camino

camino

sobota, 30 listopada 2013

Ostatki

Dziś lanie wosku oraz inne zabawy, wróżby i przesądy...

   Pamiętam, jak w początkowych latach szkoły podstawowej mamy piekły ciasta i szło się w pełni podekscytowania na zabawę andrzejkową :)
Każde dziecko miało zabrać ze sobą świeczkę.
Potem wszystkie świeczki się zbierało, topiło i gorącą parafinę pod nadzorem pani wychowawczyni lało się przez klucz prosto w miskę z zimną wodą.
Następnie zahartowany wosk przykładało się pod ścianę, na którą padało światło i ile dzieci na sali, z tylu ust wyrywały się przekrzykiwania co też koledze bądź koleżance zwiastuje odbitkowa podobizna.
Kiedyś to były czasy.
Lubiłem być dzieckiem.

   Sobota bez huku i fajerwerków.
Czas minął mi na zakupach, sprzątaniu i... wyrabianiu ciasta na wieczorną pizze.
Dokładnie tydzień temu tą samą czynność przeprowadzaliśmy z Hanym.
Sprawdzaliśmy oryginalne ciasto na cienką włoską pizze.
Wyszło super.
Dziś próbuję ciasto z innego przepisu.
Póki co rośnie więc ciężko powiedzieć coś więcej.
Jedne co stwierdzam, że tydzień temu było miło i wesoło.
Gorąco i namiętnie... i jakby na wzór dzisiejszego dnia "wosk" z gorąca sam wyciekał ze świecy i bez asysty klucza wpadał w dziurę... :P
Tęsknię!

Zapraszam koło 20ej na pizzę i wino


Kocham Cię Bejbe :*:*:*


wtorek, 26 listopada 2013

Urlopowe wspominki

Do teraz pamiętam chwilę, kiedy w sobotnie popołudnie wstawiałem do piekarnika makaronową zapiekankę ze szpinakiem i pędziłem na przystanek po Męża...
Chwilo, czemu nie trwasz wiecznie!: :(

   W niedzielę skończył się trwający 3 tygodnie sielankowy czas.
Czas listopadowego maja w sercu.
   Hany spędził z nami tydzień.
Mimo mego codziennego biegania do pracy, mieliśmy dla siebie wieczorki i noce.
Jak zawsze miłe niespodzianki zastawałem po ciężkich obozogodzinach.
Zawsze posprzątane mieszkanie i jakieś smakołyki na obiad i kolację.
Czas spędzany we troje (Mąż, Tato i ja) mija nam zawsze telewizyjnie i kuchennie.
Nie chcąc w ciągu dnia zaszywać się sam na sam w pokoju, siedzimy w "stołowym" z Dedim, a z racji tego, że jest On kinomaniakiem, oglądamy seanse :)
Pichcimy też cuda ciesząc się swoją obecnością.
Zawsze kiedy jesteśmy sami w kuchni, Hany łapie mnie za krocze albo wsadza mi rękę w majtki, by mnie po-miętolić :P 
Podczas opolskiego tygodnia odkryliśmy kolejny browarniany smak godny polecenia- piwo Kormoran.
... a ładne słowa to:
- pularda,
- kapłon,
- miedziane garnki

   Dziewiątego listopada z samego rana wyruszyliśmy na mój dwutygodniowy urlop "podkarpacki", zahaczając po drodze o krakowski epizod w gruzińskiej restauracji z Maksymilianem.
Chaczapuri z adżapsandałem, ani tym bardziej gruzińska oranżada- nie powaliły mnie.
Hany ze smakiem zjadł gruzińską zupę i wykwintne pierożki.
Zaskoczył mnie afisz na ścianie w męskiej toalecie.
W zasadzie była to reklama.
I to jaka!!
Na zawsze zapamiętam pod co lałem :D:D:D
I nie to, żebym olewał sprawę, ale nie było innego wyjścia.
Widok nie był godny podniecenia, ale jakaś ekscytacja przeszła przez mój umysł :)
Miło znów było się spotkać i pogadać.
Planowane szopy w sklepach z odzieżą sportową nie zakończyły się sukcesem.
Po pierwsze- szokujące ceny.
Po drugie- brak rzeczy, które by nas interesowały :P
Co prawda na Brackiej nie byliśmy, ale na pozostałych ulicach (też) padało.
Nawet siekało deszczem.
Pod daszkiem z parasola w przelocie zakupiłem jesienny bukiecik jako prezent dla Mamusi.
Potem pognaliśmy na busik.
Spostrzeżenia?
- Kaziu :P
- ciekawy kod odblokowujący Maksiny phone :P

