camino

camino

niedziela, 24 lipca 2011

Pora radości- kolejne spotkanie

   W przerwie pory chłodnej i deszczowej wreszcie słońce i wyższa temperatura.
Jak miło było rozpocząć miniony tydzień upalnym i miłym spotkaniem, tak radośnie i miło zakończyłem go kolejnym wczoraj.
No ale po kolei...
   Sobotę rozpocząłem bardzo wcześnie.
Dzwonek budzika w kuchni zmuszający do natychmiastowego opuszczenia łóżka i wyjścia z pokoju :)
Kilkadziesiąt minut łazienkowych klimatów.
Kolejne tyle, albo troszkę mniej w kuchni.
Dokończenie wkładania okrycia wierzchniego...
No i decyzja radosna- wychodzę bez parasolki!
Nie będzie mi potrzebna.
Jest słońce!
   Na przystanek wyszedłem w samą porę by zdążyć na pojazd.
Kiedy zbliżałem się do dworca widziałem podjeżdżający na stanowisko autobus.
Kupiłem bilet, zająłem miejsce i kierowca ruszył.
Ruszył dwie minuty przed czasem.
Nie chcę myśleć, co by było gdybym zmniejszył tempo mego chodu...
Nawet nie chcę brać tego pod uwagę...
Połowa drogi minęła mi na śmianiu się w głos z smsowych korespondencji z Hanym :)
Telefon nie milkł ani na chwilę od dźwięku przychodzących wiadomości.
Pewnie współpasażerowie mieli tego dość, ale nie analizowałem głębiej tych myśli :)
Po co :)
Było mi radośnie.
Pomyślałem, że gdyby jeszcze w radio puszczono teraz "Moi lolita"*, to byłoby totalne podsumowanie mego stanu radości.

