
Nawet przy całej sympatyczności pana dzwoniącego :)
Niespodziewanie dostałem list.
Totalne zaskoczenie.
Z tego miejsca pragnę podziękować za tą formę przekazu miłych słów.
Dziękuję także za prezent- wiersz.
Na poezji się nie znam, ale jak zawsze doceniam w drugiej osobie chęć poświęcenia własnego czasu drugiemu człowiekowi.
Wszelkiej pomyślności i samych sukcesów nie tylko naukowych życzę Ci na obczyźnie :)
   Niespodziewanie wcześnie dziś wstałem, a to za sprawą Hanego, bo wysłał mi na dzień dobry sms-a z informacją, że transmitują w necie półfinałowy mecz "naszej Dziewczyny" :P
Niespodziewanie dobrze zaczęła grę.
Niespodziewanie- przegrała :(
Wygranych osobistych walk w dzisiejszym dniu życzę każdemu.
Kocham Cię Bejbe, mój Ty A6W :):*
Ps. Za trzydzieści dni będziesz miał taki kryptonim :)

wtorek, 10 stycznia 2012

DNM

Mrugnął mi Dżo na pewnej stronie, więc odmruguję Tobie tylko drugim okiem.
Albo nie... - trzecim :P:P:P
Kocham Cię Bejbe i buziaczki ślę w Dniu Naszej Miesięcznicy.
Pierwszej w tym Nowym Roku :)
:*:*:*

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Rzygi czy wymioty

Tak mawiała mała Bibi.
Jakby to była jakaś zasadnicza różnica :)
Do dziś się z tego śmiejemy i hasła powyższego z użytku nie wykreślamy :P
   Rozleniwił mnie przedłużony o piątkowe święto weekend.
Już wczoraj ciężko było mi się pogodzić z myślą, że następnego dnia trzeba będzie iść do pracy.
Wiedziałem, że dzień w obozie nie będzie ciężki i stresujący, ale jakoś samo wyobrażenie o tym miejscu i niektórych osobach wywołuje u mnie mdłości.
O globus przyprawia ;)
Blondi znowu psychika siada i stosuje regułę Kasi Klich, czyli robi nic.
Upychają ją po kątach, bo do pracy z klientem się nie nadaje.
Nawet "pokątna" robota nie ima się jej rąk.
Rąk, dłoni, których palczaste zakończenia pokrywa zżółknięta płytka paznokciowa.
Żółta, przepalona od papierosów i niedbalstwa jak jej rozjaśniane co chwila włosy z odrostami od białego odcienia przez żółć do ciemnego brązu.
Współczuję, ale przez takie nieróbstwo cierpią osoby, które robią za trzech, a są takimi samymi pracownikami jak ona.
Gdzie sprawiedliwość?!
No gdzie?!
No nie ma!
Nie ma!
Nie ma!
Nie ma!
Co się dziwić, jak za sprawiedliwość odpowiada minister z teledysku "Budzikom śmierć".
Za jego sprawą redukują wydziały sądowe przenosząc co niektóre do większych miast.
A tyle co zabytkowy budynek naszego sądu nową elewacją i dachem ozdobili.
Niewłaściwych osób na nieswoim miejscu jak widać nie brakuje.
   Przytłacza mnie szarobura niepogoda.
Natura sama nie wie czy to jesień, zima, czy może już wiosna!?
Koło rzeki bazie strzeliły pąkami.
U Hanego śnieg, którego zazdroszczę, bo przynajmniej trochę jaśniej za oknem, ale nie zazdroszczę kierowcom widoków zza ich szyb.
Szara breja na jezdni.
Ochlapane pobocza, czasami ludzie "kurwujący" potem pod nosem :P
Nie ma nic gorszego jak czekać w zimie na dworcu autobusowym.
Marznąć.
Słyszeć rzężenie silników.
Czuć smród spalin.
Widzieć wypełzające zza kół niczym ciastolina rzadkiej konsystencji- pośniegowe błocko zmieszane z piachem i solą.
Na dokładkę zatłoczone, rozgrzane wnętrze środka komunikacji i nie daj Bóg śmierdzący współtowarzysz do szczęścia w podróży.
Wiem, niesmaczny ten mój dzisiejszy post.
Ale czy zawsze musi być smacznie? :)
Nie zaostrzam apetytów więcej, co by po kolacji niestrawności nie mieć! :P
Chociaż...
Zasieję ziarno szczęścia i radości na żyzną glebę :D
Pięknej nocy wszystkim życzę :)
Skarba ściskam i całuję :*

