Chyba zacznę zmieniać zdanie wyrobione jeszcze w czasach liceum, że środa to już prawie koniec tygodnia.
Obecnie środa, to dla mnie tylko połowa drogi do końca tygodnia.
Wszystko za sprawą tego, że chciałbym, aby weekend trwał wiecznie, albo by jeden od drugiego, przedzielał tylko pojedynczy dzień zwykły.
Chciałoby się wiecznego wolnego, albo by czas nabierał takiego pędu, by co chwilę można było mieć urlop.
Niestety, to dopiero na emeryturze (:P), albo po wygraniu 25 milionów (których wczoraj nie zgarnąłem).
Jedynie trójka (choć to i tak niebywały mój sukces).
Nie będzie wylotu z Hanym do Paryża i Londynu.
Nie będzie wakacji na Kubie i w Nowym Jorku.
A co będzie?
Będzie zwyczajny dzień.
Stresujący i karmiący wielką niewiadomą z dnia na dzień szary, długi tydzień :(
Na koniec ulubiony żart Jakoba zasłyszany od Wujcia :P:
"Życie jest jak papier toaletowy.
Szare, długie i do dupy"
Oby tylko dupa ładna była :P
Ps. Już wiem co kupię sobie za wygraną :)
1) nowy numer MH,
2) nowy numer Mojego gotowania,
3) puszczę jeden zakład lotka, albo nawet i na dwa mi starczy!
Rozpusta!
camino
środa, 30 maja 2012
poniedziałek, 28 maja 2012
Z cyklu "Niesamowite historie"- poród we śnie
Nie wiem za sprawą czego tak męczyłem się dzisiejszej nocy.
Z uwagi na chmury burzowe, zostawiłem w oknie tylko mikroszczelinę.
Po gorrrącej linii z Hanym zasnąłem szybko i jak mało kiedy ledwo mówiłem już dobranoc :)
Zwiastowało to noc do samego rana. Jak zawsze.
Przebudził mnie sen.
Musiał się zbiec z duchotą panującą w małym pomieszczeniu, jakim jest mój pokój.
Śniło mi się, że poszedłem do lekarza z Mamą.
Mówiłem, że strasznie mi duszno i szybko bije mi serce.
Lekarka założyła opaskę, by po chwili przystawić stetoskop i zmierzyć ciśnienie.
Ta jednak napompowała się do rozmiarów poduszki ratunkowej dla tonącego.
Wskaźnik pomiaru ciśnienia się oderwał i zwisając mi z ramienia wskazywał 425/425! :P
Oj ciśnie mnie, ciśnie- pomyślałem, kiedy wybudziłem się ze snu.
Usiadłem na łóżku.
Zmierzyłem sobie puls na nadgarstku.
Był lekko przyspieszony.
Otworzyłem okno i wyszedłem z pokoju do kuchni napić się wody.
Zaglądnąłem do Taty i Pani L.
Ta zaś gdy mnie zobaczyła w ciemnościach, szybko przekręciła się "na boka" by ją pogłaskać.
Uklęknąłem przy niej i pogładziłem chwilę po sierści.
Miło jej było, bo pomrukiwała jakby zamiast suczką, była kotką :P
Poszedłem do siebie.
Okno zostawiłem uchylone.
Poprawiłem poduszkę i położyłem się.
Zasnąłem szybko i jak to bywa, kiedy mam przerwę w dostawie snu, pojawiają się senne opowieści.
Te jakoś skupiły się na mojej Siostrze.
Była w ciąży.
Urodziła chłopczyka.
Potem dowiedziałem się, że kolejny raz urodziła chłopca.
Szwagier widać nie dawał za wygraną, chcąc spłodzić córkę :P
No i udało się za trzecim razem.
Przyszła do nas do domu z solidnym brzuchem.
Dom nie był mieszkaniem w blokowisku, a domkiem z dużą ilością schodków i wąskich przejść, które pięły się w górę niczym fasola po tyce.
Nagle znalazłem się w małym pomieszczeniu na stole.
Leżałem i... to ja zacząłem rodzić (nie oglądałem przed snem ani Juniora, ani żadnej z części Obcego).
To było dziwne.
Przeraziłem się i wstałem ze stołu.
Nagle między nogami wymacałem główkę i ramiona dziecka.
Wyjąłem je, a ono okazało się przepięknym bobaskiem.
Dziewczynka o wielkich niebieskich oczach i prześlicznej twarzyczce, uśmiechała się do mnie.
Potem sen toczył się jakby nigdy nic. Ani ja nie czułem tego, że zostałem rodzicielem (:P), ani nikt z moich domowników nie patrzył na mnie jakoś dziwnie.
Wszyscy spieszyli z gratulacjami narodzin córeczki i to nie do surogata bynajmniej :P
Mój sen może okazać się proroczy, bowiem spodziewam się wizytacji mej Siostry ze szwagrem (made in ulub.pl) i dzieciakami.
Przyjadą wraz z nowym nabytkiem, który ma na imię Toyota i jest nowym dzieckiem w garażowej kołysce ich rodziny :P
...dobra lecę, bo pora karmienia się zbliża :P:P:P
Oj dam, dam, dam, mleczka dam :D
Z uwagi na chmury burzowe, zostawiłem w oknie tylko mikroszczelinę.
