camino

camino

sobota, 25 grudnia 2010

Świątecznie



Dlaczego jest Święto Bożego Narodzenia?
Dlaczego się wpatrujemy w gwiazdę na niebie?
Dlaczego śpiewamy kolędy?

Dlatego, żeby się uczyć miłości do Pana Jezusa.
Dlatego, żeby podawać sobie ręce.
Dlatego, żeby się uśmiechać do siebie.
Dlatego, żeby sobie przebaczać.
ks. Jan Twardowski

Powyższym wierszem pragnę złożyć Wam świąteczne życzenia.
Niech realizują się one w Święta, ale także każdego dnia.
Dzielę się więc z Wami tymi słowami,
Mym sercem i myślami, jak codziennym chlebem.
Wesołych i zdrowych Świąt dla wszystkich moich Czytelników.
dDdas

czwartek, 16 grudnia 2010

Wiele spraw na mej głowie, czyli świąteczny czas. Moje wspomnienia cz.I


Rozpoczął się świąteczny czas.
Okres świąteczny, to w wielu instytucjach gorący okres na pozyskiwanie klientów.
Okres wzmożonego ruchu i sprzedaży.
Nie inaczej jest w moim obozie.
Na co dzień jestem miły i uśmiechnięty i staram się to wnosić w zawodowe progi.
Czasami jest jednak ciężko, bo ludzie bywają gorsi niż stada dzikiej zwierzyny, a przecież święta, to okres kiedy szczególnie powinniśmy darzyć się większą sympatią, serdecznością, uśmiechem,...
Nie wszyscy jednak chcą dać się "zaczarować" na te "pięć minut".
Świąteczny czas ogarnia także mój dom.
Dorastałem z duchem tradycji, którą zawdzięczam mojej Mamusi.
To Ona zawsze dbała, by od początku grudnia dom pachniał korzennymi nutami, a także, by sfera duchowa odczuła, że jest to okres wyjątkowy.
Uwielbiałem krzątać się przy Niej, a kiedy piekła ciasteczka i ciasta, siedziałem przy stolnicy patrząc jak Jej dłonie sprawnie przesuwają się po zwartej masie.
Kiedy zamykam oczy, widzę z jaką gracją to robi.
- Mamo, można już śpiewać kolędy?
- Pewnie, że tak. Jeśli w swym sercu czujesz bożą radość, to chwal Jego imię- tak kiedyś powiedział ksiądz w jednym programie.
I tak zadawałem to pytanie każdego roku na początku grudnia. Właśnie po to by usłyszeć "tą" odpowiedź.
Wiem, że słowa to tylko słowa, ale ilekroć zadawałem to pytanie, cieszyłem się na odpowiedź, którą tak dobrze znałem :)
Siedząc przy stolnicy śpiewałem więc kolędę, a Mama mi w tym towarzyszyła.
Czemu o tym piszę?
Świąteczny okres, to także myśli, a w tym moje myśli. Moja nostalgia o mojej Kochanej.
Już czwarte święta szykujemy sami z Tatusiem.
Każdorazowo jest to, co było zawsze. Ogrom sprzątania, gotowania, pieczenia, z tą tylko różnicą, że nie ma Ciebie Mami.
Nie ma cieleśnie, bo duchowo jesteś zawsze i pewnie dzięki Twojej pomocy wszystko mi się tak udaje.
Dziękuję Ci za to, że teraz, kiedy ja pracuję w pocie czoła, Ty "siedzisz" przy stolnicy i... chciałoby się napisać- śpiewasz mi kolędę...

środa, 8 grudnia 2010

Po trzykroć święta

Tuż po przebudzeniu, otulony miękkim, grubym, ciepłym granatem, który wybuchowy nie jest.
Ujarzmiłem go już na swym ciele i doskonale z nim współgra trzymając ciepło, które wytwarzam :)
Piękny mikołajkowy prezent od Hanego- szlafrok. Dziękuję Mój Święty :*

   
   Tydzień zaczął się bardzo świątecznie, a to przecież dopiero początek grudnia.
Atmosferę poniedziałkowych mikołajek odczułem już w sobotę, będąc we Wro.
Rynek jak co roku zamienił się w bajkową krainę choinek, karuzel, straganów oraz dobiegających zewsząd świątecznych utworów.
Okrążając Ratusz minąłem mamę z dwójką dzieci, która śpiewała im dobiegające z oddali Last Christmas. Jakoś kadr z tego zdarzenia zapadł mi najbardziej w pamięć.
Pozazdrościłem bardzo szczerze, aczkolwiek niewinnie tym dzieciakom.
Mikołajkowe urodziny miała też moja Pani L.
Według ustaleń weterynarza ma w swej książeczce wpisaną datę urodzenia 6 grudnia 2004.
To już Jej szósty rok z nami. Moja kochana kudłatka.
Pamiętam jak dziś kiedy Yanina zadzwoniła do mnie, bym przyszedł na moment do niej.
W pół minuty byłem na miejscu (mieszkaliśmy wtedy blok w blok).
Leżała na swoim łóżku dookoła którego dumnie krążyła czarna Sandra (jej ówczesny pies, który mimo suczej ksywki suką nie był :P ). Poza nią na łóżku leżała ona- mała szczenięca ślicznotka.
- Patrz jaka słodka. Podrzucili ją nam do altanki na działce- mówiła pełnym przejęcia głosem.
- No śliczna jest. Co małe wszystko fajne.
- Chodź do Ciebie, przekonamy rodziców i będziesz ją miał.
- No co Ty, moja Mama nigdy się nie zgodzi na psa.
- Zgodzi się, zobaczysz. Jak zobaczy taką słodką kruszynkę to się zgodzi.
I poszliśmy.
Jak zawsze bywało i tym razem łzy pomogły Yaninie osiągnąć swój cel.
Mamusia żartobliwie określała ją mianem etatowej płaczki (znaczy się, że miała płacz na zawołanie i wiele potrafiła nim zdziałać :P)
No i tak oto Pani L została z nami. Wdzięczna za okazane serce jest do dziś.
Jest pociechą domu, a i los sprawił, że stała się nieodłączną współtowarzyszką życia mojego Tatusia :)
   Wczoraj urodziny obchodziła Sara. Kochana Siostra zaprosiła nas na imprezę. Oczywiście jak na Sarę przystało stół uginał się od gorących dań :)
Wirtualnie tam byłem- miód i wino piłem :)
Niestety poczta znowu "zastrajkowała", bo moja kartka oraz czekoladki nie doszły na czas :( Grrr :(
   Dziś w oktawę grudnia jak co roku świętuję zawodowo.
To już 7 lat (słownie: siedem lat), jak pracuję w swoim obozie.
Dużo i niedużo.
Wiele się zmieniło przez te lata, a jednocześnie niewiele.
Jedno jest constans- moje "pukfy" :):):)
Upływający czas daje się we znaki. Coraz częściej nachodzą mnie myśli (jakże trafne), że nieuchronnie starzeję się.
Nie żeby było mi z tym źle, bo jestem osobą, która potrafi i starzeć się godnie, ale tak jakoś tęsknie za tymi upływającymi latami. Chociażby te 7 lat wstecz byłem jeszcze taaaaki młody i taki niewinny :D

wtorek, 30 listopada 2010

Andrzejkowo wróżba, cy cuś?


