camino

camino

piątek, 30 września 2011

Dzień Chłopca

Drodzy Chłopcy,
...Bojsi, Kolesie, Faceci, Panowie...
Życzenia ślę Wam serdeczne, byście nie tylko w tym Dniu, ale zawsze...
mieli w sobie ten czar w oku,
byli otwarci na nowe wyzwania, nie bojąc się żadnej przeszkody,
byli zdecydowani,
silni,
konsekwentni,
wyzwania podejmujący,
ciężary na klatę biorący,
a w razie ewentualnych niepowodzeń nie zrażali się do niczego.
Kochajcie i bądźcie Kochani.

Hany całuję każdy Twój milimetr :*:*:*
-----------
Aga w prezencie przesłała dziś z Tokio...
...no nie tego pana ale finał dużego turnieju!
Zasłużone brawa i gratulacje za pokonanie Viki!
Dzięki!

Misiu ta skromna biała bielizna jest 4U :*:)

środa, 28 września 2011

Niespodziewanie

działo się dziś w obozie.
A w zasadzie nie działo się nic obozowego.
Szeryfa brak.
Petentów także.
Sytuacja adekwatna do personelu, którego też brak :)
To był jeden z najluźniejszych dni pracy w mojej karierze.
Tak pracować, to ja rozumiem.
Miałem czas na zieloną, na racuchy, które zabrałem sobie z domu, a nawet by wpaść do Max`a na ryż zapiekany z jabłkami :)
Nie wiedzieć tylko czemu siedziałem prawie nic nie robiąc, a było mi dziwnie gorąco.
Zwilgotniałem :P
Mąż się śmiał, że za dużo bearów naoglądałem się w necie do południa i teraz mnie rozpalają myśli o nich :)
Uśmiałem się- kto wie, kto wie, czy to nie powód mej "potówki"
Nawet jednego klienta miałem dziś z lekka futrzastego.
Młody chłopak z klatą zarośniętą, co oceniłem po wystającym na szyję moherku :)
Do domu też szybko powróciłem i w zachwyt i podziw Męża wprowadziłem.
A Pani L jaka zadowolone mnie witała ciesząc się, że to ja będę czynił ostatnią na dziś jej kąpiel :)
Pozdrawiam zatem już kolacyjnie znad kubka zbożowej kawy, z wyborczą ulotką w ręku, jaką zgarnąłem z klatkowego stolika :)
...ale o co tu chodzi? :)

Miałem

   ...spać długo, ale jakoś pomyślałem, że szkoda będzie kolejnego dnia ze słońcem marnować.
Poza tym chciałem już wstać, bo w radio mówili, że padły dwie szóstki w lotka, więc chciałem sprawdzić numery by potwierdzić przed samym sobą, że to ja jestem jedną z tych osób :P
No i co?
Miałem rano być milionerem.
Miałem nie iść już do pracy.
Miałem oddać dziś szefowej film, który mi wczoraj w postaci płytki CD wręczyła do oglądnięcia w domu.
Żeby nie było, film o treści bhp & zagrożenia zawodowe.
Ani to fajne, ani ciekawe.
A gdybym wygrał, to oddałbym jej płytkę z jakimś gejowskim filmem porno.
Co by z szoku większego ukrwienia mózgu doznała.
By zmądrzała i pomyślała o lepszej organizacji pracy, a nie o tym, by każdy obozowicz oglądnął film i podpisał listę.
Miałem..., ale nie wygrałem.
Dwa okrągłe zera w jednym i w drugim kuponie.
Dwa kółka.
Dwie dziury.
O dziury!
Jakoś takie myślenie o kompletnym pudle na 49 liczb mnie przyprawia o uśmiech :D
Hany miał jeden trafny.
Mamusia- dwa.
Kitty- trzy.
Nieszef Męża- cztery.
Większych szczęśliwców nie znam, więc who`s next? :P

wtorek, 27 września 2011

Ostatni dzień pierwszej zmiany, czyli idziemy do pani doktor

Kolejny piękny dzień ma się ku końcowi.
Dwa pierwsze dni roboczego tygodnia upłynęły pierwszozmianowo.
Robocze przedpołudnie i część popołudnia oraz leniwie relaksacyjne popołudnie i wieczór.
Nie lubię pierwszych zmian.
Czuję się jak na orce.
Ryjesz, ryjesz i końca nie ma.
Gospodarz lata jak indiański tropiciel, by upomnieć nierobów.
Ziemia na ciebie co prawda nie leci, ale ludzie jak wygłodniałe wampiry pędzą jak tylko widzą kogoś po drugiej stronie.
Żeby to jeszcze te "wampiry" męskie, młode i seksowne były, to oddałbym się na pożarcie :)
A tu kategoria Old Spajs lub inne Brutale ;)
Miłe zdarzenie?
Odwiedziła mnie dziś stała klientka, Obozowa Starsza Pani, taka nasza babcia.
Zawsze ilekroć widzi mnie, Marze albo Karen, to podchodzi i daje nam coś na osłodę.
Dziś był czekoladowy batonik Danusia.

