W piątkowe popołudnie, niczym podróżujący wielbłądem po Saharze jeździec, dotarłem do Sióstr.
Skąd takie porównanie?
Pociąg, a potem autobus wlókł się niczym wspomniany wyżej ssak.
Szklarniowe warunki PKS`u były mega uciążliwe.
Na autostradzie przy asfalcie prawie 43 stopnie gorąca, brak otwieranych szyb, nawiew ledwie działający i to tylko przy szybszej jeździe.
Pić, pić i jeszcze raz pić.
Hany wraz z Dzieciaczkami wyszedł po mnie, bukłak z jabłkowym sokiem przyniósłszy.
Na końcowej dłuuugiej prostej, prowadzącej do bloku Kitty, pojawiła się Ona sama wraz z synkiem Sary.
Machali mi z oddali, a gdy tylko uściskaliśmy się na powitanie, pierwsze Jej słowa brzmiały:
"Misiu, jakie Ty masz świetne spodnie!" :)
Mmmiło znowu gościć po roku nieobecności w znajomych progach.
Uwielbiam przesiadywać w kuchni Kitty.
Jest przytulna i czuć w niej życie.
Lodówkę jak zawsze zdobią dziecięce rysunki, choć tym razem było ich mniej.
Po obiedzie dołączyła do nas Sara i wszyscy poszliśmy z kawą i słodyczami na działkę.
Siedzieliśmy w cieniu rzucanym przez gałęzie wierzby płaczącej.
Ona płakała ze smutku (jak to ma w zwyczaju i w nazwie), a my z radości.
Trudno nie śmiać się przy Dziewczynach :)
Pod wieczór przyjechał Tom z chłopakami i zabrał nas do siebie.
Tym razem każde z Rodzeństwa dzieliło się nami niemalże po równo.
Wieczory i noce u Toma.
Poranki u Kitty.
Wspólne wyjścia z obiema Siostrami, a także pory obiadowe naprzemiennie zagospodarowane czasowo i kulinarnie :)
Było różnorodnie, dzięki temu, że przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce.
Mimo chłodnej i deszczowej pogody w następujących po sobie dniach, w nas wciąż była upalna i radosna aura.
Opowieściom, wspomnieniom i kawałom nie było końca.
Przy moich opowiadaniach o rymach Blondi, wprowadziliśmy w obieg zabawę wymyślania rymów do poszczególnych wyrazów.
W powszechne używanie u wszystkich weszła już "kawuńka-pikuńka" :D
Do dziś nie mamy rymu do wyrazu "karnisz" :)
Ktoś ma pomysł? :P
Kolejne słowo z pierwszej części urlopu jakie wprowadziliśmy do słownika, to "treasure".
Chodnikową piosenką zostało zaś "koko koko" :P
Wszystko co dobre, ma swój koniec.
Wczoraj przyjechaliśmy do Hanego, na dobrego część dalszą, bo przecież urlop mój trwa nadal.
Podczas kupowania biletów w miejscowościach przesiadkowych, z ust nie schodził mój ulubiony kawał:
- Poproszę dwa bilety do Jasło- rzecze klient.
- Chyba do Jasła- odpowiada zdziwiony kierowca.
- A był pan kiedyś w Jasła? :D:D:D
Znowu rodzinne strony, znajome twarze Kochanych Domowników...
i odwieczne wrażenie, które zawsze towarzyszy mi kiedy przekraczam próg z kuchni do pokoju:
"Nie wydaje mi się, że byłem tu pół roku temu, tylko wczoraj".
Świadczy to o tym, że Dom ten jest bliski memu sercu, a wyobrażenie i pamięć o Nim towarzyszą mi każdego dnia na "moim" południowym zachodzie.
jak zwykle z kronikarską wprawą opisałes te wszystkie chwile:)
OdpowiedzUsuńKocham Cię moja Perło:*
i z dnia na dzień Kochał będę coraz mocniej i mocniej!!