- Cześć Łukasz.
- Cześć- odpowiadam znajomemu.
Nie zdziwiło mnie, że odwiedził mój "obóz pracy", ale czemu na odchodne podszedł do mnie?
- Jak było na urlopie w Zakopanem?- Rzucił z uśmiechem
- Yyy, w Zakopanem?- zaskoczyło mnie pytanie, bo bardziej aktualny urlop, to ten z listopada.
No w zasadzie było to już tak dawno, że zapomniałem jak fajnie mieć tyle wolnego- odpowiedziałem zdawało mi się, że żartobliwym tonem do całej tej sytuacji.
Jak zawsze super- dorzuciłem po chwili.
- No bo widziałem Cię.
- Mnie?- no to już mnie całkowicie zaskoczył.
- Tak. Na Chramcówkach mieszkałeś, prawda?
- Niedaleko. Chodzi Ci o tą główną, która była w połowie swej długości rozkopana? (Skąd zna takie bliskie mi okolice?)
- No. Nie można tam było wjechać- dodał z uśmiechem.
- No to niedaleko w zasadzie mieszkałem.
- Widziałem Cię jak szedłeś tam po drugiej stronie chodnika.
- Poważnie?!
- Tak.
- To czemu nie krzyknąłeś, albo nie machnąłeś ręką?
- Nie no nie będę się darł, czy machał, bo też mnie to zdziwiło i w tej sytuacji nie miałem 100%-ej pewności, że to Ty.
- Zabawne :)
*Może wstydziłeś się Mojego Męża :)
Może sam byłeś ze swoim :)
Nie widziałem Cię nigdy z dziewczyną, więc może jesteś...*
Tradycją jest, że spotykam znajomych gdziekolwiek jestem- wyrwałem się z mych wybujałych myśli :)
A może coś w tym jest- pomyślałem.
- No potem upewniłem się, że to Ty... Bo chodziłeś na te występy artystyczne, prawda?
- Tak (to on mnie widział na występach festiwalowych?)
Dobre.
   Przypomniało mi się jak praktycznie każdego dnia podczas trwania festiwalu odwiedzaliśmy we czwórkę festiwalową wioskę z nadzieją (po naszej stronie), że spotkamy kogoś "egzotycznego".
Kogoś= jakiś Balkanian Boj.
Pamiętam też piosenkę w wykonaniu Męża, która była raczej rozżaleniem, że zamiast egzotycznie europejskich męskich rysów twarzy widzieliśmy matrioszki różnistej maści.
Minęły nas dziewczęta z Bułgarii, a Hany po chwili zaśpiewał tak:
"I`m Bulgarian girl in Bulgarian world
Life in plastic, it's fantastic".
No i nie zapomnę ile radości sprawiało nam oglądanie tańców Hanego.
Telebim wyświetlał właśnie słoweńskie, a potem tureckie tańce. 
Misiek pląsał przy nich lepiej niż pary z ludowych zespołów. Jakby znał choreografię na pamięć. Albo jakby od zawsze należał do zespołu tańca ludowego.
Podszedł pewien pan- nazwany przeze mnie Panem Spacją, z uwagi na to, że po każdorazowym wypowiedzeniu zdania dotykał mnie w ramie :)
- Powinni Pana zatrudnić na pół etatu, bo radzi Pan sobie świetnie- rzekł Spacja
- Phii tam pół etatu! Przy moich zdolnościach, to ja mogę uczyć ich tańca. Nie widzi Pan, że to co robią oni jest marną kopią tego co robię ja? Ich wykonanie jest taaaakie odtwórcze- rzekł Mąż.
- Tak, ma pan absolutną rację- powiedział z uznaniem Spacja, klikając mnie w ramię.
Uznania dla Miśka nie kryła także ekskluzif kobieta należąca do ekipy organizacyjnej festiwalu.
Podeszła ze swą apaszką do Męża i zaczęła wyprawiać podobne ruchy wymachując Mu przed nosem chustą. Chciała się zsynchronizować :)
Wszystko działo się niedaleko sceny, a i publika przestała patrzeć na marny telebim :)
Ekskluzif Pani po odtańczeniu swej kwestii pogratulowała Hanemu zabawowego nastroju i życząc dobrego wieczoru, odeszła.
Jak to mówi Baśka- "Lubiłam podjudzić i uciekać" :)
Nawet Lejdi in wajlet w tłumie publiczności, z pożądaniem patrzyła na występ Mego Gwiazdora.
Obstawialiśmy, że zaraz nie wytrzyma i podejdzie. Dojdzie :P
   Z uśmiechem od wspomnień wróciłem do swego rozmówcy.
- Długo byłeś tam na urlopie?
- 2 tygodnie.
- No to tak jak my. A od kiedy?
- Zaraz po dwudziestym.
- Czyli tydzień później.
- A dużo płaciliście za noclegi od osoby na Chramcówkach?- celowo użyłem formy w liczbie mnogiej
- 40 zł.
- No to widzę, że w tych okolicach ceny kształtują się w podobnych granicach- zrymowałem.
Dużo zwiedziliście?
- Byliśmy na Giewoncie. Pogoda była super, ale już Kasprowy nam się nie udał, bo było zimno i panowała straszna mgła. Nie można było dostrzec drugiej osoby.
- To pewnie był początek września, jak u nas po powrocie panowała zimnica, a na Kasprowym było 8 cm śniegu.
- Tak, to było zaraz przed tym. Wjechaliśmy kolejką tylko do pewnego momentu i dalej już nie szliśmy, bo nic nie było widać. Poza tym odradzono nam dalszej wyprawy.
- My wchodziliśmy tydzień wcześniej w 30 stopniowym upale. W krótkim rękawku i przy bezchmurnym niebie :) Za rok musisz więc to powtórzyć :)
Tylko pamiętaj. Jak zobaczysz mnie kolejny raz to się odezwij, krzyknij, bo mogę wyprawiać tam jakieś głupoty, które zobaczysz i po powrocie do domu powiesz, że ja to dosłownie zdobywam to Zakopane :)
W odpowiedzi zaśmiał się z moich żartów, a ja kolejny raz zdałem sobie sprawę z tego jaki ten świat jest mały.   
Także i świat senny jest mały.
   Dzisiejszej nocy przyśniła mi się Magda.
 Dzwonek domofonu.
 - Słucham?
- Cześć Łu...- nie dokończył głos po drugiej stronie, bo przerwałem przyciskając guzik.
 Po chwili, otwierając drzwi.
 - Cześć Łukasz. Jest Twój Tato?
- Nie, a co się stało?
- Spaliła mi się żarówka w pokoju.
- No to musisz wykręcić i dać nową- odpowiedziałem jakby to nie było oczywiste :)
Odwróciła się tak samo szybko jak przyszła i poczęła schodzić w dół. 
Dobra rada zawsze w cenie :)
...tylko żebyś nie miała mokrych rąk jak będziesz zmieniała żarówkę- rozniosły się me mądrości echem po klatce.
Pewnie się udało, bo długo patrzyłem w okno jej pokoju, które widać z mojego stołowego.
Mieszkamy blok w blok. Magda- moja równolatka, w tej samej klatce co kiedyś Yanina.
W zasadzie i Magda już tu nie mieszka, ale w snach wszystko rządzi się swoimi prawami.
...i zatliło się światło, które wyłapałem mrużąc oczy i wytężając wzrok nawet we śnie. 
Oj okulary czas kupić! Takie chyba przesłanie wróżby jest :)

Wszystkiego najlepszego wszystkim Andrzejom!!!
Tobie Andy tez :)

wtorek, 23 listopada 2010

Rozstania i powroty

"Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć za raz wszytki?"

