camino

camino

sobota, 24 grudnia 2011

Życzenia z serca płynące

Maleńka Miłość zbawi świat.
Maleńką Miłość chrońmy z lękiem.
Dziś ziemia drży i niebo drży od tej Miłości Maleńkiej.
   Z Okazji Świąt Bożego Narodzenia przesyłam wszystkim moc radości i uśmiechu. Aby w okresie świątecznym na naszych twarzach gościł uśmiech i radość. Aby w tym wyjątkowym okresie nikt nie był sam.
By nastał pokój, a betlejemska cisza prowadziła nas do gwiazdy na choince, pod którą niech każdy z nas znajdzie odrobinę szczęścia.
Podajmy sobie dłoń i życzmy Wesołych Świąt.


wtorek, 20 grudnia 2011

Jemioła

   To także symbol bożonarodzeniowy.
Raczej taki bardziej zachodni, ale od kilku lat gości zaraz przy wejściu do naszego mieszkania.
Jest jak talizman witający przekraczających próg gości.
Przy drzwiach się zawsze wita więc myślę, że to dobre dla niej miejsce (takie moje feng shui :P).
No i tradycją jest, że powinno się pod nią całować, więc rok rocznie, kiedy tylko przyjeżdża Hany, czynimy to :)
I to nie tylko pod jemiołą :P
   Coraz więcej radości, coraz więcej zapachów w kuchni, ale i coraz większego poboru czasu potrzebują te przygotowania.
Mimo wszystko jestem szczęśliwy.
Kiedy zostawiam domowe obowiązki i gonię do obozu na etat, to i tam radością wszystkich witam.
A co! Niech się udzieli radość smutnym sercom, zmartwionym i zaganianym ludziom.
Kocham Cię Hany :*
Pozdrawiam Bajberowo wszystkich

niedziela, 18 grudnia 2011

Choinka piękna jak las

   Przez całe moje dzieciństwo, aż do dwudziestego czwartego roku życia w prawym rogu pokoju koło drzwi balkonowych stała choinka ma.
Taki zwykły krótkoiglasty kikut dwumetrowy składany z dwóch części z metalowymi bardzo ciężkimi nóżkami trzema.
Taki co to w PRL-u jak się dostało, był rarytasem.
I choć potem zaczęły królować te z gęstą i długą igłą, ubierane w jednokolorowe światełka i te same lub do kontrastu inne bombki jednego gatunku, ja nigdy nie chciałem mieć innej.
Zawsze powtarzałem, że tradycja musi być i choinka jak ta szkapa- nasza co roku była niezmienna :)
Zawsze było na niej kolorowo.
Duże i małe bańki przeplatane serduszkami, grzybkami, misiami, łabędziami z piórkiem w zadzie i innymi zwierzątkami :)
Wiele się potłukło, choć ja zawsze starannie się z nimi obchodziłem.
Potem były trzy lata z żywą choinką i od trzech lat ta sama już z grubym i długim igliwiem od Męża :)
Wieszam na niej te same nieśmiertelne ozdoby.
Co roku staram się dokupić coś nowego i tak starocie, które są jeszcze starsze niż ja, moje rówieśnice i inne, zgodnie łączą się z tymi młodszymi, nowszymi.
Każda dla mnie swój urok ma.
Jedna drugiej nie wadzi, a i każda swe honorowe miejsce posiada.
Żeby było jak dawniej, jak zawsze, ubierając ją, śpiewam dla wygłupów- "choinko piękna jak las, choinko zostań wśród nas" :P
I podobnie jak u Hanego- jest barwnie, wesoło, bo przecież takie są moje, nasze Święta.
Radości w nowym tygodniu życzę i pomyślnego spełnienia wszystkich zaplanowanych czynności, zadań, powinności, których w tym okresie jest jak zawsze wieeele :)





sobota, 17 grudnia 2011

Świątecznie niedopowiedziany erotyk z przekąsem

Wszystko białe dookoła jak piękny sen,
W jedną noc tak zmian dokonał...
Przykrył cały szary świat.
Przykrył to co boli nas.
Przykrył ślady naszych...
Pięknie jest :)

