camino

camino

sobota, 24 lipca 2010

Konsekwencje burzowej nocy.


   Dwadzieścia minut po drugiej obudziły mnie solidne grzmoty i błyski za oknem.
Wstałem, by wypiąć kabel od laptopa i odłączyć go z sieci.
Poszedłem też do dużego pokoju, gdzie śpi Tato, aby wyjąć wtyczkę dekodera z gniazdka. Podszedłem też do okna, odsunąłem firankę i patrząc w czerń doszczętnie zmoczonego podwórka, naszła mnie wizja.

Wyobraziłem sobie, że zaraz muszę wyjść na stację PKP, wlokąc za sobą napakowaną i cholernie ciężką walizkę na kółkach. Brr- aż mnie strzepało :) Dobrze, że to nie noc z 14/15 sierpnia kiedy wizja z walizką stanie się fizycznym faktem. Mam nadzieję, że nie będzie to podróż przy takiej pogodzie.
Odrzuciwszy czarne wizje pogodowe, udałem się do kuchni. Tam okno było uchylone, więc czym prędzej zamknąłem. Nalałem sobie soku z jabłka antonówki. Mimo suchot panujących w ustach nie ugasiłem pragnienia. Poszedłem więc z powrotem do siebie. Nalałem niegazowaną wodę mineralną i po kilku łykach zrobiło mi się lepiej.
Woda nie była rozkoszna, bo miała pokojową temperaturę, więc ani to ukojenie ani orzeźwienie. Otworzyłem lekko małe okienko.
Mmm- powiew powietrza wypełnionego burzowym ozonem uderzył w moje zmysły. W pokojowym zaduchu odczuwałem w końcu ulgę. Postałem jeszcze tak 5 minut, rozkoszując się chwilą, po czym zamknąłem okno i położyłem się do łóżka.

Nie chciało mi się spać. Czułem się wyspany i wypoczęty. Ułożyłem się na boku, myśląc, że taka pozycja przyspieszy odpływ w krainę morfeusza. Zamiast odpływu nastąpił przypływ.
W jednej sekundzie myśli poczęstowały rozum Czyżykiem. Z upływem każdej sekundy myślałem o Nim coraz intensywniej.
Myślałem, że będę potrafił zapomnieć o Nim, ale nie umiem oszukać sam siebie. Kocham Go. Tak Kocham. Nie potrafię ot tak sobie wyrzucić Kogoś kto zapisał się w moim sercu.
Nie wiem czemu, ale myśląc tak intensywnie o Cz. "widziałem", jak mówi słowa, które napisał wczoraj w mailu do Męża- "Co do Zakopanego, to nie ma szans".
Chciałem przestać tak smutno myśleć, bo czułem, że popłyną łzy.
Zamiast łez, które skryły się gdzieś pod powieką, zaczął mnie boleć brzuch. Usiadłem, wiedząc, że ta pozycja nigdy u mnie nie potęguje bólu.

Po chwili położyłem się ponownie. Ułożywszy się na drugim boku zasnąłem.
Śniła mi się Mamusia. Znowu było mi przykro, bo ilekroć mi się śni (a nie jest to częste), to martwię się o Jej zdrowie, czy odczuwa ból, czy ma wysoką temperaturę...
Chyba już mi tak zostanie na zawsze wyryty w mej pamięci obraz umęczonej cierpieniem Mamci :(
W drugim śnie była Yanina z mężem. We trójkę poszliśmy do marketu i... kradliśmy lizaki chupa chups (o zmoro!), upychając nimi torby, kieszenie i dłonie.
Po wszystkim uciekaliśmy przez cmentarz. Znowu poczułem lęk.
Tak realna była moja obawa, że lada dzień przyjdzie mi wezwanie z organów ścigania o popełnionym przeze mnie występku!

1 komentarz:

  1. hmmmm...

    nie napiszę nic.

    Czyżyk, Mamusia, cmentarz... same smutki:(:(:(

    Kocham Cię:*

    OdpowiedzUsuń