camino

camino

niedziela, 30 stycznia 2011

Decyzje podjęte i te do podjęcia

Fryzjer mnie ściga.
Śnił mi się dziś ten, do którego zawsze chodzę.
To chyba znak, że sam myślę o tym by się wybrać, ale ciężko jest się zdecydować i zrobić te kilka kroków dalej w drodze do pracy by umówić wizytę.
Z jednej strony chęć zapuszczenia pewnej długości, by z niej stworzyć coś nowego, z drugiej pragnienie pozbycia się nadmiaru runa. 
Każdego dnia zwlekam z nadzieją, że jednak zdecyduję się na proces "zapuszczania" (jak to brzmi), choć wiem, że nie dam rady. 
Łatwiej było mi podjąć decyzję by z procesu "zapuszczania" (tym razem sylwetki), przejść do aktywności tej z okresu wakacyjnego.
Wczoraj odkurzyłem więc swą matę, dmuchaną piłkę do ćwiczeń oraz hantle.
Zamierzam co drugi dzień zmagać się z przyjemnym wysiłkiem :)
Jako, że wczoraj zacząłem, to dzisiejszy poranek przywitał mnie zakwasami.
Ale z dnia na dzień będzie lepiej.
Zmartwił mnie rano Mąż, kiedy napisał, że "kaszel dusi Go tak, że płuca wydziera".
Na nic się jednak zdadzą moje prośby o wizytę u doktora (jakże sympatycznego).
Ogólnie mimo mrozów zarazki docierają wszędzie. 
Tato mimo, że prawie tydzień temu zakończył antybiotyk, to wcześniej prawie 2 tygodnie utrzymywał Mu się wieczorami stan podgorączkowy.
Strasznie mnie to niepokoiło. Kupiłem nowy termometr.
Od wczoraj Bogu dzięki jest dobrze.
W najbliższym czasie czeka mnie wizyta u doktora imiennika, bowiem ukruszył mi się kawałek zęba leczonego początkiem sierpnia. 
Nie widać, ale przeszkadza, bo uszczerbek jest od wewnętrznej strony.
Że też zachciało mi się przegryzać pszeniczno- ryżowe płatki podczas męskiego finału tenisa. 
A uświadomiony byłem, że mam strasznie ciasno rozmieszczone zęby i powinienem unikać orzechów, gum, musli, ..., no ale co ja poradzę na swe zaprezentowane łakomstwo i nieposłuszeństwo ;)
Na pocieszenie zwycięski dziś Novak rzucił z radości swój sprzęt (rakietę znaczy się) na pożarcie przez tłum :) po czym przystąpił do obdarowywania rozochoconej publiki częściami swej spoconej garderoby :)
Jedna frotka, druga frotka, koszulka, w międzyczasie ręcznik a na końcu po wyjęciu wkładek- adidasy :) Myślałem już, że szykuje się jakaś niecenzuralna niespodzianka wywołana tą euforią. Jednak na tym poprzestał :)

środa, 26 stycznia 2011

Późna noc, czy bardzo wczesny poranek?

   Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla mnie kiedy za oknem panowała ciemna noc.
Dziś nie tylko mecz Agnieszki przyczynił się do tego, ale i kolejny wyjazd Taty na kontrolną wizytę związaną z leczeniem wątroby.
Jak zawsze wyjeżdża bardzo wcześnie, by być jak najszybciej w kolejce do pobrania krwi (jedna kolejka). Następnie około dwóch godzin czekania na wyniki, a w międzyczasie w wężyku do lekarza prowadzącego (druga kolejka).
Współczuję Mu tych wizyt, bo zmęczenie i brak snu odbijają się potem na całym dniu.
Jednak trzeba z tego wszystkiego wysnuć jeden największy pozytyw, że leczy się po to, by wyzdrowieć.
Tego się trzymamy i to jest najważniejsze.
   Popis swej gry technicznej dała dziś Aga na centralnym.
Publika największa z dotychczasowych pojedynków, a i pan premier Australii uraczył trybuny swoją osobą.
Techniczne sztuczki w drugim secie i słaba dyspozycja Belgijki nie dały jednak zwycięstwa.
Choć cień szansy był.
Pozostaje jednak ten miły akcent, że dotrwała do piątej rundy i że mimo nie w pełni dysponowanej lewej stopy, była z meczu na mecz coraz lepsza.
Nagrody?
Ponad 200 tysięcy dolarów australijskich łącznie za turnieje singla i debla.
Dodatnie punkty rankingowe w grze singlowej.
Powrót do pierwszej dziesiątki rankingu.
Słowa uznania od mistrzyni (dzisiejszej przeciwniczki)- <Agnieszka to jedna z zawodniczek, która najlepiej "miksuje" grę
Dodam- dysponująca najlepszą techniką w grze kobiet << od czasów Martiny Hingis >> (to dodałby Hany) :)
Jako wierny kibic dziękuję Ci Agnieszko za te 1,5 tygodnia emocji i zarwanych nocy.
Dobrej formy na dalsze turnieje życzę.
Jako, że po odprawieniu Taty na autobus i po skończonym meczu nie czułem się senny, postanowiłem wykorzystać ten stan i zrobić coś dobrego na śniadanie.
Szybko przywołałem więc w swe zmysły wygląd, smak i zapach bułki drożdżowej Mamy Natalii i postanowiłem przywdziać fartuszek i zabrać się do roboty.
Mam nadzieję, że moja praca sprawi Tacie miłą niespodziankę po powrocie, wszak uwielbia ten wypiek tak samo jak ja.
Zapraszam więc w porze śniadaniowej wszystkich chętnych do siebie.
Dodatki na życzenie gościa :)
Dobrego dnia!

poniedziałek, 24 stycznia 2011

Poranek ponad normą z dobrą formą

Już przed snem czułem się wypoczęty i zrelaksowany dzięki Mężowi :)
Po co więc zasypiać?
Po to, by wstać po trzeciej i zasiąść na trybunach Margaret Court Arena.
Mecz nie odbył się jednak w zaplanowanych ramach czasowych, bo przedłużyły się inne pojedynki.
Sen miałem więc przerywany.
Wstałem jednak w samą porę.
Mimo, że Aga była teoretycznie faworytką spotkania, to mecz okazał się bardzo wyrównany. W jego trakcie Agnieszka wznosiła się i opadała, jak meksykańska fala.
Było ciężko, bo Chinka miała już dwie piłki meczowe, ale niebiosa sprzyjały Naszej Dziewczynie i udało się powtórzyć najlepszy jak dotychczas wynik w seniorskim szlemie.
Opłaciło się więc wstać w nocy.
Apetyty związane z oczekiwaniami rosną.
Zgłodniałem.
Nie obyło się też bez wymiany komentarzy smsowych z Hanym odnośnie osoby kanadyjskiego tenisisty Raonic`a (to nazwisko w najbliższych latach może pojawić się wysoko w rankingu ATP).
Zmysły i myśli odżywione po nich :)
Dzięki przyjemnym obrotom spraw sportowych mam lepszy humor i dobry biorytm.
Czuję to.
Właśnie rozwiesiłem pranie. Wcześniej byłem na porannym joggingu z Panią L i w markecie na zakupach śniadaniowych :)
Tato powoli dochodzi do siebie po infekcji wirusowej. Kończy już dziś antybiotyk. Mam nadzieję, że miną stany podgorączkowe, które przychodzą wieczorami już od tygodnia.
Szczerze mnie to martwi, tym bardziej, że mam schizę na punkcie wyrazu "gorączka".
Brrr.
No więc kawa, bułka fittness z nutellą, a za oknem biało, mroźno i słonecznie.
Ładuję baterie.
Czuję jak przybywa mi sił.
Miłego dnia i całego tygodnia pracy :)

