camino

camino

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Szara rzeczywistość, czyli to wszystko już za mną?!

   Kiedy wracam do domu po urlopie, kładę się do łóżka z nadzieją, że to sen, że rano obudzę się i znów będę tam gdzie byłem.
Najbardziej nie lubię pierwszego pourlopowego poranka, kiedy otwierając oczy widzę swój pokój.
Zmiany obrazu na inny nie wywołuje nawet najmocniejsze szczypanie się :(
To nie sen!
To rzeczywistość!
Szara, zwykła, codzienna,...
Każdy powrót z urlopu do domu zamiast napawać mnie jakąś niewielką odmianą radości, przyprawia mnie o nostalgię, smutek, łzy...
Wracając pełen euforii opowiadam wszystko Tacie, czochram po pyszczku Panią L.
W każdym zdaniu jest radość ze wspomnień.
Tato nigdy nie wypytuje o szczegóły.
Nie jest głodny moich wrażeń i ciekawostek.
Inaczej było z Mamusią.
Jej już nic nie muszę opowiadać, bo jest ze mną zawsze i wszędzie.
Wierzę, że kolejny piękny pogodowo urlop, to także i Jej zasługa.
To były nasze piąte wspólne wakacje i kolejne takie upalne.
Trafiliśmy na najpiękniejszą aurę i na najwyższe temperatury tego lata.
Dziękuję Ci Hany za te przepiękne dwa tygodnie, za to że mogłem dzielić z Tobą dnie i noce, przecierać z Tobą dobrze znane nam już szlaki, jak i te całkiem nowe. Dziękuję za radość, łzy szczęścia i za to, że jak co roku o tej porze mogłem się przy Tobie zestarzeć, a Ty każdej nocy tuliłeś mnie jak małe dziecko do swego gorącego ciała i Kochanego serca. Dziękuję za piękne prezenty i wydzierganą z serduszek trzydziestkę :)
Dziękuję Somni za wspólny pierwszy turnus.
Cieszę się, że pojawiła się okazja, by w końcu się spotkać i poznać.
Wierzyłem w to i się nie zawiodłem :)
Dzięki Mateo i Joe za spędzone chwile z Wami.
Dziękuję także Max`owi, który swoją niespodzianką w postaci kartki i dwóch książek o tematyce jakże bliskiej memu sercu, umilił mi wczorajszy smutny powrót do domu.
Dziękuję wszystkim, którzy byli z nami mimo terytorialnych odległości.
Pozdrawiam pourlopowo i powakacyjnie :*






czwartek, 11 sierpnia 2011

Prasowanie, w kostkę układanie i inne sprawy

   Od wczoraj wkroczyłem w jedną z końcowych faz moich przygotowań.
Prasowanie.
Lubię prasować.
Lubię czuć spod żelazka zapach płynu do płukania z wypranego ubrania.
Do spryskiwacza wlewam poza wodą odrobinę zapachu dla wzmocnienia efektu :)
Lubię mieć satysfakcję z gładkiej powierzchni pod żelazną stopką urządzenia.
Nie lubię kiedy niespodziewanie zrobi się zmarszczka i żelazko ją przyciśnie. Grrr!
Na szczęście harmonii na koszulach, tiszertach i spodenkach nie poczyniłem.
Wszystko już pięknie wygładzone, poukładane w kosteczkę, czeka na piątkowe włożenie do walizki :)
Wszystko.
Niczego nie przeoczyłem, bo już kilka razy sprawdzałem obecność z listą :)
Co prawda rzeczy nie mówią, ale odpowiadam za nie :P
   Dziś z rana mój fryzjer wykombinował mi wakacyjną fryzurę na mej głowie.
Jestem zadowolony.
Kiedy w sklepie kosmetycznym wyglądałem, czy na półkach stoi mój ulubiony żel do twarzy, pani sprzedawczyni zapytała mnie czy szukam gumy do włosów :)
Pytam ją czemu spytała o gumę.
Odpowiedziała- bo tak się zapatrzyłam na pana włosy :)
Uśmiałem się :)
W domu spokojnie.
Zupa dochodzi na gazie, a ja siedzę i łapiąc oddech dopijam zimną kawę w kubku z niewidocznym już na obrazku Dżo`jem :P
A propos Joe`ego...
   Kiedy w marcu spotkaliśmy się we Wrocku z Hanym i towarzyszył nam Cz. z kolegą, stwierdziliśmy, że w krótkich włosach jest podobny do Joe Jonasa :)
No i koniec końców (jak mawia J.T.T) powracając do tematu...
Cz., czyli "private Joe" odwiedzi nas w Zakopcu na parę dni.
Poza Mężem, Somnim i mną będzie też Joe i weekendowo Mateo :)
No takiej gęstości zaludnienia (zamieszkania) na poddaszu zakopiańskiej chatki jeszcze nie było.
Dodam-męskiego i jakże miłego zaludnienia :)
Pozdrawiam wszystkich i pogody ducha życzę, a Męża całuję i maraskam (o właśnie- dawno nie używałem tego określenia).
Maraskam Cię Hany :*:*:*