Wszystko nagle tak niewinne jak dziecka sen.
Niecodzienne i tak inne, bo przyszedł...
Przykrył cały szary świat.
Przykrył to co boli nas.
Przykrył ślady naszych...
Pięknie jest :)

Wszyscy dawno już zwątpili...
aż tu nagle w jednej chwili
biały... spadł.
Przykrył kilka naszych kłamstw.
Przykrył samotności czas.
Przykrył ciemną stronę serc.
Pięknie jest :)

Może kiedyś tak się stanie, że co dobre w nas zostanie...
i każdego dnia będzie tak
A nie tylko raz do roku, kiedy wszystko białe wokół.
Może ja, może Ty, doczekamy takich dni :)

DZIĘKUJĘ (następuje ukłon z dygnięciem)

To może ja już polecę...
...lukier na ciasteczka lać :)

piątek, 16 grudnia 2011

Łaskawy dzień, czyli slalomem przez stresy

   W porankowy wieczór, czy też wieczorny poranek wyruszyłem dziś do pracy.
Z pewną taką dozą stresu i obaw, że wczorajszy "problem systemowy", będzie trudnym orzechem do zgryzienia.
Takim nie na moje zęby.
Zdrowaśki i wszelakie modlitwy i śpiewy jakie czynię w drodze do obozu- POMOGŁY!
Usiadłem za biurkiem.
Klik.
Trwa eksport danych.
Dzień systemowy zakończony.
To co wczoraj wydawało się problemem widmo (bo nie wiedzieć czemu system komputerowy zaszwankował wyświetlając coś co realnie sprawdzone, okazało się nie mieć w ogóle miejsca), dziś przestało mieć jakiekolwiek znaczenie dla zwariowanego rebra, a zwłaszcza tego, co w jego środku tkwi.
Uradowany tym faktem byłem wielce, bo myślałem, że pół przedpołudnia spędzę rozmawiając przez telefon z informatykami.
Jakieś takie spięcie i napięcie dziś czułem.
Pomógł mi Hany pisząc rozluźniającego smsa.
I to bardzo rozluźniającego :P
Wcześniej jednak podczas nasiadówek roboczych u Basi wyrzuciwszy z siebie swe lęki na temat nawału pracy, obowiązków i mało przyjemnych petentów, usłyszałem takie oto słowa na swój temat:
"Ty jesteś tym zdenerwowany i się stresujesz?! Przecież jesteś fajnym, zrównoważonym, wesołym i uśmiechniętym chłopakiem, bynajmniej ja Cię tak postrzegam".
Miło było takie słowa usłyszeć od kogoś z kim pracuje się zaledwie miesiąc i nie ma się z nim za często bezpośredniego kontaktu.
Tym bardziej, że słowa te padły z ust faceta :)
i to młodszego :)
Obozodzień minął szybko i bez większych powodów do stresu.
Niepotrzebne więc było takie me nastawienie.
W drodze powrotnej targany szalejącymi wichurami wstąpiłem do Rafy po dwa pyszne winiaki.
Tak tak, czynię już zapasy alkoholowe na Nowy Rok z Mężem.
Zapasy tego gatunku, bo wino jest przepyszne i boję się, że potem może go nie być.
Przezorny- ubezpieczony :)
Uszka siatki ledwo wytrzymały ciężar butelek i mięsiwa, jakie z rana zakupiłem na świąteczny bigos.
Na weekend planuję dużo prac, ale co z tego wyjdzie, zobaczymy.
W każdym bądź razie jak zawsze dam z siebie wszystko.
A teraz gorąca herbatka, by zabić jej ciepłem zimne wyobrażenia o tym co za oknem.