- Oj, dzięęęękuję- mówię do babci Stasi.
Pani tak zawsze osładza mi tu życie.
- Oj dziecko, trzeba, bo wy tu słodkiego życia nie macie- wygłosiła jakże prawdziwą mądrość babcia.


Po dniu pracy pieką mnie oczy.
Nie wiem czy to od ciągłego łypania nimi w monitor, czy to moje sebum się skrapla i zalewa je :)
O ile sebum się skrapla :)
Pieką niemiłosiernie.
   Lubię ranki, kiedy (po)kawowo idę, lecę, spaceruję, dochodzę, wdychając rześki powiew poranka i upajam się ciszą dopiero co budzącego się do życia miasta.
Lubię kiedy opuszczam etatowe mury i smali mnie słońce.
Kiedy mogę wracać w krótkim rękawku i najlepiej w krótkich spodenkach z japonkami na stopach.
Krótkie spodnie dziś zastąpiły podwinięte do kolana jeansy, no a japonek nie sposób zastąpić czymś innym, bo rano za zimno by je ubrać, no i pora już nie ta.
Więc adidaski, co by sportowy styl podtrzymać.
Miło wczoraj i dziś grzało jesienne słońce.
Wystawione na jego widok opalone "po zakopiańsku" partie mej skóry hebanowo błyszczały.
Wstąpiłem do saloniku prasowego puścić lotka, z nie-cichą, a głośną nadzieją na wygranie dziś "choćby" szóstki :D
   Ledwo otworzyłem drzwi mieszkania, to już je zamykałem i to od tej strony, od której otwierałem.
Trzeba w końcu wybrać się do weta z Panią L.
Termin szczepienia, ogólny przegląd, odrobaczanie...
Tato całe przedpołudnie ją nakręcał, że idzie do pani doktor, więc kiedy tylko wyszła pojękiwała ze stresu wysuwając śmiało i daleko, baa! dalej niż normalnie potrafi- język.
Szła jak zawsze- zaprogramowana.
Tato powiedział, że gdyby wiedział, że Pani L rozumie, co to znaczy- "idziemy do pani doktor", to nie mówiłby nic.
Coraz mocniej wierzę w to, że psy rozumieją jednak ludzką mowę :)
A już na pewno instynktownie, rewelacyjnie odbierają każdy sygnał domowników.
Mądre, kochane stworzenia.
Czasami ludzie po ludzku nie rozumieją.
"Proszę tu czytelnie imię i nazwisko"- mówię do nich czasami.
I jak to działa?
Nabazgrolą linie a`la wykres ekg!
Dobrze, że w dowodzie potrafią choć czytelnie podpis złożyć.
[...] ach! jak ludzie mnie bolą!- Emil Cioranz, Zeszyty 1957-1972
Pozdrawiam ciepło i tak... po ludzku :P
Buziaki :*:*:*
Kocham Cię Hany:*:*:*