Cieszyłem się z kolejnego spotkania i że kolejny dzień spędzę inaczej niż zwykle.
   Wjeżdżając do Wrocławia zdziwiła mnie trochę pogoda.
Miało być słonecznie i cieplej niż u mnie. Tymczasem patrzyłem i jakoś zimno mi się robiło od widoku szybko trzepoczących flag na masztach.
Same maszty zaś wyginały się jakby były z gumy.
W torbie miałem sweterek, ale planowałem paradować w krótkim rękawku.
Jak planowałem, tak zrobiłem.
Rzeczywistość pogodowa okazała się nie być aż tak straszna.
Wysiadłem z autobusu i przeszedłem kilkadziesiąt kroków w stronę pomarańczowej budki z prasą.
Kilka chwil wcześniej w taki sposób opisał Max smsowo swe położenie.
Nie leżał.
Stał.
Stał na swych nogach odwrócony tyłem do mnie.
Przez krótką chwilę w głowie znowu pojawił mi się zabawny sms od Męża, który zresztą dostał też Maxik :)
Odwrócił się twarzą na parę kroków przed dosłownym spotkaniem face to face.
Pomachałem z bardzo bliskiej już odległości i "niedźwiadkując" popełniłem już na wstępie pierwszą wpadkę :)
Ale to było niechcący.
Więc może się nie będzie liczyło :)
Nadepnąłem Mu na buta :)
- To teraz ja muszę się odwdzięczyć- rzekł z uśmiechem.
- Proszę bardzo- odpowiedziałem pewnie, bo potrafię czytać w myślach zamiary innych :)
- No i co byś zrobił jakbym nadepnął te białe butki?
- W pogotowiu zawsze mam chusteczki :)
Uśmialiśmy się obaj i poszliśmy sprawdzić powrotne połączenia.
Z radosną myślą całego dnia przed nami podążaliśmy przed siebie po drodze zdobywając galerie wrocławskie.
W jednych zalegaliśmy na krócej w innych na dłużej.
Podobnie jak w sklepach znajdujących się w nich.
Uwarunkowane to było ofertą sprzedażową, szerokim wyborem towaru, albo czasami zachęcającym widokiem przyciągających swą uwagę osobników.
I tak Max prześwietlał "skrawki", a ja jak wiadomo...
No co ja mogę prześwietlać :)
Stopy, stopki i stopeczki & obuw japonkowy lub inny fajny odkryty oraz sportowy.
Obserwacje ludzi to jedna część, ale ta druga i ważniejsza, to obserwacje własne, wymiana poglądów i zdań.
Rozmowy towarzyszyły nam cały czas.
W sklepie, w przejściach międzysklepowych, poza zabudowaniami, na chodnikach, ulicach i na mostach :)
W zasadzie moście, bo mijaliśmy jeden ładny- Grunwaldzki.
W Pasażu o tej samej nazwie zalegliśmy też na dłużej i rozmowy toczyły się przy kawie.
Duża mrożona kawa, długie jej picie przez długą słomkę i długa kawowa rozmowa na tematy z różnych kategorii.
Opowiadałem o swym życiu o codzienności obozowej, pozaobozowej.
Mimo znanych już Maxowi historii miłosnych moich i Męża, opowiadałem takie, których albo nie słyszał, albo słyszał niewiele.
O parę spraw i ja się wypytałem.
Mile mijały godziny.
A jak coś jest miłe (że już o Kimś nie wspomnę :P), to czas płynie nieubłaganie szybko.
Błogostan został przerwany tylko na chwilę, kiedy podczas sączenia kawy dało się słyszeć mega głośne okrzyki faceta prowadzonego przez dwóch ochroniarzy.
Działo się to blisko naszego stolika. Miałem akurat widok na to zdarzenie i chyba dlatego tak mną to wstrząsnęło.
Nie wiem czego dopuścił się ten koleś ale stawiał taki opór w wyprowadzaniu w stronę wyjścia ewakuacyjnego, że miałem wrażenie, iż dwoje ochroniarzy nie da sobie z nim rady.
Pasażerowie Pasażu, znaczy się ludzie, klienci zamarli na chwil parę. Facet krzyczał coś, by nie wykręcać mu rąk i by go puszczono, a potem srebrne drzwi zamknęły się niczym kabina dźwiękoszczelna i scena mrożąca krew w żyłach (bynajmniej nie był to efekt mrożonej kawy) zakończyła się.
Brrr!
Po dopiciu kawy wybraliśmy się na przeczesywanie sklepów z zegarkami (pasja Maxa),  kontynuowaliśmy też odwiedziny w sklepach odzieżowych.
Stanąłem w pewnym momencie przy regale z japonkami i stopkami i powiedziałem, że ten dział mógłbym obsługiwać z fachowym doradztwem i dodatkową ofertą zakładania i zdejmowania obuwia :)