czwartek, 15 grudnia 2011

W wannie już pływa świąteczny karp

   Tak tak, od dziś pływa.
Zawsze pływał odkąd sięgam pamięcią.
Radował mnie ten widok, jak to dziecko raduje wszystko co niecodzienne.
Cieszy do dziś, choć nie jest to radość na miarę wsadzania palca do wanny i łaskotania ryby po boku, by szybciej pływała. By przypadkiem nie leniuchowała i na bok się nie przewracała :)
   Rankiem zakupiliśmy cztery sztuki tej świątecznej ryby, na której smak czekam zawsze cały rok.
Ryba ta mało ekskluzywna, ale przez jej unikatowy sezon występowania sprawia, że urasta w świątecznym okresie do miary łososia co najmniej :)
   Jak co roku, Pani L widząc nowe towarzystwo w wannie (jej królestwie kąpielowym), podkula ogonek i ucieka czym prędzej na kanapę.
Tam zwijając się w kulkę, jakby była kotką siedzi i wegetuje.
Miny przy tym smutne ma.
Rozbawił mnie dziś rano Hany sms-em, w którym napisał, że gęba Mu się śmieje na widok Pani L stojącej pod wanną.
Sms przyszedł w porę, dokładnie w tym czasie, kiedy L szła już do pokoju po odbytym "widzeniu" :)
Śmiałem się więc i ja, że o tym pamięta :)
Takie ot rybne radosne nowiny świąteczne dziś z moich stron płyną.
Przesądny nie jestem, ale łuskę zawsze do portfela wkładam i to nie po to by mieć w nim miliony, ale by nigdy nie był pusty :)
Szczęśliwego i radosnego dnia życzę.

Kocham Cię Skarbie i za gwiazdkowy prezent wymarzony baaaardzo dziękuję :*

sobota, 10 grudnia 2011

Mój Luksemburg

Tam dziś powinienem być :)
   Tak wczoraj wkręciłem Agatę w pracy.
To mądra i inteligentna dziewczyna, a "łyknęła" to bez grama podejrzeń.
Ekscytowała się i opowiadała o swoich zagranicznych podróżach.
Padło nawet z jej ust zdanie, że zawsze chciała zwiedzić Luksemburg :)
Myślałem, że padnę jak słuchałem sam swoich bzdur i jej poważnych wywodów krajoznawczych :)
Nawet jedna z pukf, która wiedziała, że lubię sobie żartować, powiedziała mi potem, że już zgłupiała czy ja żartowałem, czy mówiłem to naprawdę :)
Często się tak wygłupiam z Karen, aż żałowałem, że miała akurat tego dnia wolne.
Kiedyś wkręciliśmy Andzię, że kupiliśmy sobie karnety na baseny ze zjeżdżalniami za Urzędem Miasta :)
Patrzyła na nas swymi dużymi "gipsy" oczami.
Nawet nasze naprowadzanie, że ją "ściemniamy" nie pomagało. 
Ona w to wierzyła.
Ona wierzyła, że w moim mieście za Urzędem Miasta jest basen ze zjeżdżalniami i można nawet na bananie dmuchanym jeździć :P
Oj, do dziś wspominamy to z Karen :)
   No więc dziś w Moim Luksemburgu dzień zaczął się mroźno i słonecznie.
Trawa "polukrowana" szronem. 
Powietrze chłodne, ale przyjemne.
Jest bezwietrznie.
Przemierzam miasto.
Odwiedzam rynkowe kramiki, kupując grzyby suszone, pieczywo, jajka.
Strasznie dużo ludzi znam w tym Luksemburgu.
Systematycznie i często rzucane "dzień dobry".
Znajoma pani w cukierni, która niczym jasnowidz wie, że przyszedłem po cztery drożdżówki z owocami i kruszonką.
Na targowiskach kupuję ziemniaki i buraczki u starszej pani.
Lubię kupować warzywa na targu u takich osób jak starsza pani Sofi.
Nie tylko ze względu na to, że imię to pozostawia ciepłe wspomnienia, ale też i dlatego, że to bardzo miła, życzliwa i dobra kobieta.
Tak mało jest teraz życzliwych ludzi.
Chociaż i tak głęboko wierzę w to, że ile by ich nie było, to dzięki nim te osoby, które dostrzegają wewnętrzne piękno drugiego człowieka, będą mogły się nim zachwycać jak najdłużej.
W końcu to zagrożony ludzki gatunek.
   Święta coraz bliżej.
Już tylko dwa tygodnie do Wigilii.
Dziś w swoim Małym Luksemburgu będę miał taką Małą Wigilijkę.
Wigilijeczkę :)
Zaplanowałem na dziś drugie starcie z pierogami.
Po kapuściano- twarogowych z zeszłej soboty i zamrożonych czterdziestu czterech sztukach, dziś będę kleił je z dwoma farszami.
Jeden ziemniaczano- pieczarkowy, a drugi ten najbardziej tradycyjny 24 grudnia- z kapustą kiszoną i grzybkami :)
Gotuję też barszcz z fasolą. 
Inny niż ten świąteczny w moim domu, ale barszcz.
No tak jakoś się złożyło, że te dwa dania na dziś, to taka Mała Wigilia- kulinarnie sprawę ujmując.
Czuję, że to już ten czas, by powoli wkroczyć do kuchni, tym bardziej, że ubiegłej nocy śniła mi się Magda G, która próbowała moje i Męża dania, a i sama częstowała nas swoimi.