poniedziałek, 26 września 2011

Jeszcze się nie zaczną, a już się kończą

   Weekendy bywają za krótkie, zwłaszcza te, kiedy już dzień szybciej zmienia się w noc i spać idzie jakby z kurami...
Tak szybko minął i ten.
   W sobotę poranne zakupy i dyżur w obozie z moim "ulubionym" składem w postaci Brygady Er Er :P
Popołudniowe pieczenie ciasta drożdżowego z jabłkami, śliwkami, kruszonką i migdałami.
Jak przystało na wiernego fana kompotów (do niedzielnych obiadów musowo)- zgotowywanie sobotnim wieczorem owocowego wywaru, by przez noc się schłodził, nabrał mocy, koloru i zawiesistości od węgierek i by przyjemnie smakował nazajutrz.
   A popołudnie niedzielne równie szybko zawitało.
Zwłaszcza jak się o dziesiątej wstało!
Zawsze tak mam, że kiedy wstaję o tak późnej porze to z wrażenia aż szumi mi w głowie.
Dwie godziny na poranne toaletowanie, kawę z plackiem i kilka smsowych wymian i już dwunasta.
Południe.
Hejnału nie grają, ale i tak wiem która godzina, bo koncert życzeń u mnie w radio rozbrzmiewa na cały prawie regulator.
Tato słucha.
Fonetycznie tak kojarzy mi się właśnie niedziela.
Znane dźwięki wypowiadane przez dziennikarzy, znane melodie piosenek słanych wraz z życzeniami i dźwięki kościelnych organów i pieśni na mszy.
   Po strawie obiadowej (rosół i kotlety faszerowane pieczarkami i serem), przyszła pora na strawę duchową.
Przeczytałem jakże mądre, wzruszające, budujące, .... Po prostu "głębokie" opowiadanie.
"Oskar i Pani Róża" Schmitt`a
Polecam.
Oto moje fragmenty z tego opowiadania, które musiałem sobie spisać w notatniku:

1) "Za każdym razem, kiedy w niego uwierzysz (mowa o Bogu), będzie trochę bardziej istniał. Jeśli się uprzesz, zacznie istnieć na dobre. I wtedy ci pomoże".
2) "Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz."
3) "Jeżeli będę zajmował się tym, co myślą głupcy, nie będę miał czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni"
4) "Są dwa rodzaje bólu. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera." 

Jak też przystało na wrażliwca nie raz zapłakałem nad stroną tekstu.
Chyba potrzebne mi to było, bo jakoś tak dobrze się z tym czułem.
   Na kolację postanowiłem ugotować coś czego nie jadłem ponad dwadzieścia lat.
Tak, wiem, brzmi jakby prehistoryczna strawa, ale budyń waniliowy na kaszce kukurydzianej, to mój powrót w czasy małego Łukaszka, wyjeżdżającego na wakacje z Rodzicami do Babci na wieś.
To zapach obory.
Specyficzny zapach mleka prosto od krowy, za którym nigdy nie przepadałem, ale które w formie przerobionej z przyjemnością spożywałem.
To "smutna" lampka w Babcinej kuchni i rozpalony do czerwoności kaflowy piec, a przy nim moja Mami gotująca mi na kolację jak przystało dla dziecka- "coś na mleku".
Owo "coś" było dla mnie tą inspiracją.
Zachętą by znowu mieć te 5, 6 lat i po zjedzonej kolacji myć się w żeliwnej ogromnej miednicy, która wtedy była dla mnie jak wanna, a frajdy w niej tyle, co w obecnych czasach tylko jacuzzi wygodnickim daje.
Miałem chęć znowu iść do "mojego" pokoju na wsi i szczękać zębami z zimna, nim zagrzeje się pode mną ogromniasta kołdra- ciążący i miażdżący mnie zimny ciężar.
No i wróciłem.
Kolacja była pyszna, a i smakowo powiedziałem sam sobie- tak, to było TO Łukasz.
Miłych inspiracji na nowy tydzień obowiązków.

Kocham Cię Hany :*:*:*
Max- ukłony!

piątek, 23 września 2011

Pan Jesień

Znowu jesień przyszła szybko,
każdym krokiem złoci wszystko.
Z pola wszystko już zebrane
i w spiżarniach pochowane.
Opadają liście z drzew...
chyba zima będzie wnet.


   Powyższy wierszyk napisałem w piątej klasie podstawówki.
To było nasze zadanie domowe, które zleciła nam wykonać pani od języka polskiego:
"Na jutro wszystkie dzieci napiszą krótki wierszyk o jesieni."
No to napisałem.
Piątkę plus dostałem, bo pani uznała, że musiałem go spisać z jakiejś książki.
A tak wcale nie było.
No ale co tam dziecko się nie będzie kłócić.
Pamiętam go do dziś, a wszystko co jest własnym tworem pamięta się całe życie :)