   W Busiku kupa śmiechu.
Incydent z okupującą kierowcę babcią oraz pani w kapeluszu, której było gorąco, a na deser opowieści o Urszuli, której przy warze coś urosło :)
Płakałem ze śmiechu.
Po wielogodzinnej tułaczce wieczorową porą dotarliśmy do Domu2.
Jak dobrze znowu tu być.
Ilekroć wchodzę do pokoju Męża zawsze powtarzam- przecież ja tak niedawno tu byłem.
To tak jak przechodząc koło Kościoła kreślę znak krzyża i mówię króluj nam Chryste zawsze i wszędzie (a koło jednego rzeszowskiego Kościoła, czynię to ze specyficznym dygnięciem :P).
   Dnie na podkarpackiej pięknej wsi mijały mi sielsko- anielsko.
Hany musiał się trudzić roboczymi obowiązkami, a ja z Mamusią i Tatusiem mile spędzaliśmy chwile.
Znowu jadłem pyszne pierożki, które powstają tu co piątek :)
Nowością była banionka- mleczna zupa z dyni na słono :)
Smakowała mi bardzo (znowu jakaś kulinarna nowość).
Hitem kulinarnym, jak i całego pobytu była potrawa WAGINY PIETRASIŃSKIEJ :D:D:D
Już mi się chce śmiać ilekroć to wspominam.
Waginy, to nic innego jak kluski z nadzieniem z masy mięsnej (preparowanej przez Sarę), formowane w kształt oscypka i ozdabiane przeze mnie poprzez pionowe nacięcie nożem.
...a czemu Pietrasińskiej?
Booo... "piździora" pokazała się w sieci w sukience, która odsłaniała jej intymności :P
Ot historia powstania nazwy dla dania :D
A kluski same w sobie- wymiatają!
Do tego sos z pieczarkami- mmmmmmmmm.
Wspomniana przeze mnie niedziela, była drugim dniem obecności Sary, Kitty z Gabą i Toma w Domu.
W sobotę, czyli w połowie mego dwutygodniowego turnusu przyjechali jak co roku kiedy jestem.
Ten czas to zawsze wieczór pełen ubaw "na łzy" :)
Późnym popołudniem kładliśmy kasetony 3D w pokoju Hanego.
Pięć osób się udzielało i w półtorej godziny uwinęliśmy się łącznie ze sprzątaniem.
Dziewczyny nanosiły klej.
Ja podawałem kasetony Tomowi i Hanemu, a potem ścierałem pozostałości kleju na złączeniach.
Efekt niesamowity!
Jak co roku występowaliśmy z Sarą na linoleum.
Stałym punktem programu był Jej szpagat :)
Po kolacji zaś patrzyliśmy jak "na łzy" "krzyczy" Aro z TVOP :P
   Pogoda jak na listopad była przednia.
Przez tydzień nawet pięknie przyświecało słonko w błękicie nieba.
W oba piątki mego pobytu jeździliśmy z Sofi na Widacz :P 
Kupiłem Tacie koszulę z denim Lee i "triszit" Reserved koloru musztardowego z aplikacją o etnicznych barwach na przedzie.
To odmłodzi go o jakieś trzy dekady na przyszłą wiosnę :P
Mnie natomiast postarzała broda, którą zapuszczałem przez ponad tydzień :)
Skąd wiem, że postarzała?
Broda zawsze postarza, ale...często jest tak, że sprawia, że stajemy się bardziej sexy :)
Mąż kilka razy w ciągu dnia powtarzał: "ale Ci dobrze w tym zaroście" :)
Dopingowany więc Jego zachwytami, zarastałem :)
To było miłe zarastanie :)
Jeszcze nigdy tak bardzo nie zarosłem :)
   Podkarpackie ranki upływały mi szybko.
Małe szopy, sprzątanie, potem w kuchni coś dobrego na obiad lub deser.
W międzyczasie pogadanki z Madre o historiach rozmaitych i popołudniowe zabawy z Pakulą :)
Czas był i na nasze stałe telewizyjne punkty programu.
Późnym popołudniem wracał Hany, więc było więcej wygłupów ("Zielony mosteczek"- przyśpiewkowym hitem) i pyszne kolacje z regionalnymi specjałami.
Znowu zachwyciłem się chlebem.
Tym razem iwonickim!
Wieczorami oglądaliśmy piękne "ciche" filmy, tuląc się do siebie w łóżku.
Potem ciało do ciała, objęcia, pocałunki i figle...
I tak do rana, kiedy to wkraczała Mamusia i robiła nam dzień podnosząc roletę w oknie :)
Hany wstawał do pracy, a ja patrzyłem z łóżka jak się uwija w swych codziennych szykowaniach.
W piątki jak zawasze radiowo witał nas Pan Wojciech M. "swoją" Drakulą :)
Ech... mógłbym tak się rozpisywać i pisać i pisać, aż powstałaby z fraszki epopeja.
Epopeja mych sentymentalnych podróży.
Podróży mej Miłości do Miłości i z Miłością do Miłości :P
A skoro już o uczuciach, to...
Nasz Związek znów obrósł w kolejne karty historii zapisanej przez rok cały.
Dziesiątego listopada świętowaliśmy kolejną rocznicę poznania się i bycia ze sobą :)
... a jeszcze nie tak dawno temu pisałeś:
"Witam Imiennika" :):):)
Pamiętam to jak dziś.