Najdroższy, w Dniu naszej kolejnej Miesięcznicy ślę Ci gorrrące buziaki :*:*:*
Kocham Cię!
 



czwartek, 8 grudnia 2011

Rocznica, Urodziny i Gorrrący Mikołaj z Jansjö

   Dzień jak co dzień.
Jednak wspominkowy, bo ilekroć przychodzi mi iść do pracy ósmego dnia grudnia, to przed oczyma jak z odtwarzacza, wyświetla mi się ten grudniowy poranek 2003r. kiedy to po roratach po raz pierwszy w niej zawitałem.
Taki po-mikołajkowy prezent etatowy wtedy dostałem :)
Dziś w ósmą rocznicę też wypadła mi pierwsza zmiana.
Te same twarze co wtedy (co zawsze:P), to samo zachowanie.
Wydawałoby się, że czas dla obozu zatrzymał się w miejscu.
Prawie zatrzymał, bo malowanie niedawno zakończone, troszkę odmieniło jego oblicze.
Czy obóz może mieć oblicze? :)
Odmłodniał też kadrowo, bo trochę pukf ubyło i przyszło trochę nowego, młodszego personelu.
Co przyniesie kolejne osiem lat?
Czy ja tam tyle wytrwam? :)
Czas pokaże.
Czasami los zmienia się z dnia na dzień, więc ciężko snuć dalekosiężne plany.
   Rok później (bez dwóch dni- 6 grudnia 2004r.) na świat przyszła Pani L.
Los tak sprawił, że miesiąc później niebiosa zesłały ją pod nasz dach.
Tak miało być. 
Nad tym faktem już nie raz się zastanawiałem i nie raz debatowałem z Hanym.
Dziś L. jest naszym Kochanym Domownikiem i Wiernym Towarzyszem Tatusia.
Nie obyło się bez upominków marki Pedigree i przytulasów :)
Oglądnięty w mikołajkowy wieczór film familijny "Mój przyjaciel Hachiko" jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu- jak mądry, wierny i wdzięczny za dane mu uczucie potrafi być pies.
Film w kategorii wzruszenie, dostał ode mnie 3 łzy (słownie: trzy).
Nie były to pojedyncze łzy, a takie ich trzy potoczkowe serie.
Film oparty na faktach- polecam miłośnikom czworonogów. 
Ostatnio też zastanawiałem się, dlaczego nie nazwałem Pani L. Mikołajką, albo Miką, lub czymś w tym stylu :) Może gdyby to był piesek, a nie suczka, to byłby Mikołaj lub Miki? :)
Chociaż Miki, to raczej imię dla gryzonia. 
Ściślej- myszki :)
   Jak co roku, tak i tym razem zawitał do mnie Mikołaj (i nie był psem :P)
Nie było mu pewnie łatwo, bo oczekujących wielu, a i reniferki musiały się napracować, by sanie po czarnych, bezśnieżnych drogach przeciągać. 
Płozy pewnie do wymiany, ale dla takiego posłańca to nie problem :)
Aż dziw, że ten Mikołaj to ze Szwecji do mnie przybył, bo urodę i strój, to miał bynajmniej mało skandynawski.
- Ho, ho, ho!
Lukas, jag har nagot for dig sa mycket ville ha.
Święte słowa, to i nawet w obcym języku brzmią znajomo- pomyślałem szwedzkiego ni w ząb nie znając!
- Mikołaju, rozumiem co do mnie mówisz, bo zawsze dla każdego masz dobre słowo, ale nie wiem jak Ci to powiedzieć, byś Ty zrozumiał, co ja mówię do Ciebie!
- Du behover inte oroa dig for det. Du forstar alltid. Manskligt tal ar framfor allt sprak!
- Święte słowa, ups! No faktycznie święte bo z ust Świętego :)
Rozumiem je!!!
A czemu Ty Mikołaju taki niekompletnie ubrany. Czy w Szwecji już nie ma mrozów?
- Jag ar ny, och som ni kan se lite helgon. Mina varma karaktar varmer mig. Jag behover inte pals :)
- No nie powiem żebym narzekał, bo miło jest widzieć Cię w takim nietypowym wydaniu :)
Uśmiechnął się, ukazując tym samym kontrastującą z zarostem i karnacją- biel zębów.
Święty Mikołaj ten Papa z siwą brodą, ten to ma gust. Tak wiekowy Starzec, a takich atrakcyjnych pomocników dobiera.
Moja szwowa młodsza, a totalne bezguście... no ale po co ja o tym myślę w tak świętej chwili :)
Odwzajemniłem uśmiech :)
- Snalla, ta detta. Nar du slar pa varje bom lyser upp morkret. Din man skrec i brevet att du drommer om det.
- Ech! Mój Kochany Wspaniałomyślny Mąż!
Wiedziałem, że maczał w tym... palec :P
Hany dziękuję Ci za to...
I podarował mi Jansjö.
Zachwycony prezentem i podekscytowany tym, że udało mi się zrobić Mikołajowi zdjęcie na odchodne, pognałem do pokoiku, by zamontować swój podarunek.
Przytwierdziłem go do półki zagospodarowanej z szerokiego drewnianego parapetu wewnętrznego w kierunku łóżka, tak bym leżąc w nim mógł czytać książkę, której stronice oświetlać będzie srebrna figlarna, giętka, gibka, elastycznie wyginająca się,... lampka :)
Chyba wezmę książkę i skończę dziś opowiadania Schmitta :)