Wszystkim Czytelnikom mego bloga życzę ciepłych jesiennych dni, braku monotonii i gorących barw na każdy dzień, by grzać swą duszę, myśli i serce.
Kocham Cię Hany :*:*:*


wtorek, 20 września 2011

Podkarpackie wesele, czyli mój sposób na przedłużony weekend

   Było odlotowo.
Jak może być inaczej kiedy mam Hanego :)
Emocjonalnie, ale i NAMACALNIE.
Mimo, że to spotkanie było mega krótkie (najkrótsze w naszej historii), to przesiąknięte było mocną esencją tego co najlepsze w Miłości.
Wiedzieliśmy, że nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu, dlatego dawaliśmy sobie siebie odczuwalnie do kwadratu, albo nawet nie- do sześcianu :)
Nasze spotkanie było tak samo epizodyczne jak rola Daniela Olbrychskiego w filmie Salt i równie rewelacyjne (no oczywiście, że lepsze, ale trochę skromności wypada zachować, więc niech znajdzie się ona w tym nawiasie :P).
   Rzeszów przywitał mnie w piątek pięknym słońcem dwadzieścia minut po godzinie dwunastej.
Poza ładną pogodą, na dworcu autobusowym me oczy witane były przez bardzo ładne męskie widoki.
Podkarpaccy chłopcy są jednak bardzo ładni.
Nie żebym dopiero teraz to odkrył, bo wiem to od siedmiu lat, ale... że tak powiem moje przekonanie poszerzyło horyzonty :)
Autobus telepał się wolno w słonecznym żarze na podkarpacką wieś, do mego drugiego Domu.
Jak dobrze znów zobaczyć znane okolice, budynki,...
Jak znowu dobrze zobaczyć bramę i dróżkę wiodącą do progu Domu.
Byłem przekonany, że Paco będzie hasał po ogrodzie i kiedy mnie zobaczy, to obskacze mnie jak Monika Pyrek poprzeczkę na wysokości, tylko on bez tyczki tak potrafi :)
Przygotowałem się więc i na tą okoliczność i w podręcznej torbie umieściłem psiego kabanoska jeszcze nim rano (w zasadzie w nocy) wychodziłem na pociąg.
O dziwo Chrześniak nie biegał po polu.
Zadzwoniłem do drzwi.
- Bilet jest?- Zapytała żartobliwie Mamusia otwierając zamek w drzwiach.
- Ale kasa biletowa była nieczynna- odpowiedziałem, ale potem przypomniało mi się, że przecież bilet miałem i to nie jeden- w końcu pół dnia podróżowałem więc i bilety były :)
Przywitałem się i wyściskałem Mamusię i Tatusia i sam do siebie powiedziałem- jak dobrze znowu tu być.
Jednak moja radość z tego faktu była tak wielka, że musiałem to powiedzieć więcej razy i na głos.
Wysłałem więc smsy i powiedziałem...- wiesz Mamusia, tak się cieszę, że znowu tu jestem i że Was widzę.
Otworzyłem drzwi z kuchni do pokoju Męża i...- wydaje mi się, że byłem tu wczoraj- powiedziałem głośno.
Tak silnie czułem tą obecność, że aż ciężko opisać to słowami.
Po chwili na stole wylądował talerz, na którym piętrzyły się pierożki.
Całe kopy pierożków.
Uwielbiam je :)
I one się ze mną witały, tzn. z moim żołądkiem, który tak ich pragnął :)
Mniam mniam!
W trakcje jedzenia Kitty z Sara już dwa razy dzwoniły, by pogadać, ale Mamusia tylko odpowiadała, że jeszcze jem i by dały mi skończyć :P
Dodam, że ciężko było skończyć, bo po pierwsze dużo tego, a nie darowałbym sobie przepuszczenia nawet jednej sztuki, a po drugie, szkoda jeść szybko, by równie szybko pożegnać się z przyjemnością smaku.
Po osiemnastej powitał mnie Mój Kochany.
Jest ładny, baa bardzo ładny, ale od ostatniego razu, czyli od niespełna trzech tygodni wyładniał znowu.
Wiek Chrystusowy Mu służy- napisałem do Sary w sms-ie, by i z Siostrzyczkami podzielić się moimi spostrzeżeniami.
Nie omieszkałem też pochwalić super formy Tatusia.
Oby tak dalej!
Wieczór szybko się nie skończył, był dłuuuugi, jak...
a jaki gorący i pełen imocji :P
A jakże!
Łóżko...
Tęskniłem za nim.