środa, 10 sierpnia 2011

Śniadaniowe naleśniki

   Dzień rozpocząłem stosunkowo wcześnie, bo przed 7.
Szkoda mi każdej godziny, bo czas do południa płynie bardzo szybko, a prac do zrobienia jeszcze wiele.
Napisałem poranne sms-y, sprawdziłem tenisowe wyniki (Aga nadal gromi :) tym razem w Kanadzie), zaścieliłem łóżko i opuściłem pokój.
W łazience załączyłem ostatnie już pranie i wyszykowany poszedłem do kuchni.
Tam przyodziawszy fartuszek, zabrałem się za smażenie naleśników lejąc na specjalną patelnie odpowiednią ilość ciasta o konsystencji śmietany i śmiało podrzucałem rumiane krążki, które po wykonaniu salta w pozycji łamanej zmieniały stronę opiekania :)
Niewielka część z nich będzie z dżemem do śniadaniowej kawy (fusiastej, bez cukru, mleczka i na dodatek zimnej i na kolejny dodatek- w Jonasokubku :P)- taką lubię :)
Pozostała, większa część, będzie na krokiety.
Farsz z kapusty i pieczarek już zrychtowany :)
Smakowo nic mu nie brakuje, więc zostało mu czekać, by zalegnąć na powierzchni usmażonego placka i zostać nim otulony :)
Przed chwilą dzwonił do mnie Mój Kochany Krokiecik dochodzący do pracy :)
Mój Kochany fan puszystych, pełnych i krągłych naleśników w postaci męskich pośladków :)
Poniższe foto specjalnie dla Ciebie Hany :*:*:*
Kocham Cię :*:*:*