Ps. W przeciągu tych ostatnich trzech dni, świętowała swe urodziny także Sara. 
Jak lubię być obdarowywany, tak jeszcze większą radość sprawia mi, kiedy obdaruję kogoś i prezent sprawi mu radość. 
Brzoskwiniowa szalo- chusta, czekoladki i karteczka bardzo uradowały Moją Siostrę Szpagacistkę :)
(No i czemu pisząc to ostatnie się uśmiecham?) :):):)





Kocham Cię Hany :*:*:*





piątek, 2 grudnia 2011

Tak mijają dni bez Ciebie

...z ciszą pośród czterech ścian,
...każdy z nich jest taki sam.
   Powoli przyzwyczajam się do harmonogramu codzienności, jaki znam na pamięć.
Mogę go każdego dnia powielać z zamkniętymi oczami.
Dom- praca.
Praca- dom.
W domu bez zmian.
Tato zdrowy, Pani L minęła urojona ciąża, hasa wesoło ze swoim kółeczkiem i jak zawsze wita mnie o poranku i kiedy wracam do domu :)
Większe zmiany w obozie.
   W pierwszy dniu po urlopie, nie dość że człowiek czuje się obco, to jeszcze malowanie wewnątrz gmachu.
I pracuj tu w totalnym syfie, między puszkami farb, wiadrami, pędzlami, stosami kartonów z dokumentacjami i Bóg wie czym tam jeszcze, wśród smrodu olejnej, rozpuszczalników i wśród przemieszczających się tam i z powrotem malarzy pokojowych.
Jeden z nich taki młody osiłek. Od pierwszego dnia mówi mi cześć, jakbyśmy się znali.
Dziwny jest, bo nie dość, że głowa wbija mu się w resztę ciała (efekt braku szyi) od napakowania, to jeszcze jak mówiła mi Agata, o wyznaczonych godzinach wpieprza ryż i jogurt :)
Może mu jeszcze mało masy :P
No ale nie moja sprawa.
Poza niemiłymi dla oka i nosa efektami odświeżania obozu, są jak zawsze petenci, na których można liczyć :)
I tak wczoraj dla przykładu przez kwadrans użerałem się ze stręczycielem, który chciał mnie zastraszyć.
Nie znoszę zastraszania.
Nie toleruje.
Jestem na NIE!
Żądał ode mnie adnotacji o przyjęciu pewnego pisma, które wydrukował sobie w dwóch egzemplarzach.
Dobrze wiedziałem, że z uwagi na pewien szczegół, tego pisma mu nie podpiszę.
Kazał więc, (tak kazał) odnotować, że odmawiam przyjęcia :)
I na to nie przystałem, mówiąc, że takie nakazy może stosować wobec mnie tylko szfowa.
Pan ów więc, wybrał jeszcze jedną opcję.
Wypisywał za mnie adnotację :P
Spytał o moje imię i nazwisko, funkcję, (był z tych co to by jeszcze spytali o wzrost, numer buta, itp) i napisał, że o danej godzinie odmówiłem przyjęcia pisma i dalej szedł w zaparte, podsuwając mi kartki do podpisu.