Jan Kochanowski


Pożegnała mnie malownicza i urocza Wieś podkarpacka, a wraz z nią równie uroczy Dom i najbardziej uroczy Mieszkańcy.
Moi Kochani.
Moi Bliscy.
Moja Rodzina.
Mój Mąż.
Moja Mamusia.
Mój Tatuś.
Mój Paco-uś.
Tyle pięknych i radosnych chwil dane było mi tam spędzić, że gdy przyszedł czas pożegnania musiałem łykać łzy, by nie wylały się na zewnątrz.
Pożegnania zaczęły się już od soboty, kiedy wieczorem odjeżdżali Kitty, Sara, Tom i Przemo.
W niedzielę kiedy w Domu następuje największa kumulacja Gości z Rodziny, żegnały mnie pozostałe Siostry Męża.
Najtrudniej było mi żegnać się z Najbliższymi.
Hany odprowadził mnie na przystanek, ale wcześniej pożegnałem się z Mamusią dziękując Jej za cudowne dwa tygodnie matczynego ciepła, radości i towarzystwa. Dziękowałem Jej za dokształcanie z zakresu polityki i pieczenia (w niedzielę jeszcze specjalnie dla mnie robiła placki na sodzie, tzw. proziaki, bym mógł sobie zrobić notatki i z tego smakołyku). 
Życzyłem Jej także sił i zdrowia w codziennych obowiązkach i trudach. 
Ciężko było mi się też żegnać z Sofi.
Z samego rana przyjechała na rowerze, by jeszcze się ze mną zobaczyć. 
Powiedziała, że odkąd wstała oczy zachodzą Jej łzami. 
Faktycznie były czerwone i smutne.
Podziękowałem Jej za codzienne odwiedziny. Za to, że każdego dnia była w stanie wygospodarować te parę godzin, by spędzić je z nami. Dziękowałem Jej także za codzienne wspólne zakupy i życzyłem dalszej pomyślności jako młodej małżonce. 
Pożegnałem się także z "czarnym maleństwem", do którego zdążyłem się przywiązać, a który tak garnął się do mych rąk, by w nich zasypiać :)
Na koniec pozostał Hany.
Wskoczyłem Mu na ramiona i mocno przycisnąłem do siebie.
Chłonąłem Jego zapach, ciepło i moc uścisku. Na koniec czułe pocałunki i wytężona praca wszystkich zmysłów, by zapamiętać to wszystko jak najdłużej. 
Zapisać na twardy dysk mego mózgu.
Drzwi uchyliły się.
Zabrałem torbę i poszedłem w stronę bramy.
Odwracałem się jeszcze by posłać buziaki i pomachać Mamusi i Sofi.
Trwało to tak długo, aż postaci zniknęły z mego pola widzenia.
Dlaczego moje pole widzenia jest tak krótkie? :(
...i odszedłem.

niedziela, 21 listopada 2010

Paco


Nie ma to jak sprawienie sobie prezentu zwieńczającego okres remontowy.
Nie inaczej zrobił Hany.
W środę o 15:14 dostałem sms-a o takiej treści:
"Nic nie mów Mamusi, ale kupiłem psa- cocker spaniel.
Tom mi go odbierze w sobotę lub w niedzielę".
Pary z ust nie puściłem.
Kitty z Sarą, jako że też o tym wiedziały, dzwoniły do mnie każdego dnia po kilka razy i snuliśmy wspólnie wyobrażenia jaka będzie reakcja Mamusi.
Zgodni byliśmy co do tego, że nie przyprawi to Ją o euforię :)
Opieka nad Tatusiem i plączący się między nogami mały szczeniaczek, o którego też trzeba dbać- nie idą przecież ze sobą w parze.
Zarówno jedna Siostra, jak i druga prosiły mnie bym wpłynął na Miśka, by jeszcze odkręcił ten zakup.
Na nic się jednak zdały moje przekonywania i wszelkie argumenty, bo Mąż jest konsekwentny w swych postanowieniach.
Piesek będzie i basta.
Wieczorem tego samego dnia wymyślaliśmy nawet wspólnie imiona :)
Padały różne nazwy.
Nawet Sara w sms-ie przesłała propozycje imion psów ze swego osiedla :)
Zainspirowany nazwą perfumy jaką dostałem w prezencie, rzekłem do Męża:
- Może Paco?
- Paco?
- No Paco, jak Paco Rabanne, projektant mody, kreator zapachu jaki mi podarowałeś :)
Wymyślaliśmy dalej, ale jakoś tak, chyba Hanemu spodobało się to imię i tak już zostało.
Imię było, a psa jeszcze nie.
Misiek umówił się z Tom-em, że jak będzie jechał do nas w sobotę, to żeby po drodze zabrał szczeniaka.
W piątek, kiedy Kitty zadzwoniła do Mamusi śmiała się bez opamiętania.
- To o której będziecie?- spytała Mamusia.
- Nie wiem jeszcze.
- Bo ja bym tak chciała, byście byli jak najszybciej.
- Nie wiem czy wiesz, że będzie nas czworo :)
- Jak czworo?
- No czworo (śmiech)
- A kto to ten czwarty?
- (tylko śmiech)
- ...no Ty, Tom, Sara, a czwarty kto?
- (nadal śmiech)... daj mi Misia.
- Cześć Kochana- rzekłem ze śmiechem. Śmiech także usłyszałem w aparacie :)
- Kitty, a może Ty w ciąży jesteś?- Wpadła na pomysł Mamusia.
Tak nas to ubawiło, że śmialiśmy się wszyscy.
Mamusia jednak nadal pozostawała nieuświadomiona.
***
- Jak będzie nazywał się piesek Wujka?- spytała córeczka Kitty.
- Paco.
- Dlaczego Pako? Dlatego, że babcia będzie mu pakowała w dupkę?
:):):)
***
Sobota rano.

Sara zadzwoniła do Mamusi, że jadą już we czworo do nas (dołączył do nich jeszcze Przemo-młodszy syn Toma), a pod koniec drogi będą jechać w piątkę.
- Jak to w piątkę? Spytała zdezorientowana Mamcia.
- No musimy jeszcze wstąpić po piątego pasażera- rzekła Sara.
- Łukaszku, wytłumacz mi o co tu chodzi- zwróciła się Rodzicielka do swej najmłodszej Pociechy- mego Miśka :)
- Ale obiecaj, że nie będziesz się złościła.
- No dobrze, ale powiedz mi.
- Przysięgnij.
- Przysięga się u Anny Marii Wesołowskiej- odparowała w żartach.
- Bo ten piąty pasażer, to...
- No mów że!
- Kupiłem małego pieska.
- Jakiego?!
- Cocker Spaniela- rzekł Hany z niewinną miną szczeniaczka.
- Kto się będzie nim opiekował, jak będziesz w pracy?!
- No dasz mu tylko jeść o 12:00 i 16:00, a potem będę już ja.
- Łukaszku, bój się Boga. Nie dość że cały dzień z Tatusiem, to jeszcze pies, ej Boże Boże- odpowiedziała Mamusia, lecz w Jej głosie nie było nic co można było odebrać jako pretensje czy złość.
Wręcz przeciwnie. To było takie zgodzenie się na psi obowiązek, wypowiadając tylko przeciwstawne do zgody słowa :):P

Telefon Sary w drodze do nas.