wtorek, 9 sierpnia 2011

Rychtunki


W wolnym tłumaczeniu przygotowania- jak mawia Sara,
Preparowania- jak mawia Ewiczka.
Przyszykowania- jak mawiałem na początku naszej Miłości, a Hany zawsze mile się z tego uśmiechał.
...
No i jest!
W końcu.
Oby na dłuuugo!
Nareszcie po kilku szarych, pochmurnych dniach z deszczem nadszedł radosny poranek.
Lubię się budzić kiedy przez moje bananowe rolety wpada od wschodu słoneczne światło tłumione przez materiał zasłony.
Lubię wstawać, przeciągać się i podnosząc roletę podziwiać bezchmurne niebo i mówić sobie- dzisiaj będzie dobry dzień!
I taki będzie.
I to nie tylko ten.
Jako, że grzechem byłoby marnowanie takiej pogody, to wstałem o 7 i załączyłem białe pranie.
Dużo czasu już nie zostało, a jak to zawsze przed urlopem sierpniowym bywa- prac domowych i pozadomowych (nie licząc pracy obozowej) też trochę jest.
Ostatnio wypytuje każdą znaną mi osobę o kuchenkę turystyczną jednopalnikową, ale nie na butlę gazową, a na prąd.
Pytałem, ale jakoś nie liczyłem, że usłyszę- tak mam!
Pamiętam, że moja świętej pamięci Babcia miała taką o okrągłym kształcie.
Naczynie stawiało się na spiralce i się gotowało.
Mamusia gotowała mi przy jej użyciu kaszki i budynie, kiedy spędzaliśmy wakacje na wsi.
Pomyślałem, że popytam w pracy o takie urządzonko.
No i się udało.
Martusia sprzątaczka (super kobieta) ma taką kuchenkę i mi pożyczy :)
Będziemy więc gotować :)
Żegnajcie niedoprawione dania, suche ryby (sushi, suszi, su-szi), goodbye sztuczne sztuczności w potrawach :)
Sami będziemy sobie kucharzyć na tyle, na ile czas nam pozwoli, bo w przypadku błękitu nieba z samego rana wychodzimy i nie ma nas do wieczora.
Czekają nowe szlaki, nowe wyzwania, nowe szczyty :)
Nowe wyzwania także dla mych nóg, ale i butów.
Kozic górskich nie będę raził już białym obuwiem, bo wczoraj przyszły mi zamówione w ubiegłym tygodniu trekkingi, dokładnie takie same, jakie w zeszłym roku kupił Hany.
Korzystając z okazji pozdrawiam Czytelnika, który ostatnio komentując moje zakopiańskie posty sprzed roku czynił podziwy nad możliwościami przeczesywania gór w moich białych trampko-adidasach Nike :)
Dziękuję za podziwy i sam z siebie jestem zadowolony, że mimo miękkiej podeszwy i nieusztywnionej kostki niosły mnie tam gdzie chciałem :)
Pozdrawiam wszystkich gorąco, a Męża całuję w stylu dzikim (jak- nie pytajcie :P)
Ps. Mam sentymenty do piosenek, które kojarzą mi się z czymś.
Najlepiej z czymś miłym.
Z uwagi, że jestem tuż przed urlopem, to ostatnio często słucham piosenki, która kojarzy mi się z zeszłorocznymi przygotowaniami.
Mile mnie nakręca i dodaje energii nie tylko za dnia, ale i tak jak w tytule... :D