czwartek, 20 stycznia 2011

Poko-lędowo


Mimo, że okres bożonarodzeniowy mamy już za sobą, to jeszcze prawie dwa tygodnie może bawić nas to, co po nich pozostało.
Świecąca jeszcze, choć nie tym samym blaskiem choinka.
Śnieg, który zanikając co chwilę, szarzy nasz świat.
Kolęda, która nie brzmi już tak radośnie jak na pasterce, ale...
Jest jeszcze inna kolęda.
Wizyta duszpasterska :)
Takową dziś miałem.
Rok temu i Hany się załapał, bo wyjątkowo szybko naszą ulicę odwiedzono.
Gdyby dziś był, na metr kwadratowy przypadałoby trzech imienników :)
Wizyta trwała około 10 minut. Najbardziej kolędowała Pani L, która jak to ma w swym zwyczaju szczekała na całą parafię.
Chyba muszę się z nią udać do psiego psychologa. Tylko gdzie jest najbliższy?
A mówią, że tylko ludzie mają swe chimery :)
A propos ludzi.
Po kolędzie zaproponowałem Tacie, żeby zaprosił Trudi z dołu na herbatę i film, który codziennie ogląda jedno i drugie (mój Tato jest fanem pewnej telenoweli :P).
Przyszła po pół godzinie z nadętą miną.
Herbaty nie chciała, soku też nie.
No więc nie mam w zwyczaju wciskać komuś coś na siłę, zwłaszcza przy tak malującym się zewnętrznie nastroju.
T: Słyszałam, że sobie okulary sprawiłeś, pokaż.
Zakładam więc i pokazuję.
T: No to porządne i ładne sobie zrobiłeś
Uradowany ściągam je z nosa i słyszę
- A czemu czarne?
- One nie są czarne tylko brązowe- tu pokrzyżowałem jej plany zburzenia mej radości z posiadania drugiego wzroku, że tak to nazwę.
- Aha... a bo tak myślałam, Ty czarny, okulary czarne...
- Chciałem klasyczne i eleganckie
- No one są eleganckie
- No dlatego je wybrałem- :)
Siedzę w swym pokoju i słyszę jak tam się unosi w przerwie filmu i prawi swoje pseudo mądrości.
Głos przybiera formę opieprzu, a nawet jedno niecenzuralne słowo słyszę.
Albo ma chandrę, albo jak mawia Hany, botoks jej nie służy.
Z racji tego, że ma go trochę w sobie, to obstawiałbym nawet tą drugą opcję.
I po co ja na taki pomysł wpadałem? Grrr.
Chyba się wina napiję i jak mówi Tato, nadam sobie stajla :)
A że pora wieczorna, to szybko w łóżku wyląduję i tak zakończę me kolędowanie.
A jak u Ciebie kolęda Mami?

wtorek, 18 stycznia 2011

Rozważania meczowe sponad kubka kawy

Zasnąłem około 22-ej.
Szybko bo i dzień szybko został rozpoczęty.
Wiedziałem, że tej nocy czeka mnie sen przerywany, gdyż o pierwszej mecz Agniesi.
Zwlokłem się więc z łóżka.
Jako, że transmisja była na eurosport2 musiałem iść do pokoju Taty, bo u siebie dysponuję tylko zwykłym eurosportem.
Zasiadłem na trybunach i z podnieceniem czekałem na początek.
Co też zaprezentuje nasza dziewczyna po trzymiesięcznej przerwie?
Zaczęło się dobrze. Nawet bardzo dobrze. Dwa asy w pierwszym gemie, wygrane podanie, a potem przełamanie. Komentarz smsowy wystosowałem więc do Męża.
Też wstał.
Niestety radość nie trwała długo, bo potem gra miała charakter wygrywanych piłek po błędach rywalki. Raz z jednej, raz z drugiej strony. Hany poszedł spać, a ja konsekwentnie oglądałem do końca.
A końca nie było.
Pierwszy set padł łupem Agi. Gdy w drugim wygrała Japonka, byłem zły, że czeka mnie jeszcze krótszy sen (świadczy to tylko o poziomie gry).
Mecz przeciągał się i jakby tego było mało w trzecim secie jeszcze przerwa medyczna dla Agi.
Ciekawe, czy rzeczywiście bolał ją dół pleców, czy chciała wytrącić rywalkę z dobrej passy przy stanie 1 do 4 w gemach.
W każdym bądź razie wzięła się do roboty ostro, lecz bez ostrza, bo tak waliła ze złości rakietą w beton, że przy jednym z końcowych odbiorów serwisu, w ręku został jej tylko trzon rakiety :)
Mimo, że ważyły się zacięcie losy meczu to uśmiałem się w głos :)
Po ponad 2 godzinnych mordęgach udało się i mogłem spokojnie iść spać.
Co prawda na 2,5 godziny, ale zawsze to coś :)
Mimo bardzo krótkiej nocy wstawało mi się lepiej niż wczoraj.
No i dziś w obawie przed atakami sennymi w obozie, kawa stoi na biurku i pachnącym aromatem wbija się poprzez me nozdrza w głąb organizmu.
Co ja bym dał za dzień wolnego :)
Dobrego dnia wszystkim życzę :)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Kilka ciemnych chmur na błękitnym niebie