Kocham Cię :*:*:*
Dziękuję za kolejny nasz piękny listopad i za nakłonienie do przeczytania książki.

Polecam wszystkim "Inne zasady lata".
Opowieść o pięknej Miłości, akceptacji, szacunku i wyrozumiałości...
czyli o tym, czego częstokroć brakuje nam każdego dnia.






   

sobota, 2 listopada 2013

Liśćopad


Po wczorajszym Balu Wszystkich Świętych, dziś wyjątkowe Zaduszki.
Przybywa do mnie Hany :):):)

W końcu listopad.
Nielubiany przez wielu jesienny miesiąc pełen nostalgii i zadumy.
A u mnie odwrotnie.
Listopad to miesiąc rocznicy naszego poznania i bycia razem.
To miesiąc naszych spotkań i od trzech lat podróży od domu1 do domu2 :)
   Właśnie skończyłem sobotnie porządki.
Mieszkanie lśni.
Zaraz zacznę preparować coś pysznego na kolację, bo niestety przez kolejowe połączenia (a w zasadzie ich brak) dopiero w takich porach przyjedzie me Szczęście.
Nie mogłoby być inaczej, gdybym nie zrobił czegoś, co Tygrysy lubią najbardziej.
Za chwilę zacznie powstawać zapiekanka makaronowa z mini lazanii ze szpinakiem.
Do tego serwuję wspomnienie lata w postaci Złotych Lwów Browaru Amber.
Ze słodyczy- jabłkowo- orzechowy placek z nutą przypraw korzennych.
A dalsze słodycze i późniejsze ich spalanie, to już w łożu późnym wieczorem :)
Oby tylko Pani L się nie dobijała do towarzystwa, bo ostatnio zanim zaśnie w łóżku z Tatą, przychodzi na godzinkę lub dwie do mego pokoju :)
Ot taki szpieg- tropiciel :)

Miłego wieczoru i dalszej części długiego weekendu.

iloveyou Bejbe :*:*:*