camino

camino

czwartek, 6 października 2011

Route 66

   Gdybym normalnie miał przebiec maraton, to...
bym go nie przebiegł :)
Byłbym bezsilny na te mordercze kilometry.
Jest jednak coś co pozwala nam brać udział w rzeczach wydawałoby się niemożliwych- sny.
Dzisiejszej nocy brałem udział w biegu na nieokreślony, ale bardzo długi dystans.
Wydawał się być tak długi jak Route 66 :)
Równocześnie poza biegaczami ścigali się kierowcy samochodów i motocykliści.
Wystartowałem nie najlepiej.
Miałem jednak co jakiś czas podgląd na rywali.
Zbliżałem się z każdą minutą coraz bliżej nich, sam sobie się dziwiąc.
Droga wiodła przez las po ziemi, która powierzchownie była czarna, jednak od przeorania jej stopami zawodników, na powierzchnię wychodziła jakby jej piekielna warstwa koloru ciemnej pomarańczy.
Na tym odcinku udało mi się prześcignąć egzotycznych zawodników z Afryki i na betonową nawierzchnię wyszedłem już będąc o krok od prowadzenia :)
Uzyskałem je na bardzo ostrym zakręcie w sposób bynajmniej śmieszny.
Stałem praktycznie w miejscu, ale manewr skrętu robiłem jak najbliżej wewnętrznej strony, dzięki czemu małe kroczki dawały mi przewagę.
Pamiętam, że prowadzący Chińczyk rozpychał się i szturchając chciał uniemożliwić mi wysunięcie się na prowadzenie.
Jednym ruchem szarpnięcia ręki uwolniłem się od niego i mówiąc coś w groźnym (jak na mnie stylu) pobiegłem dalej :P
A dalej był bieg między jakimiś domkami.
Istny labirynt.
Pogubiłem się tam, bo trzeba było biec prostą asfaltówką i niestety moje prowadzenie na nic się zdało.
Biegu nie ukończyłem, ale znalazłem się nie wiedzieć czemu w pociągu, na niezbyt wygodnym siedzeniu.
Jechałem w kierunku swego domu, bo wiem nawet jakie stacje mijałem.
Obudziłem się cały obolały i jakiś dziwnie zmęczony.
I pomyśleć, że przed zaśnięciem mówiłem Hanemu, że fajnie byłoby mieć maszynę do projektowania snów.
Sny na życzenie.
   Poranek aktywny i świąteczny.
Route 66, to także wyznacznik drogi życiowej Taty.

Ledwie wstałem, a już grałem w curling (czyt. mycie podłóg).
Nim Tato wrócił z Panią L ze spaceru wszystko już lśniło.
Pościele wyniesione, mieszkanie się wietrzy.
Postawiłem na kawę i zrobiłem jajecznicę.
Tak śniadaniowo złożyłem Tacie życzenia urodzinowe i patrzę na kiepski występ Agi :(
Tato zaś świętuje :)
Poszedł do Trudi, bo dzwoniła do domofonu by jak co dzień przyszedł na film i kawę.
Wcześniej dzwoniła inna znajoma z życzeniami, a przed chwilą miał telefon od cioci Reni.
Także i panienki i wdowy uderzają drzwiami, oknami i telefonami :P
Jednak poza tymi wiekowymi dziewczętami :P najwcześniej życzenia złożył Tatusiowi drugi Synuś, a mój Mąż :) W imieniu Tatusia dziękuję Ci bardzo :*:*:*
Miłego świętowania każdemu z osobna życzę i pokonywania samego siebie w każdej minucie dnia :)

4 komentarze:

  1. Zatem miłego świętowania wraz z najlepszymi życzeniami. Pozdrawiam cieplutko. Miłego dnia :))

    OdpowiedzUsuń
  2. jeszcze raz wszystkiego najlepszego dla Teścia życzę :* przede wszystkim zdrowia, bo całą resztę ma!

    sny, że tak powiem, bardziej skomplikowane niz moje:)

    Kocham Cie:*

    OdpowiedzUsuń
  3. wszystkiego najlepszego zatem dla Tatusia - życzy Max i Sansenoi ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Marku, Hany, Sansi i Max`ie- dziękuję bardzo w imieniu Fadera :)
    W sobotę czujcie się zaproszeniu na gościnkę :)

    OdpowiedzUsuń