Fajnie mieć wolne popołudnie, ale kosztem wstawania o szóstej, to raczej nie.
Dominujące u mnie drugie zmiany przyzwyczaiły mnie już do innego rozkładu dnia.
Według niego powinienem być w zaawansowanej fazie snu.
Pobudka zaś za jakieś 3 godziny.
A tu komórka dzwoni.
Muszę wstawać, bo inaczej rozdzwoni się elektroniczny budzik w kuchni, który zawsze nastawiam, by dzwonił pięć minut po komórce.
To mnie mobilizuje do siadu :)
Włączam tv na eurosport.
Bez niespodzianki. Fredek łatwo wygrywa.
Komentatorzy mówią o wygranej Kubota, więc jest dobrze.
Idę wyłączyć budzik i do łazienki.
Po dwóch kwadransach robię śniadanie. Tym razem bez kawy. W pracy będzie zielona, a nie czuję chęci by się jakoś pobudzić, poza tym tylko by wyjść z domu. Ale kawa nie działa na chęci :)
Dosłownie jak na obrazku opuściłem swe cztery kąty. Wypchałem tylko swe ciało poza blok, a głowa została w łóżeczku.
Mózg dosypia, klaruje się, dochodzi...
Lekko mroźny spacer otrzeźwił mnie nieco. Zapowiadali bezchmurny dzień. Wszystko wskazuje na to, że tak będzie. No może nie wszędzie. Im bliżej obozowiska tym ciemniej.
Spotykam Ciacho podążające do swej pracy. Zrobione na elegancko z blaskiem od żelu lub brylantyny na czarnych włosach. Błyskawiczna lustracja, a potem skromne "cześć", "cześć" ze skinieniem głowy.
W pracy jak to w pracy. Orka.
Będzie trzeba się przemęczyć.
Karen poprawiła mi nastój.
Dziś jej pierwszy dzień po urlopie, więc i pierwszy raz zobaczyła mnie w okularach.
- Ale fajnie wyglądasz! Pasują Ci.
- Tak?
- No. Wyglądasz jak taki profesorek, albo kujon.
- Hmm?
- Ubrałam ostatnio mojego małego do szkoły w białą koszulę i ciemny sweterek z zapinaniem, a on do mnie mówi, coś mnie tak ubrała "na kujona"?
Śmiech mnie ogarnął, więc pytam go, czy wie kto to jest kujon. Powiedział, że wie. Pytam więc go, kto to taki. Odpowiedział mi tak: kujon, to taki ktoś, kto ma postawione włosy na głowie :P
- Hehe. Dobre. Czyli zawieram się w tym jego wyobrażeniu :)
- No.
- Pogratulować skojarzeń :)
Pod koniec pracy dostałem któregoś tam z kolei smsa od Hanego, że Claire Danes dostała złoty glob za rolę w Temple Grandin.
Ucieszyło mnie to tym bardziej, że widać nie tylko my doceniliśmy jej grę aktorską w tym filmie.
Claire, już nie będziesz mi się kojarzyła z romantyczną Julią przy boku Di Caprio. I chwała Ci za to!
Popołudnie przerodziło się w wieczór, wszak jeszcze troszkę przyjdzie nam czekać na jeszcze dłuższy dzień.
Hany w drodze do domu, a ja obiecałem spaghetti. Idę więc do kuchni, bo jak wpadnie do mnie, to obiecanki będę musiał zamienić w macanki, wróóóóć w cacanki :)
Macanki też nie byłyby złe.
Lubimy to, lubimy :) Mrrrr.

Nasza dziewczyna w Australii


Tak mawia zawsze Pan Bohdan (poza słynnym "haluuu?")