Za Nim w nim.
I mną z Nim w nim :P
   Sobota rozpoczęła się błogoleniwie w łóżku.
Potem czas przygotowań weselnych.
Przed czternastą przyjechały po nas Iwanes z Motylkiem.
Obie wyfryzurowane w stylu "curly splot" i w malinowych kreacjach.
Wyglądały zjawiskowo.
Miło znowu Je widzieć.
Jeszcze milej, że na długo, bo na całą noc.
Miejsce na sali mieliśmy tuż przy podeście dla orkiestry, toteż bawiliśmy się praktycznie pod samą sceną, niczym zespół taneczny na przedstawieniu.
Jako, że nasze kroki do tańców były wymyślne, to i kamera często nas "brała".
Sąsiedzi stolikowi tylko pozdrowieni byli (pozdrowieni- czyt. w sensie negatywnym).
Pewnie przez to, że sami nie potrafili się dobrze bawić, a tym bardziej czuć dobrze w swoim własnym towarzystwie.
Sąsiadki, zazdrosne o swoich samców, kiedy ci w tańcu wspólnym jakoś okazywali zainteresowanie naszym Malinkom.
Ależ infantylne dziewczęta :)
No ale...
Jedna- Gośka Andrzejewicz (bo rzeczywiście podobna do niej była, tylko oczy miała tak wybałuszone i to pewnie sprawiało, że wszystko widziała w wyobrażeniach zbyt wyraziście i imocjonalnie sama się katowała :P). Gośka ubrana była w atramentową kieckę, a jej samiec w białą koszulę i krawat o identycznym odcieniu atramentu.
Druga- Koral, chociaż w jej przypadku to może powinno się pisać Coral :P
No więc kiecka koloru koral (to Iwanes nazwała, bo ona się zna na nazewnictwie kolorów), dla mnie był to czerwony grejpfrut :P Partner adekwatnie do poprzedniego- biała koszula i krawat o tym samym odcieniu koralu co Coral :P
Nie dość, że obie pary dobrały się kolorystyką, to jeszcze zachowaniem.
No i obie nas fotografowały.
Zarówno jedna para chciała mieć nas na swym aparacie jak i druga.
Ciekawe po co? :)
Mam nadzieję, że nie w celach voodoo :P
Trzecia para to było szefostwo.
Znaczy się szef Panny Młodej z żoną.
Szef ze skłonnością do gadania o czymkolwiek z wiarą w to, że to o czym rozmawia jest niezaprzeczalnie najlepsze i najprawdziwsze.
Szefowa zaś, albo Szfowa- zapytała kelnerkę o to jakiej firmy kawę rozpuszczalną podaje :P
Nic dodać nic ująć :)
Te trzy pary siedziały naprzeciwko nas.
My obok siebie, tak, że po prawej swej stronie miałem Iwanes, następnie Motylka i Hanego, a po lewej czwarta para. Najmniej "pozdrowiona", bo też więcej ich nie było przy stoliku niż było :)
Opis par chyba dość obszerny, jak na postowe "uwielbienie" :) ale przecież... "jak dobrze mieć sąsiada..." :P
Orkiestra- ludowa!
Tak mnie wkręcił Mąż.
Orkiestra będzie ludowa, bo Panna Młoda chciała mieć wiejskie wesele- tak rzekł mi Hany w piątkowy wieczór.
Brrr. A więc grane będzie same "richcim cichcim"- odparłem.
Przygrywki orkiestry przed Kościołem podczas składania życzeń nowożeńcom, wskazywały na ludowość grania.
Oj rasowi w tej ludowości byli.
Natomiast już sam początek zabawy, to były znane melodie.
To był happy wkręt Misia mego.
Bawiliśmy się przednio.
W parach i w kółku naszym i wspólnym z innymi.
Wymyślaliśmy najróżniejsze wygibasy i kroki, co by było śmiesznie.
No i co by Sąsiedzi mieli o czym gadać i by pękali w słowotoku podczas gdy my tańczyliśmy, a oni siedzieli przy stole :)
Super bawiłem się z Iwanes!
Tańczyłem też z Mężem, jak było zapowiedziane.
Taniec był trojaki, tzn. był w nim element tańca wspólnego, element tańca zsynchronizowanego oraz fristajl :)
Dziewczęta (pewnie po konsultacjach z Beatą Tyszkiewicz :P) zgodnie rzekły: DZIEEESIĘĆ! :):):)
Koszula na mnie była mokruśka, a ja pod koniec zabawy głos miałem jak Barry White.
Zabawne momenty był też kiedy w przerwie chodziliśmy do toalety :)