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Weekendowo

Weekend...
Na szczęście ostatni nudny i fizycznie samotny.
Następny, następny i jeszcze następny będzie już taki jak lubię (z Hanym) i taki na jaki czekam zawsze cały rok (Zakopane) :):):)
Jak zawsze w głowie wije się nadzieja i wiara, że w radosnych górskich wędrówkach będzie nam towarzyszył jakiś miły wędrowiec :) Na to liczę!
   Pochmurna sobota i niedziela wyciskały ze mnie melancholię i smutek.
W niedzielę zabrałem się do lektury Berka :)
W poprzednie wakacje przeczytałem Bierki i bawiłem się przy tym przednio, śmiejąc w głos do łez.
Wiedziałem od Męża, że ta książka napisana jest w podobnym stylu.
Wiedziałem, że będę się dobrze bawił.
No więc czytam.
Śmieję się też of course! :)
   Zauważyłem małe zgrubienia koło prawej skroni, no troszkę niżej.
Nie lubię zgrubień.
Moje dwa przypominały pryszczyki, ale czerwone nie były.
Tak jakby pęcherzyki czymś napełnione.
Ponaciskałem (poiskałem- jak mawia Hany).
Coś niecoś wyszło, a efekt jest bolesny i hmm- no widoczny.
Kurwasz- jak mawia moja sąsiadka Ewiczka- zrobiłem sobie dwa czerwone ślady, jeden obok drugiego i wyglądam jakby mnie żmija ukąsiła!
Dwie czerwone kropeczki koło siebie- no super.
W razie co mam już tatuaż.
Kiedyś uczyłem się na zajęciach z opieki postpenitencjarnej, że takie tatuaże w kształcie kropeczek robią sobie więźniowie.
Owe kropeczki zwą się cynówkami.
Mam więc dwie cynówki!
Oby tylko zeszły szybciej niż tatuaż z henny, bo mi przeszkadzają.
A może ktoś zna sposób by szybko pozbyć się takich śladów? :P
   Niedzielna noc miała przynieść emocje sportowe.
Agniesia R. dotarła do finału turnieju w Carlsbad i tym samym powtórzyła ubiegłoroczny wynik.
Zawsze się emocjonuję oglądając mecze z jej udziałem.
Krzyczę głośno, kiedy "zepsuje" piłkę i klaszczę, kiedy ma efektowne kończące (o to już trudniej, ale...).
O 23-ej Eurosport rozpoczął transmisję.
Po kilku minutach pojawiły się problemy z łącznością ze Stanami (nie z winy stacji) i meczu nie było.
Komentator tylko odczytywał wynik co jakiś czas.
Było dobrze.
Zapowiadało się obiecująco, ale emocji brak.
No jak mogą być emocje jak się nie widzi czegoś.
Przekaz na żywo pojawił się po zakończonym pierwszym secie.
Aga wygrała 6:3 :)
No super.
Przed finałem nie dawałem jej szans, bo w końcu grała z turniejową jedynką i trzecią rakietą rankingu WTA.
Grała kapitalnie i w pełni zasłużenie, by zdobyć tytuł.
Udało się!
6:3 6:4
Pierwszy od ponad trzech lat tytuł singlowy!
Rytuał tekstylny pomógł :)
W tym samym zestawieniu ubraniowym wygrała w tym roku wielki turniej w Miami w deblu.
W miłej euforii więc odpływałem w łóżku. Miałem ciepłe sny :)
Widziałem mapy pogodowe na swój urlop :)
Ponad 30 stopni!!
Nie wiem na ile to była radość z zaobserwowanych prognoz TVN-owskich a na ile optymistyczna wizja mej części mózgu odpowiadającej za sen :)
W każdym bądź razie pogoda ducha już teraz swą ciepłotą wzrasta we mnie :)
Pogodnego dnia życzę wszystkim.
Męża całuję wyjątkowo gorąco i głęboko :*:*:*