Kiedy w Polsce środek zimy, a w Australii lato (anomalia pogodowe na odległym kontynencie płatają tym razem figla), kiedy Agniesia maluje pazurki na czerwono, znak to, że zaczyna się wielkie sportowe święto tenisa.
Uczta pierwszego tegorocznego szlema Azji i Pacyfiku.
Niespodzianką jest pojawienie się naszej najlepszej rakiety na tej imprezie, ponieważ ze względu na przebytą operację i rehabilitację pooperacyjną, miała pojawić się na kortach nieco później.
Uznawszy chyba stan zdrowia i swą formę za stabilne, zaprezentuje jako jedyna zawodniczka naszego kraju swą singlową grę w turnieju głównym w Melbourne Park.
Życzę jej oczywiście wygrania imprezy, ale cieszyć będzie każdy awans powyżej trzeciej rundy.
Będzie ciężko. Już pierwsza runda może przynieść powtórkę z 2009r. ale nie będę siał czarnowidztwa :)
Mówią, że w młodości siła, a przeciwniczka Agi skończyła 40 lat. Minus taki, że skośnookie zawodniczki są zawsze nieobliczalne.
Zatem vamos Aga oraz reszta naszej załogi :)
Wyposażony w okularki oraz eurosport w telewizorze w swoim pokoju, będę wiernym widzem waszych meczów.
Sobie i fanom tego sportu życzę ciekawych pojedynków i dominacji techniki nad "przebijactwem".
Na koniec jedno z największych ciach imprezy :)

czwartek, 13 stycznia 2011

Tajemniczy sen



Miałem sen.
W zasadzie sen-eczek.
Nie dałoby się pewnie z tego zrobić nawet serialowego odcinka.
Nie często śni mi się Mama. Dlatego każdy sen z Jej udziałem jest niezwykły.
Przyjechaliśmy do mojego domu we czwórkę.
Ja, Hany, Max i Tomek (kompletnie nieznana mi postać).
Tomek miał samochód, więc dzięki temu szybciej udało nam się dotrzeć na miejsce.
Rodzice byli mile zdziwieni.
Pierwszy wszedłem do przedpokoju.
W stołowym spacerowała Mami.
Jak to zwykle bywa w moich snach z Jej udziałem, była chudziutka i bladziutka z "obolałą" miną :(
Chyba już zawsze tak będzie w moich snach. Na zawsze też pozostanie wieczne zamartwianie się o Jej stan i troska o ból czy zbyt wysoką temperaturę.
Podbiegłem szybko do Niej.
- Cześć Kochanie, jak się czujesz?- spytałem drżącym z obawy głosem.
- No nie jest najlepiej. Nie powiem też, że źle... ale nie jest najlepiej, bo nie można już dzwonić po pogotowie. Nawet jak się zadzwoni, to nie przyjeżdżają.
Przytuliłem Ją mocno do siebie, a kątem oka widziałem jak uśmiechnięty Tatuś otwiera Mężowi drzwi.
Za Nim weszli Max i Tomek, niosący ogromną walizkę na kółkach.
Była tak wielka, że ledwo udało się im przejść przez drzwi wejściowe.
Ciekawe do kogo należała? :)
Takie gabaryty na kółkach to tylko chyba ja wlokę ze sobą na wyprawy :)
Sen pozostaje owiany tajemnicą kim jest Tomek.
A może to "ten" Tomek, znaczy się agent :P