Normalnie kolo toalety są drzwi do fryzjera i do biblioteki. Śmialiśmy się z Miśkiem, że przyszliśmy na ścięcie męskie, które wykonuje równie męska pani :) a potem idziemy do biblioteki wypożyczyć Dzieci z Bullerbyn :)
Jako, że jednym z haseł przewodnich wesela było: "kiedy pytają mnie...?!" (słynne powiedzonko naszego prezydenta), mieliśmy odpowiedź na pytanie- dlaczego owa biblioteka jest czynna od wtorku do piątku, a w poniedziałki nie.
No więc... "KIEDY PYTAJĄ MNIEEE, dlaczego biblioteka w Domu Weselnym jest nieczynna w poniedziałek, ODPOWIADAMMM- ponieważ w poniedziałki trzeźwieję po poprawinach :)
Podobało mi się jeszcze coś- mianowicie to, że zgodnie wszyscy w czwórkę ulatnialiśmy się, kiedy po północy orkiestra organizowała zabawy weselne :P
Nie lubię kiedy orkiestra rzuca hasło: "a teraz poprosimy pięciu panów i pięć pań".
Znak to, że będzie "gimnastyka buzi i języka" :P
My omijając baaaardzo szeroki łukiem te "wspaniałości rozrywkowe", szliśmy na podwórko i do autka Iwanes na ploty :P
A tak w ogóle, to też taki mały uśmiech w stronę pewnego chłopaka na weselu...
Okazało się, że na przyjęciu był chłopak, z którym ponad godzinę czekałem w piątek na autobus z Rzeszowa :P No i jak przystało na dobrego wzrokowca z wadą wzroku :P- poznałem go.
I ostatni dodatek weselny, aczkolwiek wielce wyróżniający się...
To było pierwsze wesele, na którym widziałem tak pięknie ubraną salę!
Cudowne fiolety, biel oraz wrzosy i świece na stołach.
Brawo!
   W niedzielę wstaliśmy z Mężem wbrew pozorom szybko, bo jakoś koło 9:30 i byliśmy wypoczęci.
Z obawy o krtań, która w nocy zaczęła mnie boleć i przez którą zaczynałem mówić z wrodzoną jakby chrypą, Hany od śniadania częstował mnie witaminkami i różnymi specyfikami.
No i nic mi nie jest, bo co najważniejsze rewelacyjnie się mną opiekował w nocy.
Doskonale grzał, pieścił, chuchał, dmuchał i częstował syropkiem :P
Niedzielny pyszny obiadek, odnawianie weselnych wspomnień podczas opowiadania wrażeń Mamusi.
Popołudnie spędziliśmy na polu z Tatusiem, a potem wybraliśmy się z Paco na wycieczkę górskimi ścieżkami :)
Hany, Paco i ja.
Ja w moich bieluśkich adidaskach, bo droga miała być cały czas asfaltowa :P
Okazało się, że asfalt był tylko do pewnego momentu.
Po powrocie oczywiście trzeba było je solidnie szorować, bo już biel nie była taka :P
Taki mój bzik.
Wieczór z winkiem i podsmażanymi pierożkami oraz z wygłupami przy starych piosenkach, na czele z... "Nie żałujcie serca dziewczyny".
Umierałem ze śmiechu z parodii Miśka w tym songu :)
Potem oglądaliśmy Salt na HBO, a potem...
no potem to było... :P
i komary cięły :)
   A rano...
Smutny poranek nastał, bo kiedyś i radość ma swój kres.
Nasze rozstanie, wywołało obustronnie jeszcze większy smutek niż zawsze.
To wynika chyba z tego, że mieliśmy siebie za krótko.
Ale trzeba się cieszyć z tego co jest.
Cieszę się, że było wesele i że dane było mi dzięki temu przyjechać w Ukochane Strony.
Znowu byłem mega szczęśliwy- nawet jeśli trwało to tylko trzy dni.
Pożegnałem się z Mamusią.
Podszedłem do Tatusia...
- Do widzenia- powiedziałem Mu do ucha.
Dużo zdrowia- dodałem.
- Nawzajem- odpowiedział i wyciągnął ręce do przytulenia.
To było mega wymowne i wzruszające.
Musiałem połknąć smutek.
Poszliśmy z Mężem na autobus.
On do pracy, a ja do Rzeszowa na pociąg.
Ciężko mi było, kiedy Kochany opuścił siedzenie obok mego.
Puste stało się wtedy moje wnętrze...
Jakieś takie jakby mnie tylko pół zostało.
Łzy zaś wyjątkowo słony smak wczoraj miały...