- Łukaszku, piesek jest śliczny!
- No widzisz :) A tak każdy był przeciwny.
- Ma na imię Haker.
- Haker? To już go nazwali?
- No najwidoczniej.
- Może, że rasowy, to już ma imię.
- Cześć Lukas. Ta suka musiała być cnotliwa, że ten mały taki piękny- rzekł Tom, wyrywając telefon Siostrze :)

Po 5 minutach.

- Haker, to imię ojca- wprowadziła modyfikację Sara :)
- No to czyli będzie Paco :)
- Matka Puma- kontynuowała Siostra.
Ojciec był brązowy, a matka czarna.
Powiedz Mamusi, że jest piękny i ma takie czarne i kręcone włosy jak Ona w młodości.
- Powiem :)
- Powiedz też, że między matką a ojcem jest 5 lat różnicy, tak jak u naszej Mamusi :)
Te słowa prawdziwe a zarazem żartobliwe miały bardziej zachęcić Natalunię do zakwaterowania piątego pasażera :)
***
Goście przyjechali przed 10-tą. Zrobiło się radośnie, gwarnie i bardzo rodzinnie.
Za niecałą godzinę pachniało już rosołem Sary, a w piekarniku dochodził ryż z jabłkami (warunek przyjazdu Kitty :P) w wykonaniu Mamusi. Były też pieczone skrzydełka.
Tom oraz mąż Sofi zabrali się za montowanie kabiny prysznicowej oraz podłączanie nowego grzejnika, nowej pralki, i umywalki :)
Koło 19-ej kilka razy gasło światło, bo Tom robił przy elektryce. My zaś w pokoju kominkowym opowiadaliśmy różniste historie. Nie ma to jak opowieści z dreszczykiem przy zgaszonym świetle :)
Prace, rozmowy i śmiechy trwały do 21-ej, aż wszyscy opuścili Domek spowity tej nocy mgłą.
Opustoszało, zrobiło się cicho, ciemno i chłodniej. Rodzice poszli spać, a ja z Hanym w nowej łazience przy ciepłym grzejniku doglądaliśmy brykającego czarnuszka na czterech łapkach :)

czwartek, 18 listopada 2010

Kuchennie


Na dziś zaplanowaliśmy z Mamusią pieczenie bułki drożdżowej.
Po tym jak zachwycałem się jej zapachem i smakiem w sobotni wieczór, postanowiłem, że koniecznie muszę poprosić o przepis i odbycie szkolenia w zakresie sporządzenia i pieczenia, by wiedzieć jak postępować z tym rarytasem od podstaw.
Krok po kroku poczyniłem zapiski w notatniku. Po powrocie będę serwował Tatusiowi.
Znając Jego chętki na słodkie co nieco będzie zachwycony :)
Przed południem z garnka pachniało już ogórkową. Pyszna zupa ze swojskich ogórków z ziemniakami i ryżem, zabielana śmietanką... Pierwszy raz jadłem taką u Kitty rok temu, bo ja robię troszkę inaczej :)
Po powrocie z zakupów, na które wybrałem się z Sofi, przystąpiłem do szykowania gulaszu z żołądków :)
Wcześniej je czyściłem i gotowałem, więc zostało mi już tylko podduszenie ich z cebulką i warzywami.
Podlałem też troszkę winem, które wczoraj piliśmy z Hanym do kolacji :)
Potem dolałem bulion, tak by przykryć zawartość, chwilę poddusiłem, doprawiłem majerankiem i tymiankiem i voila :)
Po wypiciu zielonej herbaty (pierwsze zalanie) zjadłem obiad i czekam na powrót Męża i Jego ocenę :)
Wyobrażam także sobie, że mieszkamy już razem i czekam na Niego każdego dnia z czymś specjalnym.
Na sobie mam tylko kuchenny fartuszek, a On od drzwi wita mnie łobuzerskim uśmiechem i czułym pocałunkiem, szczypiąc mnie za wystający pośladek :P

wtorek, 16 listopada 2010

T You Z Day in Waj Let


   Będąc drugi tydzień w urokliwym Zakątku Podkarpacia, przyzwyczaiłem się, że Dom jest często odwiedzany przez Rodzinę.
Nie inaczej było dzisiaj.
Jak co dzień rano odwiedza nas Sofi.
- Cześć Łukaniu- brzmi miło i serdecznie Jej głos, kiedy uchyla drzwi od pokoju Męża. 
- Cześć Sofi- odpowiadam (będąc jeszcze w łóżku) z uśmiechem wystawiając głowę zza ramienia Miśka.
Od poniedziałku Hany chodzi już do pracy (po tygodniowym urlopie).
Czas spędzam więc z Mamusią. Dotrzymuję Jej towarzystwa przy codziennej pracy związanej z opieką nad Tatusiem.
Sofi jest z nami do południa, potem wraca do siebie i do swego małżonka :)
   Odgrzewałem w piekarniku resztę gigantycznej pizzy (Mąż przyniósł ją wczoraj po powrocie z pracy), kiedy otworzyły się drzwi i do ganku weszła jedna z sióstr wraz ze swą starszą córką i wnuczkiem.
Co by się nie "ciżbić" (już uwielbiam to słowo), Mamusia zaprosiła gromadkę do pokoju. 
Ja z Sofi zostaliśmy w kuchni i spałaszowaliśmy pozostałości włoskiego specjału.
Gościna nie trwała długo, a ja poznałem kolejną członkinię Rodziny :)
Koło południa odprowadzając Sofi, zaglądnąłem jeszcze do sklepiku i kupiłem Mamusi krówki oraz mieszankę czekoladowych cuksów, które tak bardzo uwielbia.
Przy okazji spotkałem niezłe ciacho- syna kafelkarza. Nie obyło się bez sms-a do Męża :) 
Wszak temat trzeba obgadać :)
Po powrocie rozmawiałem z Sarą, która wykonywała właśnie swój czwarty telefon w tym dniu, by spytać co robię, jak się czuję i by zaprosić mnie na krokieciki, które właśnie "rychtuje".
O niesamowitości Sary i Kitty pisałem już nie raz, więc nie muszę się powtarzać :)
Po trzynastej zabrałem się za zrobienie sosu do spaghetti, które obiecałem już dzień wcześniej. 
Po niecałej godzinie jedliśmy spaghetti napoli.
Hany zrobił mi niespodziankę, a w zasadzie dwie.
Pierwsza, to taka, że pod pretekstem wybrania się z Tatusiem do lekarza urwał się szybciej z pracy.
Druga- dostałem prezent z kategorii kosmetyk, grupa ekskluzif- Paco Rabanne ULTRAVIOLET.
Zapach powalił mnie z nóg i ciągle dotykam swym nosem lewy nadgarstek by rozkoszować się tak miłą i niepowtarzalną wonią z jakże pomysłowego flakonika. 
Tej nocy "ubieram" się więc tylko w zapach, by w ramach podziękowania przyprawić Męża o fioletowy zawrót głowy :P