sobota, 7 stycznia 2012

Stan podrinkowy

   Wczoraj w porze nocnej podczas oglądania amerykańskiej sensacji na HBO zachciało mi się drinka.
W strzelankowych akcjach, które zawsze mało mnie interesują, pobiegłem do kuchni, by zmiksować sobie i Tacie coś fajnego.
No i po 5 minutach mieliśmy drina z utarta wraz z trzcinowym cukrem miętą, z sokiem z limonki i białym rumem.
Kostki lodu i voila.
Jedziesz.
Znaczy się- sączysz.
Zimne było, że zimne- jak mawia Kitty, ale piło się przyjemnie.
Dziś czuję tego skutki.
Gardło z rana mnie drapało.
Prawa dziurka nosa drożna w 20%.
Paczka chusteczek już zużyta, ale mam nadzieję, że nie rozłoży mnie to całkiem, bo trochę łykałem zapobiegawczo witamin.
Ponoć, jak powiedział ostatnio w pracy kolega do Karen- najlepsze byłoby białko z konia :P
Ihaha :)
A koń by się uśmiał, grzywę unosząc lekko i łebek wychylając do przodu uzdy przy tym na sobie nie mając :D
   Na gazie dochodzi pieczarkowa, na drugie, co kto sobie zażyczy bo mam trzy propozycje, a na deser ciasto poświąteczne, kawa w kubku i likier, jaki robił Hany przed tygodniem.
No o emocjach sportowych nie mogę zapomnieć, bowiem Tato już zasiadł przed tv, ja na jedynce i gardła szczędzić pewnie nie będę :)
Imocje muszą być.
Miłego popołudnia wszystkim.
Kocham Cię Hany :*

piątek, 6 stycznia 2012

Imaginacje

   W wietrzny dzień świąteczny, przysiadłszy na łóżku się zamyśliwszy.
A pora była zimowa.
Słońce za horyzontem wszelakim daleko, jakoby nie istniało.
Aura szaro-turkusowa pokój ogarnęła.
A pokój się jej poddał.
I ja na kocu miękkim rodem z Wybrzeża Lazurowego z jedną nogą wyprostowaną na stopach skarpet nie zawiesiwszy z lekka marznąc, oddałem się melancholii, zabrawszy doń wraz ze zwojami myślowymi ciało z sercem i duszą.
Głębiej pomyślawszy, się zastanowiwszy...
Czy istnieje gdzieś pozbawiona przewodnictwa wszelakiego aura, iżby wchodząc do szafy ciała teleportacji dokonać i na mężowym Podkarpaciu się znaleźć.
Jednakowoż kosztów tejże teleportacji nie ponosząc i uszczerbku na zdrowiu przy tym nie zaznając?

Kocham Cię Skarbie, tęsknię i ubolewam, że dziś rano transmisji powyższej dokonać nie mogłem.

K+M+B=2012


wtorek, 3 stycznia 2012

Poświątecznie

   Kolejny raz z rzędu dane nam było razem żegnać stary i witać Nowy Rok.
Spędziliśmy wspólnie 6 jakże pięknych, mimo że krótkich dni.
Zawsze są za krótkie kiedy jesteśmy razem.
Jednak zawsze jest ciepło, pięknie, miłośnie, magicznie.
Święta dzięki temu trwają dla mnie zawsze cały tydzień.
Podczas gdy większość społeczeństwa mówi: "Święta, Święta i po Świętach", ja zawsze w duchu szczerzę wielki uśmiech :)
Wielki jak dorodny banan chiquita :)
Codzienna radość, kiedy wracałem do domu z pracy, że czeka Ktoś.
Przyjemne spędzanie czasu.
Wspólne zakupy, wspólne posiłki, wspólne szykowanie sylwestrowego menu.
Ponadto wspólne hasła, powiedzenia, śmiechy i wygłupy.
Być w Twym towarzystwie Hany- bezcenne.
Zwłaszcza kiedy czuje się Twą pomoc i obecność, nawet kiedy z niewyjaśnionych (choć podejrzanych przyczyn) odzywa się alarm kuchenki o godzinie 23-ej bez wcześniejszego jej nastawiania :)
Nowy Rok poza fajerwerkami ma dla mnie drugi wydźwięk.
Wtedy urodziła się moja Mamusia.
Zawsze były u nas tłumy gości, a Ona krzątała się między pokojem a kuchnią, donosząc swoje pyszności. Zawsze dbała o atmosferę domowego ciepła, o nastrój i...o żołądki gości.
Dziś ja kultywuję tą tradycję, a potem spaceruję na cmentarz z Chłopakami wzorem trzech króli, by zaśpiewać Jej "Nowy Rok bieży".
Hany przy tym zdjęcia czyni, a Tato mówi z jakiej perspektywy chciały ujęcie :)
   Przybieżył Nowy.
Rok Ojro, jak napisała mi na Święta w smsie Jadwiga.
Jaki będzie zobaczymy.
Wiele też w naszych rękach, by szans, okazji, perspektyw jakie nam da, nie zmarnować.
By jak najlepiej wykorzystać, to co każdego dnia daje nam los.
Wszystkim Wam i każdemu z osobna tego życzę.
Na koniec piosenka roku w nieoryginalnym wykonaniu, ale równie dobrym :)