Z uwagi na to, że na najwyższym piętrze ulokowane są same jadłodajnie, a pora była taka już zaawansowanie obiadowa, postanowiliśmy się na coś skusić.
Wybrałem Sphinxa.
Miło wspominam odwiedziny rzeszowskiego Sphinxa z Mężem.
Zawsze zamawiałem shoarmę.
Nie mogło być więc inaczej tym razem.
Jak tradycjonalistą być, to być...
Do tego duże piwko i zaczęło się :)
Spokojna i powolna konsumpcja nie zapowiadała tego co wydarzyło się potem.
Udawaliśmy Magdę G. opisując podane nam zestawy.
W kawałkach mego mięsa dominowało curry.
Ogromy curry.
Szczerze mi kucharz "docurrował"
Bałem się ryzykować pochłaniając smaki orientu dość szybko.
Więc spokojnie, dokładnie i starannie, myśląc o każdym kawałku...
Przeżuwanie, przeżuwanie, przeżuwanie...
Toast piwny.
Mały łyk.
Przeżuwanie.
Potem kolejne.
Fotochwila kiedy mym oczom ukazał się obiekt z nogami silnie owłosionymi, białymi stopkami usadowionymi w czarnych nike capri na rzepy :)
...Znowu łyk piwa...
I z każdą minutą pęczniałem.
Potrzebowałem jakiegoś ulgixu.
Help.
W końcu stan okazał się poważny i musiałem przerwać nasze nasiadówki, by wstać i wyjść z lokalu :)
No do śmiechu mi nie było, choć kelner od naszego stolika pożegnał nas z miłym uśmiechem.
Odwzajemniłem, bo trochę przypominał mi jeszcze długowłosego Cz. ale to tylko z uwagi na długość włosów, bo na pewno nie z urody.
Po kilku minutach poczułem, że wracam do żywych.
Minęło drugie nadepnięcie na but mego Współtowarzysza (ups).
Żołądkowi minął "baloniarski stan gastryczny".
Opuściliśmy ostatnią galerię i podążaliśmy w stronę powrotną robiąc pamiątkowe zdjęcia.
Solo i w duecie (tu ja jako mistrz wyciągniętej ręki :P)
Opowiadałem Maxowi inne znaczenie wyrazu "pozdrawiam".
Opowiadałem o Adzie :)
I w radosnych nastrojach udaliśmy się Rynkiem na Plac Solny.
Znowu snułem domysły skąd pochodzi jego nazwa.
Pierwszym razem w marcu, zastanawialiśmy się w czwórkę.
I tym razem pomysłu nie było, tzn. był, ale może to domysł a nie pomysł? :P
Może handlowano tu solą?
Może kupowano towary płacąc solą?
Może konwojowi z Wieliczki wysypały się worki z solą, kiedy mijali dolnośląską stolicę?...
Jako, że Wrocław, to miasto mostów i fontann, nie omieszkaliśmy uchwycić jednej z nich.
O dziwo nie tej rynkowej :)
Na przejściach dla pieszych bawiliśmy się w "najszybszą reakcję".
Najszybsza reakcja lub inaczej reakcja na bodziec, to zabawa wymyślona przeze mnie i Hanego.
Ilekroć stoi się na czerwonym świetle można się zanudzić.
Postanowiliśmy to zmienić :)
Trzeba było bacznie obserwować sygnalizację, by w chwili kiedy pojawi się zielone, jak najszybciej wykonać ruch stopą do przodu.
Ten, kto wykonał ten ruch najszybciej, był zwycięzcą do czasu następnego przejścia na czerwonym :)
Falstarty nie wchodzą w grę :P
No i tak bawiliśmy się przednio, podążając przed siebie w kierunku dworca, bogatsi o miły dzień i witaminę szczęścia w uśmiechu zawartą, a także o upominki.
Max nabył tiszert, a ja wykonaną z bardzo cieniutkiego materiału, bluzę z kapturem.
Dla Tatusia zakupiłem dwie pary gatek w reserved i ciągle myśląc o Jego zdrowiu- dwa soki jednodniowe z marchwi i selera :)
Było coś jeszcze, ale że to surprise, to nie wydam na forum szczegółów ostatniego upominku :)
Ostatnie chwile przed odjazdem spędziliśmy na sofie w pierwszej galerii, w której spędziliśmy najmniej czasu.
Jako, że przed nami była witryna, za którą znajdowały się dwie manekinki, począłem żartować mówiąc:
- Ładna jest ta mulata manekinka.
- Czemu ładna?
- Ma ładną twarz, ładne włosy,...
- Ta druga raczej niezadowolona :)
- Tak. Ta druga ma minę jakby była pod wpływem...
- A ta mulata czmu siedzi? Ledwo na nogach się trzymała?
- Z uwagi na to jak siedzi (zakleszczone uda poprzez skierowanie kolan do siebie i skrzywione do wewnątrz ułożenie stóp) widać, że była używana.

