Wczorajsza popołudniówka była jedną z cięższych jakie kiedykolwiek miałem.
Sam się dziwiłem dlaczego?!
Ani to pierwszy, ani nie dziesiąty...
Ale za to zdalna ingerencja informatyków w system, wejście nowych procedur rozliczeniowych, zmiana konfiguracji bez synchronizacji z podległymi filiami, kupa ludzi, ich nastroje, błędy obozowiczek,... to wszystko wystarczyło by utrudnić mi pracę.
Tyrałem, siódme poty lałem, a końca widać nie było.
Stres, walka z czasem i myśl, że jutro (dziś) pierwsza zmiana.
Czyli powrót do domu tylko po to, by się przespać i wstać o nieprzyjemnie wczesnej porze :(
Noc minęła baaardzo szybko.
Dzień/ noc śnieżnobiały z grubą warstwą puchu.
Przecierałem więc szlaki jako jeden z pierwszej grupy przechodniów.
Nie najlepiej też dzień się zaczął.
Informatycy do dziewiątej blokowali nam system, toteż ludzie z nogi na nogę w niecierpliwości oczekiwali.
Sapania i inne wyziewy wydalając i zadając pytanie, na które poza Panem Bogiem nikt odpowiedzi trafnej udzielić nie może- ile to jeszcze potrwa? :)
Potem kiedy już wydawało się, że będzie z górki, system niemiłosiernie "wieszał się" i nie dało rady normalnie pracować.
Po pół godzinie sytuacja unormowała się i było już dobrze.
Szfowa tylko chodziła jak w Generalnej Guberni i węszyła, czy na stanowiskach pracy nie ma zbędnych do zarekwirowania rzeczy.
Nie było :)
W ciągu dnia i klienci jacyś milsi przyszli i jakoś tak atmosfera się rozluźniła i dość szybko nastała moja ulubiona godzina, kiedy to już jedną nogą jestem poza zoną pracogeną :)
Przygotowałem sobie jeszcze stosiki dokumentów na jutrzejszą, bardziej zapleczową robotę, co by mieć już łatwiej i cieszy mnie to, że z dala od jazgotu będę i o kolejne siwe włosy, głowy nie przyprawię, ani o zmarszczki swej twarzy :P
Przed 15-tą poszedłem do szatni, potem do lustra przywdziać zimowe okrycia.
I zaczęło mi się robić coraz milej, bo dziewczęta i starsze kobiecinięta zaczęły jakby mi słodzić.
A że ładnie pachnę, a że komin mam fajny, a czy to góra płaszcza, czy mam to osobno ubrane, a jakie to puchate i futerkowe,...
Idąc w kierunku wyjścia wychyliłem się jeszcze zza ścianeczki, by po swojej stronie "do widzenia" powiedzieć.
Wyszła Szfowa i zobaczywszy mnie na zimowo, wielkie "O" wypowiedziała, lustrację przy tym czyniąc i nawet drzwi otwierać mi chciała bym miał bliżej do wyjścia, ale ja powiedziałem, że jak zawsze wyjdę tyłem :)
Tyłem- tyyyylko tyłem, bo którędy by inaczej jak nie tyłem.
Na tyłach najlepiej :)
Niecodziennego przywileju doznałem na jednym z najbardziej ruchliwych przejść w mieście.
Już bliżej domu
Zatrzymałem się by przejść po pasach.
Przejechało jedno auto, przejechało drugie i jedzie trzecie z przeciwnej strony- policja.
No to czekam dalej, a tu mundurowi panowie zatrzymali wóz i mnie puszczają przed sobą.
Poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy.
Jak w reklamie Werther`s Original :)
Wyjątkowo przyjemnej nocy życzę :)
A wszystkim teniso-fanom fajnych imocji nad ranem :)
Kocham Cię Hany :*
Ps. Właśnie z Biedry wróciłem i szoku doznałem, bo na półce me oczy ciasteczka TaGo dostrzegły!
Ech!! Sentyment mam do tej marki słodkości :)
A to dzięki Mężowi i Jego losowi szczęścia :)
I znów mimo środka zimy, maj w mej duszy zagościł :)
ech tago tago!! ech mikołajki;p
OdpowiedzUsuńco do komina to kominy są super:)
Kocham Cię:*
ja ten poniedzialek tez pamietam. i to az za dobrze. w krakowskim oddziale obozu, ktory nawiedziam co dzien, byla kolejka jak nigdy! 20 minut czekalem, ale grzecznie i nie marudzac nic a nic.
OdpowiedzUsuńdnia nastepnego bylo pusciutko juz i z tej okazji az nawiazalem rozmwony kontakt mily z pania zza szyby :D i jej radosc z braku kolejek tez granic nie znala :D