"... kilometry głuchych słów między nami,
w słuchawce głos pogubił kolor twych ust,
lecz choć dzisiaj tak daleko nam do siebie,
wiem jedno, na pewno, zobaczę cię znów. "

Dziękuję i Kocham :*:*:*

czwartek, 15 września 2011

Błyszczę

Dosłownie i w przenośni.
Wszechogarniająca radość rozpiera mnie od wewnątrz.
Jutrzejszy wyjazd i dzisiejsza piękna pogoda z pełnią błyszczącego słońca na lazurze nieba.
Idąc z rana do fryzjera, minął mnie jadący rowerem pan i rzekł:
- Ty młody coraz ładniejszy jesteś.
- Dzień dobry- odpowiedziałem i po chwili zastanowiłem się, czy to do mnie w ogóle było :)
Dwa komplementy w tak krótkim zdaniu?!
Że młody i że ładny.
Przemówiła moja próżność i tak mi te słowa dodały skrzydeł, że byłem w powietrzu, a nie na lądzie (jak mawia Wieszczka :P)
U fryzjera zabłyszczały mi wygolone boki głowy i czupryna nowego pomocnika w salonie- Rude Boja! :)
W drodze do domu dostałem sms od Męża, że dostał pięknego maila.
Po powrocie miałem już go na skrzynce.
Rzeczywiście piękny!
Sporo tam miłych i jakże ujmujących słów o Hanym o naszej Miłości i nawet o mnie :P
Dziękujemy! :*
No i kończąc, co by było w temacie.
Błyszczą bielą moje adidaski na jutro oraz eleganckie czarne butki wypastowane farbą :P
Pozdrawiam wszystkich, Męża całuję i...
Błysk z Wami! :P

wtorek, 13 września 2011

Lekcje surfingu

Zaczynam od piątku.
Od małej skromnej deski...
Z najlepszym Instruktorem w fachu.
Nie szkodzi, że po sezonie.
Wiatr będzie, więc i noszenie także :)
   Jak wspomniał w swoim poście Hany, dostałem wczoraj przesyłkę z prezentem.
Długi prezent.
Taki na 62 cm :)
So hot!
Nazwaliśmy go surfingiem zanim jeszcze przyszedł.
To coś nie tylko dla nóg, ale i przyjemniejszych doznań.
Dużo przyjemniejszych, wszak każdy mięsień będzie ćwiczony.
Ciężko się będzie wyswobodzić z deski kiedy się już postanowi na nią wejść, albo...
kiedy Instruktor zainstaluje cię na niej siłą :P
Odwrotu nie ma.
Musisz się poddać.
Ulec.
Razem z Instruktorem poddajesz się fali.
W zasadzie jesteś nią niesiony.
Nawet wywrotka jest przyjemna.
Kładziesz się na brzuszku i próbujesz się podnieść...
Samo podnoszenie na niej jest ciekawe.
Albo i niekoniecznie trzeba się podnosić.
Kursantowi może być to przecież na rękę, by sexi Instruktor oglądał i traktował go z góry!
Ja tak chcę!
A więc, deska w dłoń i heja na wschód! :P

poniedziałek, 12 września 2011

Koszula

Sam sobie zaszkodziłem...
Wesele, na które w piątek już wyjeżdżam i na które w sobotę idziemy (ja z Iwanes, a Hany z Motylkiem) odbędzie się bez mojego uczestnictwa w białej koszuli Japan Style Slim- Fit z czarną wstawką na lamówce guzikowej imitującej wąski krawacik.
Koszulę ową upatrzyłem tydzień temu i zamiast od razu zamówić, to czekałem aż dostanę kasę na wypłatę.
Kasa w czwartek była na koncie, ale koszuli już na aukcji nie było!
W piątek rano nawet Hany zadzwonił do sprzedawcy, czy jeszcze wystawi jakąś aukcję z tym modelem.
Będą...ale za miesiąc!
Oj humor mi to zepsuło jak cholera.
Jednak na następny dzień zdałem sobie sprawę, że nie szata zdobi człowieka... :)
Najważniejsza jest dobra zabawa.
A taka będzie, bo nasz kwartet lubi zabawy i wygłupy :)
Odnośnie stroju zaś...
Ja będę zdobił szatę, a Iwanes naszą parę!
W tym miejscu pragnę Ci Moja Droga podziękować za to, że pomyślałaś o mnie i o Mężu.
Dzięki Twemu zaproszeniu mam dodatkowe widzenie z Nim, a poza tym gwarantowaną świetną zabawę z Tobą, bo kto jak nie Mąż (partnerujący Ci dotychczas na weselach), wystawił Ci już dawno mega wzorowo- odlotowe referencje :)
No i znowu będziemy mieli okazję spotkać się we czwórkę przy jednym stoliku.
Tym razem na dłużej niż chwilę, bo na całą noc!
A żeby pocieszyć się czymś nowym, to kupiłem sobie koszulę, ale inną od planowanej :)
No więc pranie, prasowanie, pakowanie i... wyjazd :)
Oj lubię to!
Kocham Cię Hany :*
Dziś wyjątkowe Buziaki dla Męża i Iwanes :*:*
Pozdrawiam wszystkich ciepło.