Metodą zdartej płyty nadal stanowczo odmawiałem, aż sobie poszedł.
Żeby nie było, że tylko źle się dzieje przez obóz, to nadmienię, że dzięki niemu miałem i miłe zdarzenie :P
Przedwczoraj zadzwonił do mnie Dedi, żebym wziął dla sąsiadki potrzebne druki do wypełnienia.
Zabrałem więc i po wieczornym dotarciu do domu idąc piętro wyżej, zaniosłem je.
Dzwonię.
Cisza.
Czekam.
Nic.
Czekam.
Coś słyszę.
Drzwi się otwierają.
Za nimi, wspomniany niedawno w poście fajny syn Pani Ani ubrany w białe obcisłe bokserki z motywami kółeczek, piłeczek, czy czegoś na podobieństwo groszków :)
- Cześć, jest może mama?
- Cześć. Nie, mamy nie ma. Pojechała gdzieś. Będzie za jakieś pół godziny- odpowiada wystawiony już do połowy zza drzwi w pozycji krzywej wieży w Pizie, co bym za dużo chyba nie widział, albo z zawstydzenia :)
On z zawstydzenia dotychczas nawet "cześć" mi nie mówił, bo pewnie nie wiedział, co wypada. Czy "cześć", "czy dzień dobry". No ale ja przecież poza kilkoma siwymi włosami starością nie emanuję :)
Nawet zmarszczek jeszcze nie mam :P
- Przyniosłem jej druki, o które prosiła- odpowiadam, myśląc, że może przeszkodziłem mu w korzystaniu z wolnego czasu w samotności (czyt. np. walenie konia :P) i zdążył w pośpiechu przywdziać tylko bieliznę :P
- A to ja jej przekażę- zaczyna tracić równowagę w niewygodnej pozycji chowania nóg i ciekawej bielizny i zmuszony zrobić wykrok w moim kierunku, wyłania się zza drzwi :D
Raduję przez chwilę moją małą wadę wzroku w oczach tymi przyjemnościami, podaję mu druki (ooo stopy ma gołe :P) i schodzę do siebie.
I`m so excited :D:D:D
   Dziś miałem iść do Janiny, bo mam dla niej kosmetyki, ale głowa mi pęka przez obozową "kurację wziewną". Napisałem jej smsa, że nie przyjdę, bo mam globusa.
Odpisała, że też go ma i że mały kaszle i czuje, że będzie szpital domowy :)
   Mikołaj mój już posłan do Hanego został. A i Jego do mnie też, więc wyczekujemy z nosem wlepionym w szybę, czy też jakaś czerwona postać na saniach nie zstąpi z nieba.
Powoli też planuję sobie prace na jutro.
Mam w planie robić pierożki z kapustą kiszoną i białym serem (chętnych już dziś zapraszam) i może uda mi się jeszcze jakieś okna pomyć.
W międzyczasie dyżur w obozie :)
Maranna Tha.