camino
piątek, 9 maja 2014
Majówka
Już tydzień minął odkąd przed szóstą w czwartkowy ranek wysiadłem na podkarpackiej ziemi.
Pogoda była dokładnie taka sama jak dziś u mnie- piękne słońce i bezchmurne niebo.
Jak zawsze po wejściu z kuchni do pokoju musiałem wypowiedzieć magiczne zdanie- "wydaje mi się, że byłem tu wczoraj".
Niby wczoraj, ale w następnym pokoju, zwanym Narnią wiele się zmieniło.
Ba! Wszystko się zmieniło.
Pokojowe rewolucje wyczyniane w kwietniu zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
Zaraz po krótkim odpoczynku i śniadaniu poszliśmy z Hanym do ogrodu.
On kosił fosę i sadził kwiaty, a ja grabiłem dzień wcześniej skoszoną trawę.
Słońce tak pięknie przypiekało, że nie sposób było nie złapać odrobiny brązu :)
To akurat dodatkowy plus i uciecha, bo jakoś w podświadomości tkwi, że było się gdzieś na urlopie.
Tak właśnie oceniam moją majówkę.
Każdorazowy wypad poza moją osadę jest na miarę urlopu. Tym bardziej taki 4 dniowy (mmm jak to pięknie i zarazem podniecająco zabrzmiało- czterodniowy :P).
Potem Hany mocował flagi i dzień przybrał iście pierwszomajowy charakter.
Popołudniu bujaliśmy się na ogrodowej huśtawce i nie tylko.
Domowe bujania przyprawiały mnie o orgazm i czułem jak ulatuje ze mnie nagromadzona miesiącami tęsknota.
Miło było znów z całych sił wtulać się w ukochane ramiona i zasypiać wtulając się tak mocno by stanowić jedno ciało.
W piątek z samego rana wyszliśmy z domu razem.
Hany do pracy, ja do sklepu.
Oczywiście niemożliwy jest mój odjazd bez tutejszego chleba, tym bardziej, że obiecałem Tatusiowi dwa bochenki :)
Dzień mijał mi na zabawach z Pakulą, łapaniu słonka oraz cukierniczych rewolucjach, które kończyliśmy już wspólnie po powrocie Męża.
Ciasto wyszło wyborne i orzeźwiające.
Puszysty i miękki biszkopt, przepyszna masa i sorbetowo- galaretkowy wierzch.
Mmmm...
Piątkowy wieczór zwiastował też załamanie pogody o czym przekonaliśmy się dzień później.
W drodze do Rzeszowa zaczęło lekko kropić.
Było zimno i szaro.
Na przekór aurze, czas w PKS`ie upływał nam radośnie na słuchaniu melodii przez słuchawki i odgadywaniu tytułów piosenek :)
Na miejscu czekał już na nas Harry.
Spacerowaliśmy alejkami przy rzece.
Niestety przenikliwy ziąb coraz bardziej wkradał się w moje ciało.
Odmarzanie poczułem dopiero przy gorącej czekoladzie w Niebieskich Migdałach przy Rynku.
Lokalik przytulny, ale totalnie odpychająca tudzież odtulająca kelnerka i szarlotka.
Polecam gorącą czekoladę bananową z przyprawami korzennymi i ciasto z malinami w galaretce (to był zestaw Hanego).
Wczesnym popołudniem wybraliśmy się do kina na Niebo istnieje... Naprawdę.
W skali do stu, średnia filmu została oszacowana na 60.
Film nie jest może jakiś wybitny, ale kilka fajnych scen się w nim zawarło.
Ogólnie miło spędzony czas.
Uwielbiam Rzeszów.
W końcu to dla mnie Miasto Miłości.
Odwiedziliśmy wiele Naszych zakamarków.
Powspominałem trochę.
Zjadłem loda w Myszce, tam gdzie trzeba powiedziałem Króluj Nam Chryste (z dygnięciem :P), pograliśmy w słówka (wyraz dnia: APERITIF), a w porze późnego obiadu poszliśmy do ulubionej pizzerii na pyszne pizze i czaj.
Żeby tradycji nowego obuwia stała się zadość musiałem opatrywać jedną stopę na tylnej kości :)
Znowu but mnie otarł :(
Mimo przemarznięcia, kiedy dojeżdżaliśmy do domu oboje z Miśkiem uznaliśmy, że pierwsze co zrobimy po dotarciu to wypijemy cały sok. Tak bardzo chciało nam się pić.
Normalnie kac w niepogodę :)
Niedziela też powitała chłodem.
Wybraliśmy się na poranną mszę.
Po powrocie czekał już na nas pyszny rosołek i tak w rytmach najlepszej klasycznej stacji radiowej spędzaliśmy przedpołudnie.
Na obiad zrobiliśmy makaron z kurczakiem, papryką i suszonymi pomidorami w sosie śmietanowym.
Hany stwierdził, że pyszne i powiedział, że będzie taki dań rychtował, bo przecież także wybornym kucharzem i cukiernikiem jest.
Kiedy pytają Goooo, co zrobić by biszkopt był pysznie smaczny, odpowiadaaaa- PONCZUJ PONCZUJ :D:D:D
Na deser poza ciastem miałem wspaniały masaż, za którym tęskniłem.
A że z deseru zrobił się podwieczorek, to też nie odmówiłem konsumpcji.
Hany, budyń jak zawsze wyszedł Ci wyborny :P
I w takich radosnych nastrojach dobrnęliśmy do wieczora.
Nie do końca było aż tak radośnie, bo z każdą mijającą godziną zbliżałem się do dwunastej.
A kiedy już wybiła północ, niczym Kopciuszek musiałem opuścić miłe i bliskie mi progi i gonić do PKS`owskiej karocy.
Co dobre szybko mija, ale w pamięci na zawsze pozostają wszystkie piękne chwile, a mimo krótkiego pobytu było ich mega dużo.
Dziękuję Ci Bejbe raz jeszcze za ten wyjątkowy czas.
Kocham Cię :*:*:*
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
...to były piękne dni... chciałoby się zaśpiewać!
OdpowiedzUsuńwięcej takich Twoich przyjazdów poproszę!
było smacznie, gorąco (choć zimno) i przede wszystkim Miłośnie :)
Kocham Cie:*
O rany, nie wiedziałam, że jeszcze piszesz:) Taka niespodzianka:) Brooke
OdpowiedzUsuń