Ps. No i bym zapomniał...
Buziak w słodki pyszczek mojego Chrześniaka.
Dziś ma roczek!
Wszystkiego najlepszego Paco`uś :)
ode mnie i Pani Luny :):*:*

sobota, 10 września 2011

Jesiennie

Pomału idzie jesień...
Moje wieczorne powroty do domu z obozu, to już ciemna noc.
Ciemna, chłodna, i taka smutna.
Nie ma już w niej radości letnich miesięcy.
Ogarnia mnie też nostalgia.
Częściej bierze mnie na wspominki, no i wczoraj...
Mąż założył już do snu skarpetki, a moje kasztany ułożone pod łóżkiem drgały kiedy śpiewała o nich Edzia.
Dziś obudziłem się o szóstej, ale kiedy zobaczyłem szarość za oknem postanowiłem nie opuszczać go jeszcze.
Kolejne przebudzenie o ósmej- o cholera, późno już.
W planach miałem dziś odwiedziny na cmentarzu i mycie pomnika.
Plany trzeba realizować, a pomnik, to jak dodatkowy pokój, dom, mieszkanie...
Wyruszyliśmy więc z Tatusiem.
Po drodze zakupy.
Nowy ładny znicz kupiony w budce u Seby.
Kilka chwil i pomnik lśnił.
Sporo ludzi dziś przyszło na sąsiednie groby.
Dookoła coraz więcej liści z towarzyszącej nam wszystkim sędziwej lipy.
Po zakończonych porządkach, chwila zadumy na modlitwę i powrót do domu.
W drodze ostatnie w starym tygodniu odwiedziny w markecie i relaks.
Kawa w Jonasokubku miło dymi, a śliwkowa bułka drożdżowa z kruszonką zachęca swą słodyczą.
Brakuje tylko tulących się do niej os.
Komary za to są.
Siedzę i czekam na gości.
Lada chwila powinni być.
Aby dopełnić swój jesienny nastrój, zorganizuję chyba dziś ognisko z pieczeniem kiełbasek i ziemniaków.
Wszak wykopki teraz są na czasie :)
Wszystkich chętnych zapraszam.
Mile widziane gitary i inne instrumenty :P
Pozdrawiam ciepło a Męża całuję podwójnie.
Pierwszy całus w Dniu Naszej Kolejnej Miesięcznicy :*
Drugi w Dniu Imienin, których dziś nie obchodzi :* :)
Kocham Cię Bejbe :*

czwartek, 8 września 2011

Jeszcze raz za siebie...

Spoglądam,
wyłapując słońce i wszystkie piękne sierpniowe chwile.
Tęskniąc nostalgię rozsiewam.
Pozytywną of course :)
Rano Mąż zrobił mi dobrze,
wysyłając ten utwór.
Tak mi się spodobał, że już dziesiąty raz z rzędu mi gra :)
To będzie mój hit września.
Polecam i pozdrawiam ciepło.
Kochanie całuję Cię i dziękuję (że jesteś) :*

piątek, 2 września 2011

Granica

   Są chwile, są sytuacje, które doprowadzają człowieka do skraju przepaści.
Są dni, kiedy chcesz skoczyć lub ktoś Cię ze zbocza spycha.
Niełatwo potem wstać, zaufać drugiemu człowiekowi.
Nie sposób potem wyciągnąć pomocną dłoń, bo człowiek się boi, że po drugiej stronie i tak spotka Go krzywda. Niełatwo potem odzyskać zaufanie do ludzi.
Życzę Ci Misiu byś wstał szybko.
Byś otrzepał kurz z kolan i mimo wszystko zaufał ludziom, szedł dalej.
Daj sobie czas, bo przecież są dobrzy ludzie.
Ludzie, którzy potrafią docenić serce drugiego człowieka.
Bądź sobą i nie zmieniaj się nigdy.
Jestem z Tobą teraz, zawsze i na zawsze.
Kocham Cię Najbardziej we Wszechświecie :*:*:*

Ps. Nie pytajcie dlaczego Yomosa zamknął bloga. Życzcie Mu by szybko wrócił do formy.
Pozdrawiam.
Zakochany Mąż