piątek, 12 listopada 2010

W mym drugim domu- przy Skarbie i Jego sercu


Wielkimi krokami zbliża się półmetek mojego urlopowego pobytu na Podkarpaciu.
Jestem u Męża.
Miło znowu być blisko Niego. Dzielić z Nim każdy dzień, każdą godzinę, minutę, sekundę,... łóżko :)
Jest bardzo Rodzinnie.
Na co dzień siedzimy z Mamusią i Tatusiem, ale w ciągu tych kilku dni odwiedziła nas połowa Rodzeństwa Miśka. Znaczy się moje Szwagierki :)
Nie liczę Kitty i Sary, które dzwonią kilka razy dziennie do Mamusi i proszą czarnego Łukasza, czyli mnie :)
Napiszę mało skromnie, cytując Hanego- "jesteś tu rozchwytywany".
Dni mijają bardzo szybko, ale zawsze dzieje się tak kiedy jest miło.
Czuję się jakbym od zawsze był częścią Tej Wspaniałej Rodziny.
Mamusia jest niesamowicie mądrą Kobietą. Ma w sobie coś co bardzo cenię u ludzi- mądrość życiową. Opowiada mi wiele historii ze swego dzieciństwa, swej młodości, a także o swoich Pociechach :)
Przebywając w Jej towarzystwie dokształcam się politycznie, bom ja dziecina (:P), którą ten temat kompletnie nie interesuje (nie tłumaczę się tu nawet brakiem wolnego czasu, bo nawet jeśli bym go miał to nie przeznaczałbym go na tą dziedzinę).
Dzięki powyższemu wiele wiem w topowej sprawie Kluzik- Rostkowskiej & Jakubiak (że tak się pochwalę).
Tatuś Misia choruje. Dopiero będąc tutaj mogę powiedzieć, jak wiele sił i cierpliwości potrzeba Im na każdy dzień.
Jak mawia Mamusia, "przy Dziadziu tak naprawdę chora jestem ja (troska i zmartwienie), bo On i tak nic o tym nie wie".
Skarb jest wesołą duszą tego domu.
Kiedy Tatuś podczas swoich spacerów po pokoju przybliża się do Mamusi, Hany każdorazowo mówi:
"Mamusia, mąż coś dzisiaj lgnie do Ciebie".
No i wszyscy się śmiejemy.
10 listopada obchodziliśmy swoją szóstą, czyli piątą rocznicę naszego Związku (bardzo trafnie to określiłeś Max).
Z samego rana piekliśmy torcik czekoladowo- kawowy, robiliśmy barszcz czerwony z fasolką oraz gulasz, by było miło, domowo i w pełni obiadowo- deserowo jak przystało na małżeństwo ze sporym stażem.
We wszystko jak zawsze włożone było wielkie serce i Miłość :)
Dostaliśmy też sporo życzeń z tej okazji. Także od niektórych Bloggerów.
Za pamięć i piękne słowa z serca dziękujemy :*:*:*
Wczoraj zakończyły się ostatnie prace "kosmetyczne" przy remoncie kuchni.
Jako, że uwielbiam w niej przebywać gdziekolwiek jestem i uważam ją za królestwo domu, to muszę przyznać, że ta Męża ma swoją niesamowitą duszę.
W jej zielono- brązowych barwach króluje drewniany, antyczny kredens, który nadaje pomieszczeniu bardzo stylowy i szlachetny charakter. W remoncie jest jeszcze łazienka.
Zapewne niedługo Hany umieści tu galerię swoich odnowionych pomieszczeń, więc sami będziecie mogli to ocenić.
Tymczasem ja udaję się do "nocnego odnowienia" swojego ciała, a potem razem do łóżka na kolejną upojną noc w drewnianym łóżku przy dogasającym już płomieniu z kominka.

poniedziałek, 1 listopada 2010

W zamyśleniu, gdy Cię nie ma...



   Nawet jeśli czasem trochę się skarżę - mówiło serce - to tylko dlatego, że jestem sercem ludzkim, a one są właśnie takie. Obawiają się sięgnąć po swoje najwyższe marzenia, ponieważ wydaje im się że nie są ich godne, albo że nigdy im się to nie uda.
My, serca, umieramy na samą myśl o miłościach, które przepadły na zawsze, o chwilach, które mogły być piękne, a nie były, o skarbach, które mogły być odkryte, ale pozostają na zawsze niewidoczne pod piaskiem. Gdy tak się dzieje, zawsze na koniec cierpimy straszliwe męki.
~Alchemik~ Paulo Coelho

Kocham Cię Mamusiu :*

środa, 27 października 2010

Ostrość patrzenia


   To, że z ostrością mego wzroku jest kiepsko, wiem od kilku lat.
Kiedy oglądam w tv mecz tenisowy, to mimo trzydziestu siedmiu cali nie widzę wyraźnego wyniku i zawsze pytam Taty ile jest :)
Sprawę można zbagatelizować i winę zwalić na formę wizualną prezentowanej punktacji (tzn. zbyt jasne tło przy jasnych cyfrach).
Jednakże, jeśli nie dostrzega się tekstu z odległości niezbyt znacznej, to już jest to jakiś sygnał.
Pamiętam jak pięć lat temu przyjechałem do Męża pierwszy raz.
Uwielbialiśmy wkręcać Monię i Anię.
Razu pewnego wybraliśmy się z Monią na spacer.
W drodze powrotnej, zaraz przed chatką udałem, że mnie zabolało oko.
Złapałem się za nie i przystanąłem.
- Co Ci jest?- spytał Hany udając swe przejęcie.
- Moje oko...- wyszeptałem łamiącym się głosem.
- To sztuczne?- spytał Hany, gryząc się niby w język, bo przecież nie miało wyjść na jaw, że mam tylko jedno oko.
Monia struchlała.
Pobladła i pozieleniała.
Miała minę przestraszonego kundelka, a oczy przepełnione troską.
- Oj przepraszam Ramzes (tak mnie nazywali wtedy), przepraszam że o tym powiedziałem, nie gniewaj się na mnie- udawał swoje zażenowanie Mąż.
- Ale... Nic Ci nie jest Rami?- spytała zatroskana Monia.
- Boli- powiedziałem
- Nie jesteś na mnie zły, że się wygadałem Monice?- szepnął Hany.
- Jasne, że nie- odpowiedziałem.
Kiedy po chwili odkryłem oko, Monia przyglądała mi się uważnie.
- ...ale nic nie widać- stwierdziła :)
Nie powiedziałabym, że jest sztuczne- kontynuowała.
Po chwili mnie przytuliła.
I tak Cię luuubię Szłońce- dopowiedziała.
Drugi "popis" daliśmy wieczorem.
Brałem prysznic.
Zawołałem Miśka, by zwabić Go na jakieś pocałunki (Monia jeszcze o nas nie wiedziała, a łazienka była wspólna).
Misiek wszedł.
Zobaczywszy mnie nago podszedł i przycisnął mnie do siebie całując mocno.
- Co tam się stało?- spytała stroskana Monia.
- Ramzesowi wypadło oko i go szukamy- zażartował Mąż mrugając do mnie i całował mnie dalej.
Zachichotałem cicho w otwarte usta Męża.
- Ej, no...- powiedziała z lekką nutą złości, bo wyczuła jakby Mąż lekko śmiał się ze mnie. A tak nie było. No ale ona tego nie wiedziała :) Chciała w mojej obronie stanąć.
Gdy wyszedłem z łazienki, znowu mi się przyglądała.
Zbliżyłem się do niej.
Pochyliłem nad nią.
Wykonałem ruch.
Spuściłem głowę...
- Monia oko mi wypadło- powiedziałem.
Monia schyliła się i zaczęła szukać.
Nie potrafiliśmy już dłużej się śmiać z tego, więc powiedzieliśmy jej całą prawdę.
Finał był taki, że o mało się nie rozpłakała ze złości, że tak ją wkręciliśmy.
Do rana była obrażona.
Potem był kolejny spacer i już wspólne żarty.
Dziś.
Pięć lat po żartach na temat mego wzroku otrzymałem podczas badań okresowych od pani okulistki receptę na okulary.
Lewe oko 0,75, prawe 0,5. Krótkowzroczność.
I nie jest to żart.
Czas więc kupić okularki.
Czekam więc na spotkanie z Hanym, by pomógł mi dobrać coś fajnego, bo ja uwielbiam z Nim robić wiele rzeczy, a zakupy to jedne z nich :)

poniedziałek, 18 października 2010

Nocna rozmowa

 
 
Opowiedz mi o tym że nie stanie się tak,
Że kiedyś miniemy się, obojętni jak wiatr.