środa, 3 sierpnia 2011

Prezenty

   Rozpoczynając post o prezentach nie sposób nie zacząć od korzeni- od prezentów mego życia.
Są dwa.
   Pierwszym są Rodzice.
Kochani moi, którzy dali mi życie.
W latach mego dzieciństwa podarowali niejeden prezent.
Ten oczekiwany (tu w szczególności mam na myśli prezenty gwiazdkowe), ale także te nieoczekiwane, ale przez to najbardziej wartościowe, które ukształtowały mnie na człowieka o charakterze i wnętrzu z jakiego jestem zadowolony.
Dziękuję za Miłość, domowe ciepło, cierpliwość i poświęcony czas.
   Wczoraj, stojąc w kolejce małego sklepiku, w którym czasami kupujemy chleb, pewne rozbestwione dziecko prezentowało cały wachlarz swoich możliwości histerycznych.
Chciało chipsy i pączka.
Mama powiedziała, że kupi mu tylko jedną z tych rzeczy...
i od tego się zaczęło.
Krzyk, wrzask, siadanie na sklepowej posadzce, wychodzenie ze sklepu, a potem prezentowanie skali swego głosu poza sklepem.
Dzięki Ci Boże, że nie byłem takim dzieckiem.
   Drugim prezentem w drugim etapie mego życia jest mój Mąż.
Szczęście moje i Skarb Największy.
To mój Złoty Dom, ukryty w Jego małym- Wielkim Sercu.
Dziękuję Ci Kochanie za Twoje zagadanie na czacie pewnego dnia.
Dziękuję za Miłość, wsparcie, ciepło, i wszelkie wartości jakie mi przekazujesz.
Dziękuję, że każdego dnia jesteś dla mnie życiodajnym źródłem, bez którego nie ma istnienia.
   W swym niekrótkim już życiu dostałem wiele prezentów.
Był wśród nich niejeden szczególny. Nie sposób wszystkie je zliczyć i wypisać.
Napiszę o jednym istotnym dla kontynuacji posta...
Kiedy po pogrzebie mojej Mamusi, przyjechał do mnie Hany (wraz z Nim Kitty i Dzieciaki), kupił mi kwiatka doniczkowego jako symbol życia w moim bezkwiatkowym pokoju.
Miało to swoje przesłanie.
Po utracie tak Bliskiej Osoby, traci się wielką część swego życia.
Kwiatek miał być dla mnie nową wiarą, siłą i radością.
Ozdobą pokoju jak Kochana Mamusia w moim życiu.
Nazwany został Zosieńką.
Każdego dnia cieszył me oko na południowym oknie.
Był jak oaza na pustyni.
Rósł wolno ale cieszył mnie każdy nowy listek.
Minęło lat kilka i Zosieńka wyrosła na dość spory kwiat...
   Będąc ubiegłej chłodnej i dżdżystej niedzieli w stolicy województwa na spotkaniu z Olim podarowałem Mu wzorem Mężowego prezentu- taki sam kwiatek.
Spacerowaliśmy przestrzennymi przejściami galerii i natknęliśmy się na mały zielony kącik- kwiaciarnię.
Niepozorna, malutka, a w niej pani milutka.
Oli przystanął, by powąchać frezje.
Pani powiedziała, że kwiatek jest rzeczywiście podobny, ale to nie frezja.
Wyszła przed swój kramik i dała do powąchania białą frezję.
Uśmiechała się przy tym miło.
Mi wpadł w oko zamioculcas stojący przy wejściu do kwiaciarni.
Często tak mam, że jak coś wpadnie mi w oko, to kupuję.
Tak było i tym razem.
Friendsowi memu też się spodobał, więc wybraliśmy jeszcze doniczkę i prezent do pokoju gotowy.
I u Niego był to pierwszy kwiatek w pokoju.
Także nazwał go imieniem swojej Mamusi.
Sam go przesadził na tarasie, bo jak rzekł- nie mogę tego robić, bo potem kwiatek nie będzie Go słuchał.
Stałem wiec obok i patrzyłem z jaką radością bawi się w ogrodnika.
W porze porannej widziałem ogrodnicze efekty w postaci posadzonego wrzosu i niecierpków.
Ładnie, ładnie :)
Wiem Oli, że o ten kwiatek będziesz dbał szczególnie, więc obustronnej radości wam życzę :)
Niech cieszą się Twe oczy ilekroć spojrzą na odrobinę zieleni w doniczce przy drzwiach wejściowych Twego pokoju.
Przy okazji dziękuję, za kolejny dzień z Tobą.
Za kawę w Petit Café, za mszę w Kościele, za wspólne rozmowy, obiad, zdjęcia i Celine :)
Po raz kolejny potwierdziło się porzekadło, że w miłym towarzystwie czas mija szybko.
Nawet pogodzie byliśmy na przekór, bo sporo się śmialiśmy.
   Radośnie było mi także wczorajszym wieczorem.
Kiedy przyszedłem do domu, testowałem na nogach najnowszy prezent.
Urodzinowy już!
Dostałem od Rodzinki Misia wymarzone buty :)
Kolejne takie jak lubię i kolejne białe, czyli też takie jak lubię :)
Sprawują się super wewnątrz.
Chrzest na zewnątrz nastąpi za 1,5 tygodnia, do tego czasu będą nabierały mocy urzędowej :)
Wiem, że pokonam w nich niejedną drogę i jak powiedziała mi podczas wieczornej rozmowy Sara- same zaniosą Cię zawsze tam gdzie tylko zechcesz.
Dziękuję Wam z serca Kochani za fantastyczny prezent :*:*:*:*
   Miło jest dostawać prezenty, ale jeszcze milej dawać.
Czasami nie trzeba wiele, by odkryć ogromną radość drugiej osoby- to cieszy przynajmniej podwójnie bardziej niż radość własna.
Poza słowem pisanym w temacie, dołączam słowo śpiewane mojej ulubionej wokalistki.
4U Hany :*
Kocham Cię Mój Prezencie z Niebios:*