Na szybie po stronie blondynki był rabat 50%, przy mulatce 70%


- Procenty też mówią same za siebie.
- No tak. Mulatę nabędziesz 70% taniej, bo nie ma już siły na nic. Stan siedzący, pozycja zamknięta :P:D

Tyle głupawek na ten dzień.
   19:00 zbliżała się nieubłaganie, więc z racji późniejszego odjazdu swego pociągu, Max odprowadził mnie na stanowisko autobusowe.
Miło i dżentelmeńsko :)
Jak zawsze zresztą.
Ilekroć wchodziliśmy do sklepu, albo było wąskie przejście, albo wkraczaliśmy na ruchome schody, zawsze puszczał mnie przodem :)
I teraz chciał po dżentelmeńsku dzielić ze mną dolę wąchacza autobusowych wyziewów z rury wydechowej autobusu, które kiedy tylko poczuję- umieram! :D
Podobnie mam z perfumowanymi odorami z Douglasa i Sephory, kiedy się przemieszczam obok :)
Dziękuję Ci Maxik, za te wszystkie super chwile, za radość i współgranie pogody wrocławskiej z pogodą ducha.
I tak jak mi pisałeś, liczę na dalsze przeganianie mnie po tymże urokliwym mieście :)

Ps. 1) Kochany Mężu, dziękuję Ci, za duchowe towarzystwo, bo jesteś zawsze w mym sercu i myśli.
Aj lawju :*:*:*
Ps.2) Lolitę puszczono w pierwszej galerii, w momencie kiedy z niej wychodziliśmy- niesamowite to było, jakby na zamówienie :)
-------------------------------------
* Dawno, dawno temu, zgodnie z zasadą, że każda piosenka lubi mi się kojarzyć...
Tak ilekroć działo się coś fajnego, to słyszałem piosenkę Alizee "Moi Lolita".
Kiedy stan radości ciągle potwierdzał się przed lub po usłyszeniu tego utworu, zaczął być on dla mnie swoistym zwiastunem czegoś dobrego, czegoś radosnego.
Mąż ma tak samo, a Jego muzycznym zwiastunem radości jest Modjo "Lady" :)

7 komentarzy:

  1. i tak jak zapowiadałem i przewidywałem - posta duuużoooo ładniejszego napisałeś!
    zastanawiam się jak ci sie ukradkiem udawało notatki sporządzać po drodze bo nie przyłapałem Cię na nich :D a tyyyyle szczegółów że hoho opisałeś i w sumie czytając to teraz czułem się jak wczoraj, przeżywając wszystko jeszcze raz :))
    ponownie pięknie dziękuję za ten wspaniały dzień :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Bo ja mam dar zapamiętywania szczegółów :)i też lubię ten efekt "odtwarzania chwili" poprzez tekst czytany :)

    OdpowiedzUsuń
  3. łohoho!! dłuuuuuugo i konkretnie to opisałeś:)

    cieszę się, że obaj spędziliście tą sobotę tak miło. Liczę na liczne powtórki:)

    pozdrawiam obu Panów. Każdego całuję. Każdego w inny sposób :*:*:*

    ps. co to za surprajs o którym nawet ja nie wiem?? pisz Misiu bo zaraz maxa nzapytam:)

    OdpowiedzUsuń
  4. max nic nie powie, bo nic nie wie, bo wszystko już zapomniał :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Hany Ty bez pytania się domyślisz, bo znasz mnie na wylot, a ja znam Ciebie :)
    W ramach maleńkiej aczkolwiek wielkiej podpowiedzi...
    Kategoria prezentów, które lubisz najbardziej to?
    I tu masz odpowiedź :)
    Wiem, że wiesz :):*

    OdpowiedzUsuń
  6. Gratuluję udanego dnia :)
    I faktycznie tyle tu szczegółów, że gdybym znała Wrocław to pewnie czułabym się jakbym tam chodził waszymi śladami ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przez chwilę gdy czytałem tego posta zapomniałem, że siedzę w domu przed komputerem i mieszkam w Warszawie. Czy nie jest dziwnym, że nogi bolą tak jakby po jakimś spacerze?? :) No tak, byłem na chwilę we Wrocławiu. Plus za opisy i zdania złożone :) Naprawdę lubię czytać Twoje posty, Tahoe:)

    OdpowiedzUsuń