Chce usłyszeć, że jeszcze w nas ukryte jest to,

Co w żyłach rozpala krew, namiętność i blask.

Ta nocna rozmowa kiedy ciemność zakrywa twarz,

Niesie słowa, które śpią w głębi nas
Ta nocna rozmowa, tak bardzo przybliża nas
Słabną słowa, które budzą w nas strach...

piątek, 15 października 2010

Równowaga wewnętrzna

   Sporo czasu już minęło od mego ostatniego wpisu.
Trochę zaniedbałem sferę blogową, ale to nie nastąpiło tak "od niechcenia".
Moje życie przez ostatnie dwa tygodnie, to ciągła bieganina i wyścig z czasem.
Zastanawiam się dlaczego tak często ogarnia mnie "stres" związany z jego brakiem.
Tyle czynności wykonuję, a wydaje mi się, że nieustannie stoję w miejscu. Jak kompletna niedorajda.
Wcześniej była praca i dom w znaczeniu azyl, odpoczynek, relaks.
Teraz jest praca (tu zawsze jest kołowrotek) i dom, ale w znaczeniu "druga praca".
Stało się tak na skutek dokuczliwego bólu nogi u Tatusia.
"Spadek" przydzielił mi wiele obowiązków. W związku z tym, że jestem jedynym "spadkobiercą" otrzymałem wszystko.
WSZYSTKO.
Mój dom stał się dla mnie drugim etatem. Nie, że się skarżę.
Wiem, że tak musi być. Czasami brak mi siły i w moje myśli płyną smutki i żale, a serce cicho kwili.
Jest mi ciężko, ale wiem że muszę dać radę. Musze to przetrwać. Ciężkie chwile są po to przecież, by po nich nastąpiły te dobre i radosne.
Gdy wracam z pracy do domu, to nie wiem, czy najpierw wyjść z Panią L na spacer, czy zabrać się za robienie obiadu. Dylemat właściwego zagospodarowania czasu.
Nie pójdę z L. to będzie jej się powiększał pęcherz moczowy, a to jest niezdrowe.
Nie zacznę robić obiadu, Tato będzie dłużej na niego czekał, a co za tym idzie- narastające uczucie głodu.
Normalna reakcja żywego organizmu moich dwóch Domowników- Dwunoga i Czworonoga. Siebie już nawet nie liczę.
Po rozwiązaniu sprawy fizjologicznej i kulinarnej jest wyciszenie.
Krótki poobiedni odpoczynek.
Potem zmywanie naczyń. Wszystko na pełnych obrotach.
Czasami nawet nie chce mi się włączać laptopa by cokolwiek sprawdzić.
Nawet na gadu z Hanym nie przesiaduję tyle co zwykle.
Na podwieczorek serwuję jakąś herbatkę i ciastka. Towarzyszę trochę Tacie, bo przecież pół dnia mnie z Nim nie ma. Potem znowu spacer z L, jej mycie i szykowanie kolacji.
Następnie podawanie lekarstw, ścielenie łóżka i masaż Taty (przydałby się kurs u Męża).
Sobą zajmuję się na końcu. Najczęściej jest koło 22-ej. Wtedy też wiem, że czeka mnie najprzyjemniejsza chwila dnia. Moja chwila- rozmowa z Kochanym. 
Tak oto radośnie wieńczę dzień i ładuję siły na zmagania z kolejnym.
Myśl, że mam wsparcie w Mężu i Jego Rodzinie jest bardzo budująca i nie prowadzi do załamań. Dziękuję Wam za to :*
Pochwalę się, że Mój Ukochany, który słynie z obdarowywania mnie Miłością i prezentami, podarował mi na piątą rocznicę naszego związku (która za niecały miesiąc), kuchennego robota!
Wie ile czasu spędzam w kuchni i chciał temu zaradzić. Dzięki Niemu będę teraz szybciej piekł ciasta. Zwłaszcza w święta, kiedy przyjdzie maraton kuchenny.  
   Dziś też spotkała mnie przemiła niespodzianka.
Otrzymałem przesyłkę.
Po piśmie na kopercie oceniłem, że to od Dziewczyn. Ale co to może być?
W poniedziałek są moje/ nasze imieniny i Kitty z Sarą podarowały mi wielki promyk radości.
Oboje z Mężem nie obchodzimy imienin, ale niespodziewany prezent ucieszył mnie podwójnie. Zachowanie jak u dziecka, ale przecież wielką zaletą jest posiadać jakieś pierwiastki dziecka w dorosłym życiu.
Poza ślicznymi karteczkami i życzeniami dostałem czerwone bokserki z optymistycznym planem dnia (dość w temacie :P), który głosi następujące trzy etapy: wstać, zjeść, iść spać.
Super!
Dostałem także piękny książeczkowy kalendarz z sentencjami na każdy dzień pt.: "Słońce na cały rok".
Po przekartkowaniu zrobiło mi się cieplej z optymistycznych myśli jakie zeń płyną.
Niech zwieńczeniem posta będą słowa z tylnej części twardej oprawy:

"Czyż nie byłoby to piękne,
gdyby każdego dnia świeciło słońce?
Gdyby szczęście i dobry humor
dopisywały nam co dnia?
Jeśli zawarte w tej książeczce 
promyki myśli trafią do ciebie,
będę z tego bardzo rad"
Gerald Drews & Dziewczęta i s-ka

