camino

camino

wtorek, 13 maja 2014

Trzynastego


   Dla jednych pechowa, dla innych zaś szczęśliwa, a przecież nie o cyfrę chodzi, a o nasze podejście do każdego trzynastego dnia w miesiącu (numerologowie z ezo tiwi pewnie przeklęliby mnie za sam wstęp)  :)
Nie daj Boże, jak trzynastka wypada w piątek...
Czasami bywa tak, że w piątek wcale nie musi wypaść trzynastego, a jest pod górkę.
Przekonałem się o tym ostatnio na własnej skórze.
   Nic nie zapowiadało feralnego dnia, który w swej drugiej połowie przyprawił mnie o czarną rozpacz.
Wizyta kontrolna Margaret, a zwłaszcza (na parapecie) efekt jej pogadanki z szfową, był punktem kulminacyjnym obozo-dnia.
Przekonałem się jak zakłamani i fałszywi ludzie reagują na zazdrość o stanowisko i wyżywają się kiedy mają ciut więcej obowiązków niż zawsze.
Na szczęście Margaret była Szwajcarią.
A jako, że mnie lubi zgodziła się na mój szybszy wyjazd w czerwcu.
Mogę (bo muszę) nie przyjść do pracy już 23 czerwca :)
Cieszę się, bo nie ukrywam, że od dawna chodziło za mną załatwienie tej sprawy.
   Weekend upłynął mi roboczo, aktywnie i sportowo.
Tato pojechał na niezbyt miłe, pozarodzinne spotkania okolicznościowe, zatem zostałem jedynym weekendowym opiekunem Pani L.
W sobotę poranne zakupy, spacer z pieskiem, śniadanie, pranie.
Potem trzygodzinny mecz na korcie, którego efektem (poza zmęczeniem) była piękna opalenizna.
Pogoda była cudowna.
Zdążyłem zrobić trzy prania i wszystkie mi poschły.
Popołudniu sprzątałem mieszkanie, a w podwieczorkowej porze poszliśmy na 2 godzinne marsze.
W sumie po 5 godzinach sportowej aktywności oraz po reszcie aktywnych godzin przepracowanych w domu i na spacerach z L, zasnąłem migiem.
W niedzielę rano msza, potem piekłem placek z rabarbarem i kruszonką.
Gotowałem rosół i w międzyczasie marynowałem roztrzaskany schab na kotlety.
Dodatek do niedzielnego obiadu w postaci kompotu zrobiłem jak zawsze w sobotę wieczorem :)
Tato, jak zapowiedział tak przyjechał.
W domu był popołudniu razem z Siostrą i szwagrem.
Mimo sprzeciwów ostatniego w sprawie podania obiadu (bo jedli przed wyjazdem), przyniosłem talerze i wszyscy jedli aż im się uszy trzęsły.
Potem kawa i ciasto.
Zostałem pochwalony jak zawsze przez szwagra za pyszny wypiek.
Uznałem, że przynajmniej w jednej kwestii jest miły i szczery :)
Rozmowy toczyły się na temat naszej pielgrzymki, a nie ukrywam, że to mnie nakręca, więc i nie nudzę się opowiadając o tym :)
Goście pojechali przed 19-tą, a ja zadzwoniłem do Bo, by się zbierała i czyniła zbiórkę przed blokowiskiem do wymarszu na 11 km :)
Nowy tydzień trwa.
Nie ukrywam, że po czarnym piątku, aż strach napawał mnie przed pójściem do pracy, tym bardziej, że miałem świadomość, że do końca tygodnia muszę załatwić ważną sprawę z jednym budżetówkowym dyrektorem.
Akurat spotkanie przypadło na dziś :)
I co się okazało?
Nie taki diabeł straszny jak go malują.
Właśnie dziś, trzynastego, rozmowa mi się udała i przyniosła zamierzony efekt.
Mało tego, podczas niej panowała luźna i życzliwa atmosfera, a to lubię i cenię.

Refleksje na dziś
Lubię przebywać tam gdzie dobrze się czuję.
Lubię ludzi, przy których nie muszę zastanawiać się co powiedzieć, bo każdy temat jest dobry.


Między innymi właśnie za to...
Kocham Cię Bejbe :*:*:*

1 komentarz:

  1. no bo ja jestem Twoje lustrzane odbicie, mimo że w kolorze blond :)

    załatwień z dyrektorem gratuluje i sukcesów w pracy zyczę!

    Kocham Cię:*

    OdpowiedzUsuń