środa, 12 stycznia 2011

3D

Boże, jak ja widzę!
W końcu doceniam mój 37 calowy telewizor i jakość kanałów HD.
Mój wzrok (obecnie HD) w połączeniu z jakością ekranową daje powody do zadowolenia nieopisane.
I tak pochwalę się, że widzę nazwiska aktorów puszczane drobnym białym maczkiem na czarnym tle, kiedy kończy się film, a ja siedzę oddalony o jakieś 3 metry. Widzę też wyniki sportowe, a nawet drobne cyferki stopera podczas pilnie oglądanych przeze mnie biegów narciarskich :)
Funkcji rozbierania wzrokowego moje szkła jednak nie posiadają, ale to nawet i dobrze, bo ostatnio na horyzoncie brak jakichkolwiek obiektów godnych zwrócenia uwagi.
Posucha :)
Co innego gdyby Polska była Hiszpanią, a ja pracowałbym w Barcelonie w oddziale Desigual-a.
Zgodnie z tym co wieści onet.pl sklep odzieżowy Desigual pierwszego dnia wyprzedaży zaproponował odważną promocję.
Pierwszych stu klientów, którzy przyszli w samej bieliźnie (pozdrawiam przy okazji Męża), mogło ubrać się w sklepie i wyjść w pełnym stroju nie płacąc za ubrania. 
Wzrok mam już dobry, słuch, raczej od zawsze.
Przekonał mnie o tym dzisiejszy sen...
- Poproszę dwa lub trzy pomidory, albo jednego sztrasburgera- mówi do mnie cicho klientka.
Na stanie sprzedażowym mam trzy pomidory, ale klientce ważę dwa. 
W swojej pracy mam moją kuchenną elektroniczną wagę (prezent od Męża), która pokazuje na wyświetlaczu 990g.
Pomidory co prawda ładne i dorodne, ale żeby prawie pół kilo przypadało na jednego z nich?
Zważone wkładam do woreczka w którym tak jakby pękają i puszczają sok.
- Sztrasburgerów nie mamy- mówię z całkowitą powagą, a mimo snu zastanawiam się z czym to się je :)
Dosłownie i w przenośni.
Wiem, kobieta była po niedzielnej familiadzie, albo była kanibalem :)
Teraz głos.
Z nim już lepiej, bo po piątkowym zakończeniu pracy nie potrafiłem wypowiedzieć zdania, by nie zaskrzeczeć.
W sobotę cały dzień przechrząkałem. Oszczędzałem się też w mówieniu.
W niedzielę już nastąpiła poprawa. Nawet zaśpiewałem Mężowi kolędę na dobranoc :)
Z dnia na dzień coraz lepiej.
Doświadczam więcej.
Może w niedalekiej przyszłości zostanę "the listener: słyszący myśli.
Oj marzenia, marzenia :)

piątek, 7 stycznia 2011

See, saw, seen

Kolejny błogi poranek, podczas którego można pospać dłużej.
Za to lubię drugie zmiany.
Jejku, jakie mam zacharatane gardło. Słowa nie wypowiem.
Chyba wiem, jak czuje się jaskinia mając zacieki od góry i od dołu w swej gardzieli.
Niektóre zacieki łączą się i dopiero jest jej ciężko.
Biedna jaskinia.
***
Telefon.
Nie znam tego numeru.
Kaszle, chrząkam, prycham, szykując się do odebrania.
Odbieram, chrypiąc do słuchawki ciche "słucham"?
- Dzień dobry, dzwonię z centrum optycznego, by poinformować pana, że okulary są już gotowe.
- Czyli dziś mogę odebrać?- spytałem, jakby to nie było oczywiste, no ale widocznie mózg jeszcze nie obudził się cały :)
- Tak, zapraszam. Do 17-ej mamy otwarte.
- W takim razie do zobaczenia.
- Miłego dnia.
- Wzajemnie.
Jednym słowem dzień przełomowy dla mnie nastał.
Czyżby zasługa trzech króli? :)
Testowanie ostrości wzroku nastąpi więc w mym obozie pracy. Szkoda, że akurat będę musiał oglądać zdenerwowanych kolejkowiczów, a że z moim słuchem jest bardzo dobrze, to jeszcze słuchać ich gderania o niezadowoleniu będę musiał, brrr.
No chyba, że dzięki szkłom, ma ostrość widzenia poprawi się na tyle, co by wzrokiem przenikać pod tekstylia wybrańców :)
Ot takie grzeszne myśli o poranku :)

czwartek, 6 stycznia 2011

Trzej królowie w mej bolącej głowie

Styczeń dobija do pierwszej dekady, a tu proszę, kolejne święto.
Niby jak co roku, jednak bardziej świąteczne.
Pozwolono nam nie pracować, więc kolejny dzień wolny w tygodniu roboczym.
Jest to fajne, ale rozregulowuje trochę nasze funkcjonowanie.
I tak na swoim przykładzie...
po wczorajszym ataku ludu na roboczy obóz, gdzie powoli zacząłem się przyzwyczajać do intensywności pracy, mózg zakomunikował resztę ciała o wolnym.
Nicnierobieniu.
Wstałem z ćmieniem w głowie.
Wyjście na mszę, było niezłą irkucką przeprawą.
Przyjdzie zmiana pogody (patrz ocieplenie).
Trzymałem Tatę pod pachę, by nas nie zniosło do rowu.
Późne przedpołudnie było wigilijne.
A co, tylko prawosławni mogą mieć dziś Wigilię? :)
Na obiad była grzybowa oraz... karp.
Ryba może i mulista dla wielu, ale ja za nią przepadam.
W połowie grudnia kupuję więc ją w ilości czterech sztuk :)
No i jest jak znalazł.
Kawa w porze deseru nie ukoiła mego bólu głowy.
Snułem się więc z kąta w kąt, patrząc na szary świat za oknem.
Śnieg już brudny i na dodatek pomiatany na wszystkie strony przez wiatr.
Być tak płatkiem śniegu i zostać poniesionym przez te silne porywy na Podkarpacie, do Męża.
Tęskno mi za Nim.
Napiłbym się drinka, ale sam ze sobą?
Sam dla siebie?
Nie. Tak nie chce.
Wyszedłem z Panią L pobiegać.
Ludzi też gdzieś wywiało.
Jedno dziecko ześlizgiwało się tylko z górki na kawałku tektury.
Ale smutny obraz w mej bolącej głowie.
Po powrocie włączyłem więc laptop i tak oto jestem, by coś skrobnąć w tym świątecznym dniu.
Życzę Wam więc darów co najmniej troistych na dziś, jutro i po wsze czasy :)