poniedziałek, 4 października 2010

Festiwalowo i gościnnie w dniu ósmym


  Noc po dniu przepełnionym słońcem i to w wysokich partiach górskich, dała nam się odczuć z namiastką. Każdy ruch, każda zmiana pozycji ciała, każde otarcie skórą o pościel, powodowało ból.
Szyja, kark i ramiona, czyli miejsca najbardziej nasłonecznione bolały niemiłosiernie.
Chyba całą noc trzeba byłoby spędzić w Egipcie, kąpiąc się u Kleopatry w kozim mleku :)
   Niedziela powitała nas błękitem nieba i pełnią słonecznego światła już o poranku.
Światła ducha miała nam dodać poranna msza :)
Co tu na siebie włożyć?
Jest ciepło, więc zakładam japonki- powiedziałem sam do siebie.
Nie wypada iść w krótkich spodenkach, a z długich zabrałem ze sobą dwie pary jeansów.
Jeans, to mało odpowiedni materiał na taką pogodę. Jest za gruby, za sztywny, za mało elastyczny, za ciężki,... nie taki jak trzeba.
Przymierz te- powiedział Mąż podając mi jedne ze swojej kolekcji.
Fajne, luzackie, zrobione z cienkiego materiału spodnie H&M z wiązaniami przy zakończeniach nogawek. Leżą dobrze, więc z wielką wdzięcznością całuję Go namiętnie w usta. Zakładam także jedyną koszulę jaką zabrałem ze sobą.
Elegancka i luzacka zarazem w czerwono biało niebieską krateczkę.
Ma długie rękawy, ale jak je podwinę, to dobrze będzie się to komponowało z luzacką całością :)
Na szyję zakładam muszelkę, stylizuję włosy i jestem już prawie gotowy.
Prawie, bo coś mnie jeszcze zatrzymuje.
Hany mnie pogania mówiąc, że się spóźnimy.
Co mam jednak poradzić jak "coś" przychodzi samo i to niezależnie, czy się spieszymy, czy siedzimy bezczynnie.
Człowiek je, to i "coś" się chce :)
Przecież każdy to robi, więc czemu mam nie napisać, że i ja to robię.
Opisuję już dzień ósmy i tak pierwszy raz o tym, więc myślicie, że ja raz na tydzień?
Nie! :)
Codziennie :):P
Mamy piętnaście minut- słyszę zza drzwi.
Czemu ja się nie potrafię wyrobić na czas?
Nawet jakbym wstał trzy godziny przed czasem, to pewnie do ostatnich minut miałbym co robić.
 No tak mam i nic na to nie poradzę.
Na domiar wszystkiego nogi mam jak z betonu po wczorajszej wspinaczce.
Do Kościoła dochodzimy na czas (o dziwo dałem radę).
Po mszy idziemy do domku przebrać się na "bardziej krótko". Mamy jeszcze sporo czasu nim przyjadą Mateo z Roxi.
Właśnie przyszedł sms-a, że są sporo przed Zakopanem.
Spacerkiem podążamy na Krupówki. Po drodze Misiek kupuje sznurkowego oscypka. Mimo zmiany kształtu, nie mam na niego ochoty. Przejadły mi się już te firmowe specjały. Nie chcę poczuć tego smaku w ustach.
Siedzimy vis a vis poczty.
Mimo niedzieli młode pracownice tej spółki rozkładają przed budynkiem pocztowy kramik z kartkami i znaczkami. Stare wyjadaczki zrobiły sobie wolne i leżą do góry brzuchami trawiąc niedzielne śniadanie, a młodzież zwiększa obroty.
Oby im na zdrowie wyszło- myślę sobie.
Sięgam po sznurek oscypka (jednak)!!!
Jest lekko zamarznięty.
Mimo wszystko smakuje mi.
Jest inny niż te w kształcie mydełek, wałków, itp.
Smakuje jak mięso, choć nim nie jest. Coś jakby sojowe, ale nitki sznurka ciągną się niczym włókna w mięsie wołowym.
Nagle słyszę:
- Łukasz!
Podnoszę głowę.
Grzesiek z bloku obok ode mnie z miasta.
Cieszy się.
Często się cieszy jak go widuję.
Taka już natura wesołego człowieka.
Podchodzi.
Przekręcam głowę w lewo.
Podchodzi Kaśka (jego żona, a moja koleżanka) z synkiem siedzącym "na barana".
Uśmiecha się.
Ale ten świat mały.
Grzesiek podchodzi podaje rękę.
Wstaję.
Wyciągam swoją.
Wita się także z Hanym.
Zbliża się Kaśka.
- Cześć. Tak myślałem kogo ja spotkam ze swojego miasta- mówię.
- Hej- odpowiada z uśmiechem.
Znowu uśmiech.
Podchodzi też jej mama.
Mówię jej "dzień dobry".
Wypada jakoś zagadać, więc pytam standardowo o to, o co zazwyczaj się pyta napotkanego turystę- znajomego, tzn. kiedy przyjechali, na ile i takie tam.
Okazuje się, że to forma spędzenia wolnego weekendu. Wieczorem wracają do domu, bo rano do pracy trzeba iść.
Bez uśmiechu.
No tak, praca. Nie to co my- urlop.
Och jak dobrze mieć urlop.
Niech żyją urlopy!
Dzwonię do Taty.
Muszę się dowiedzieć jak się czuje, co robi, co je, czy Go aby coś nie boli.
Niestety noga nadal boli.
Biedna Pani L, nie wyszaleje się ganiając po polu. Wypuszcza ją Trudi, więc nie można wymagać, by ganiała za nią po łące.
Łazimy wzdłuż "zakopiańskiej promenady" póki co bez celu.
Wyznaczona grupa organizacyjna ustawia ogrodzenie z linek odgradzając główny trakt od poboczy.
Szykują się na przemarsz krajów biorących udział w festiwalu folklorystycznym.
Kolejny sms od Mateo.
Już są.
Umawiamy się na początku Krupówek, koło banku PKO.
Idą.
Ciekawe jaka będzie ta Roxi- myślę :)
Pierwsze zetknięcie się z nią, było rzeczywiście takie, jak z opowieści Męża.
Kilka zabawniejszych słów, a w niej następuje coś na miarę zapowietrzenia się, po czym bezgdźwięczna chwila przeradza się w długi wybuch śmiechu. O ile to nie atak.
Nie śmieję się z tego, co opowiadają tylko uśmiech sam mi się maluje na twarzy, kiedy docierają do mnie odgłosy "wybuchu" :)
Po dwóch długościach przemarszu festiwalową trasą, przystajemy by pooglądać tą paradę. Ocenić kulturę europejską a nawet pozaeuropejską. Zwyczaje, stroje, urodę. Szczególnie tą męską :)
Mateo z Roxi idą do samochodu.
Przyszł pora dla niej by podać sobie insulinę. Niestety cierpi na cukrzycę :(
W tle słychać bębny, muzykę, i oklaski, a przed nami maszeruje pierwsza reprezentacja Polski
Następna w kolejności jest Ukraina
Po niej Serbia
Następnie Portugalia, na czele z Ratatuj-em (nazywamy go tak ze względu na ten nosek; gdyby tak miał wąsy jak bajkowy szczurek to pewnie by je tak miło przymarszczał upodabniając się idealnie do oryginału :P)
Kolejna jest Argentyna
Potem druga reprezentacja Polski
Bułgaria
Francja, a w zasadzie polskie Ciacho (Hany) między francuskimi babeczkami :)
Macedonia
Trzecia ekipa z Polski
Rumunia
Słowenia
Włochy
Grecja
Czechy
Bośnia i Hercegowina
Czwarta reprezentacja Polski
i na koniec chyba najbardziej efektowna Turcja
Dodam, że podczas przemarszu słońce znajdowało się w swym najwyższym punkcie. Przy bezchmurnym zaś niebie paliło niczym żar. Jego razy w odsłonięte przez krótki rękawek ramiona, były wręcz bolesne.
Po zakończonej paradzie udaliśmy się na obiad.
Dziś postanowiliśmy zadebiutować w słynnym "Da Adamo".
Z zewnątrz rzeczywiście pokaźnie ten lokal nie wygląda. Gdy się wchodzi, to aż się wierzyć nie chce, że z pozoru mała przydrożna knajpka może być aż tak duża!
Miejsca wypełnione po brzegi. 
Rozglądamy się upatrując wolnego siedziska, niczym rozbitkowie okrętu.
Podchodzi kelner- Pan "Proszę Bardzo".
Zaprasza nas na pokoje vip-owskie. 
Wchodzimy więc w ciasny korytarzyk, z którego są wejścia do pokoi. 
Wybieramy tzw. green room :)
Dostajemy karty.
Jako, że widzę pierwszy raz menu tego lokalu, to wpatruję się weń niczym sroka w gnat :)
No i jak zwykle ciężko się na coś zdecydować.
Mąż jak zwykle bezproblemowo. Otwiera widzi coś makaronowego i już.
Spaghetti raz.
Wcześniej kwaśnica.
A ja? Nie wiem. Nie potrafię się zdecydować.
Kelner już obskakuje nasz stół (zrobiony ze stołu bilardowego). 
Przy każdym wyrazie składanego zamówienia ze strony moich Współtowarzyszy, z jego ust pada "proszę bardzo".
- Proszę zupę gulaszową...- zaczynam nieśmiało.
- Proszę bardzo.
- ... karczek po zbójnicku...
- Proszę bardzo.
- ... i sok pomarańczowy.
- Proszę bardzo.
Pierwszy staje przede mną sok.
Proszę bardzo- of course.
Sok malutki i ciepły- źle!
Zupa gulaszowa, to nie zupa tylko gulasz. Gdybym wiedział, to bym nie brał drugiego dania :)
Do pierwszego dania dostaję jeszcze bułkę pieczoną na piecu. 
Taka a`la pita- dst.
Kelner myli mój karczek z kotletem po zbójnicku zamawianym przez Mateo. Na domiar wszystkiego zamiast pieczonych ziemniaków, dostaję frytki.
Ogólnie jest smacznie i dużo wszystkiego- czyli tak jak w recenzjach "z usłyszenia".
Domawiam jeszcze colę, bo ja to jak gęś, muszę mieć czym popijać, a sok przy swej temperaturze i kwaśności doprowadzi mnie do zgagi :P
Godzina mija nam bardzo przyjemnie na rozmowach i śmiechach.
Równie śmiesznie jest na Dolnych Krupówkach.
Oglądamy owczarki podhalańskie, które wystawiane są na sprzedaż.
Urocze białe kule ze słodkimi oczkami spoglądają z każdego koszyka.
Obok chłopca, który trzyma pieska na rękach, stoi góral. 
Wiek zasłużony.
Hany ogląda czworonoga z zachwytem.
- Co tak oglądas i tak Cie nie stać na nigo- rzuca góral.
- A skąd Pan wie, że nie stać.
- Kasy Ty nie mas.
- Mam.
- Nie mas. Widze jakześ ubrany.
(Góral ma albo wypatrzony gust, albo gada tak z przekory)
- Po co Ci pies?- rzuca w dalszej części.
- Do pilnowania domu.
- A jaki mas dom?
- Duży.
- A bude mas?
- Nie.
- To po co Ci pies jak ni mas budy?
- A po co mi buda jak nie mam psa?
(Hany ma psa)
- A zegarek jaki mas?
(Ogląda Lorusa Męża)
- Eee, cienki ten zegarek mas. A komórkę jaką mas?
- Lepszą niż Pan.
- Pokas
(Góral wyjmuje swoją cegłę)
(Misiek swój nowy nabytek)
- O! Komórke to Ty mas dobrą!- pada w finale.
W trójkę prychamy śmiechem, bo Roxi jeszcze jest w trzeciej fazie zapowietrzenia, więc atak będzie za 3 sekundy :)
Idziemy podziwiać odważnych skoczków bungee.
Od samego patrzenia dostaję ścisku w żołądku. Podziwiam odważnych. Brrr!
Słońce drażni moją opaleniznę. Piecze cholernie. Zasłaniam okolice łokci i szukam cienia.
Znajdujemy go w barze coctailowym. Jest miło no i tłoczno od ludzi.
W końcu niedziela i to słoneczna, więc każdy szuka ochłody.
Zostaję sam na sam przy z stoliku z Roxi.
Mąż poszedł po drinki, a Mateo po coś dla siebie i swojej dziewczyny.
- Długo już jesteście razem?- zaskakuje mnie pytaniem.
Nie wiedziałem, że o nas wie. Nim dociera do mnie ta świadomość, mija klika sekund.
- 6 lat- odpowiadam.
-O jej!!!- wykrzykuje z uznaniem. To ja z Mateuszem od roku.
- No to też już coś- odpowiadam, by i jej "stażowo" zrobiło się przyjemnie.
- Jejku, to długo jesteście razem- wtóruje jak w amoku jakimś.
- Znamy się sześć lat, a jesteśmy razem ze sobą od pięciu- konkretyzuję.
- Fajnie. A często się widujecie?
- Kilka razy w roku.
- My dwa, trzy razy w tygodniu.
- No my na Sylwestra, potem w marcu, maju, sierpniu i listopadzie.
- A to chyba nawet tak fajniej.
- Czemu?!
- Bo jak się tyle nie widzicie, to potem jest o czym gadać.
- Spotykamy się średnio co 2,5 miesiąca, klikamy na gadu i jeszcze codziennie wieczorem rozmawiamy przez telefon. Uwierz mi, że zawsze mamy o czym gadać.
- No to fajnie. My też czasami gadamy przez telefon, ale Mateusz zawsze mi mówi, że mam inny głos i jakoś tak dziwnie się rozmawia.
Uśmiecham się.
Daleko macie do siebie?- pyta.
- No ponad 300 km.
- O ja!!! No my tylko kilka- odpowiada zadowolona.
- Zazdroszczę. A Ty też z Gorlic?
- Tak. To znaczy mieszkałam kiedyś, a teraz mieszkam niedaleko miasta.
Byłeś kiedyś w Gorlicach?
- Tak, trzy razy. Ostatni raz w maju na pogrzebie.
- Znałeś Danusię?
- Tak. Poznałem Ją rok wcześniej na komunii Gabrysi.
- Ja ciągle nie mogę uwierzyć, że jej nie ma.
- No tak. To takie niesprawiedliwe. Ja też to przeżyłem, więc wiem jak to jest.
- Wiesz... Mateusz czasami jeszcze się tak zamyśla i wyłącza z rzeczywistości. Dopiero po chwili "sprowadza się" na ziemię. Ciągle myśli o Danusi.
- Szkoda mi Go.
- Nie mogłam być wtedy na pogrzebie. Byłam w szpitalu w Krakowie. Miałam holter. Wypisałam się na własne żądanie, ale nie miał kto po mnie przyjechać. 
Moja mama była.
Mówiła, że Mateusz strasznie to przeżywał...
Tu przerwała, bo do stolika podszedł Mateo z czterema porcjami ciasta z jagodami i galaretką, a po chwili Hany z drinkami.
Roxi dostała koktajl jagodowy do kompletu, ale po chwili stwierdziła, że to ją " nie orzeźwiowuje".
Uśmiałem się z tego określenia. Potem jak rozmawiałem z Hanym, to zwierzył mi się, że też to wyłapał :)
W gruncie rzeczy Roxi mimo zabawnego śmiechu okazała się normalną dziewczyną. Taką, z którą można się pośmiać, ale i porozmawiać, bo gaduła z niej niesamowita. Na pamiątkę zrobiliśmy sobie grupową fotkę.
Po Ich odjeździe poszliśmy na dworzec autobusowy, by odebrać Micia z Sylwią.
Poznaję kolejnego członka rodziny Męża. 
Oboje okazują się sympatyczną młodzieżą, z którą pewnie miło będzie na jutrzejszym szlaku w kierunku Kasprowego.