K+M+B=2011

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Nostalgiczny trzydziestolatek u progu młodego roku, czyli ja?


   Z samego rana, albo i jeszcze wieczora, odprowadziłem Męża na pociąg.
Miasto jeszcze spało. Moje serce i myśli też celowo uśpiłem, by jakoś przetrwać ten czas odprowadzki i pożegnania na peronie.
Niestety po chwilach radosnych, kiedy śmialiśmy się do łez, świętując kolejny raz wspólnie Nowy Rok, przyszły chwile owiane nostalgią.
Podobnie jak greckie Ouzo nostalgia, (sączone w Sylwestra) o anyżkowej goryczce, tak i dzisiejszy wczesny, ba, bardzo wczesny poranek, miał podobny posmak.
Kiedy wróciłem do mego pustego pokoju, chciałem się rzucić na jeszcze letnie łóżko, w którym spał Hany i zapaść w sen jeszcze zimowy.
Zobaczywszy resztkę kawy ze śniadania, dwie lentylki i 30 groszy na mym parapecie, poczęły się rodzić w mych oczach grochy łez. Kiedy poczułem jego zapach na poduszce i pomyślałem, że to wszystko namacalnego co po Nim mi teraz zostało, nie wytrzymałem...
Znowu szara zwykła codzienność.
Znowu chwila rozstania, którą z trudem trzeba "przełknąć" i przetrwać.
Jeszcze sms od Hanego:
"Dziękuję za wszystko. Jesteś dla mnie wszystkim co Kocham! Już tęsknię:( Kocham Cię:*"
...i mój:
"Jestem w domu. Sam :( choć w każdym kącie Ty. We wspomnieniu i sercu. Gdzie jesteś, gdzie jesteś? Samotność dręczy mnie:( przyjdź znów szybko, by otrzeć me łzy. Kocham Cię i dziękuję za ten piękny tydzień z Tobą:* uważaj na siebie i jedź spokojnie:*"
Niestety z uwagi na swoją wylewność z mych oczu o lekko wadliwej ostrości, łzy płyną każdego roku na początku stycznia. Mówią jednak, jaki Nowy Rok, taki cały rok, a Nowy Rok był taki miły, radosny i Miłosny.
Z optymistyczną nadzieją więc patrzę na kolejne trzysta sześćdziesiąt dni z hakiem jakie przed nami.
Gdybym przeprowadzał badania i wykonywał analizy jak Temple Grandin, to przyznam, że tym razem nie zapłakałem przy Miśku kiedy odjeżdżał.
Chociaż taki postęp.
A może tak jak Temple, skonstruuję sobie maszynę do przytulania?
Taka, która idealnie kopiować będzie ciało Męża i będzie opuszczana prosto na mnie, tak bym był pod nią, a ramiona maszyny, znaczy się Miśka, tuliłyby mnie z całych sił.
To ponoć wycisza i uspokaja :) Pomyślę...
Tym optymistycznym akcentem kończę pierwszy tegoroczny wpis, życząc sobie i przede wszystkim Wam, byśmy w każdym dniu 2011 roku mogli powiedzieć sobie- miałem dzisiaj szczęście, to był piękny i dobry dzień.
Ściskam Was mocno i nie zmuszając zapraszam do lektury kolejnych postów :P