Po gorrrącej linii z Hanym zasnąłem szybko i jak mało kiedy ledwo mówiłem już dobranoc :)
Zwiastowało to noc do samego rana. Jak zawsze.
Przebudził mnie sen.
Musiał się zbiec z duchotą panującą w małym pomieszczeniu, jakim jest mój pokój.
Śniło mi się, że poszedłem do lekarza z Mamą.
Mówiłem, że strasznie mi duszno i szybko bije mi serce.
Lekarka założyła opaskę, by po chwili przystawić stetoskop i zmierzyć ciśnienie.
Ta jednak napompowała się do rozmiarów poduszki ratunkowej dla tonącego.
Wskaźnik pomiaru ciśnienia się oderwał i zwisając mi z ramienia wskazywał 425/425! :P
Oj ciśnie mnie, ciśnie- pomyślałem, kiedy wybudziłem się ze snu.
Usiadłem na łóżku.
Zmierzyłem sobie puls na nadgarstku.
Był lekko przyspieszony.
Otworzyłem okno i wyszedłem z pokoju do kuchni napić się wody.
Zaglądnąłem do Taty i Pani L.
Ta zaś gdy mnie zobaczyła w ciemnościach, szybko przekręciła się "na boka" by ją pogłaskać.
Uklęknąłem przy niej i pogładziłem chwilę po sierści.
Miło jej było, bo pomrukiwała jakby zamiast suczką, była kotką :P
Poszedłem do siebie.
Okno zostawiłem uchylone.
Poprawiłem poduszkę i położyłem się.
Zasnąłem szybko i jak to bywa, kiedy mam przerwę w dostawie snu, pojawiają się senne opowieści.
Te jakoś skupiły się na mojej Siostrze.
Była w ciąży.
Urodziła chłopczyka.
Potem dowiedziałem się, że kolejny raz urodziła chłopca.
Szwagier widać nie dawał za wygraną, chcąc spłodzić córkę :P
No i udało się za trzecim razem.
Przyszła do nas do domu z solidnym brzuchem.
Dom nie był mieszkaniem w blokowisku, a domkiem z dużą ilością schodków i wąskich przejść, które pięły się w górę niczym fasola po tyce.
Nagle znalazłem się w małym pomieszczeniu na stole.
Leżałem i... to ja zacząłem rodzić (nie oglądałem przed snem ani Juniora, ani żadnej z części Obcego).
To było dziwne.
Przeraziłem się i wstałem ze stołu.
Nagle między nogami wymacałem główkę i ramiona dziecka.
Wyjąłem je, a ono okazało się przepięknym bobaskiem.
Dziewczynka o wielkich niebieskich oczach i prześlicznej twarzyczce, uśmiechała się do mnie.
Potem sen toczył się jakby nigdy nic. Ani ja nie czułem tego, że zostałem rodzicielem (:P), ani nikt z moich domowników nie patrzył na mnie jakoś dziwnie.
Wszyscy spieszyli z gratulacjami narodzin córeczki i to nie do surogata bynajmniej :P
Mój sen może okazać się proroczy, bowiem spodziewam się wizytacji mej Siostry ze szwagrem (made in ulub.pl) i dzieciakami.
Przyjadą wraz z nowym nabytkiem, który ma na imię Toyota i jest nowym dzieckiem w garażowej kołysce ich rodziny :P
...dobra lecę, bo pora karmienia się zbliża :P:P:P
Oj dam, dam, dam, mleczka dam :D
sobota, 26 maja 2012
czwartek, 24 maja 2012
Kultura organizacji
Na dziś zaplanowany miałem wyjazd szkoleniowy.
Szkolenia, jak to szkolenia- lelum polelum, byle czas zleci i nie trzeba się męczyć w obozie (dlatego tak je lubię :P).
Niemalże wszyscy mają zaliczyć swoją obecność na nim, toteż co drugi dzień wypuszczane są z Generalnej Guberni kolejne pary obozowiczów.
Mnie sparowano z Fajną Basią (FB).
Uwielbiam z nią jajcarzyć.
Kobieta po 50-tce, a poczucie humoru ma takie, że zawsze ilekroć zbliża się nasz opolski festiwal, chcę się z nią zgłosić na castingi do kabaretonu :P
Spotkaliśmy się na przystanku o wpół do dziesiątej.
Półgodzinna podróż minęła nam na żartach i wspominkach z dziejów dawnych lat.
Potem dwudziestominutowy spacerek wśród zielonych skwerków i małe szopy z zakupem twix`a i wody niegazowanej, co byśmy po słodkim łatwiej przyswoili wiedzę i się nie ususzyli, kiedy ta będzie z nas parować :)
Kiedy doszliśmy na miejsce, wspinając się po schodach na samą górę gmachu, gdzie mieści się sala wykładowa- "pocałowaliśmy klamkę".
O co chodzi?
Zszedłem do portierni spytać, czy zmieniono miejsce szkolenia, bo u góry sala jest zamknięta.
Portier wykonał telefon i skierował nas do sekretariatu.
Tam akurat trwało lanczowisko.
Speszona szparka-sekretarka wcinała bułę, zagryzając jabłkiem, a w filiżance z brudnymi brzegami od osadu kawy, dymiła zalewana "plujka".
- Państwo do Szefowej?- zapytała pomiędzy zakąskami.
- Nie, my jesteśmy oddelegowani na mające się tu odbyć szkolenie.
- Ale szkolenia nie ma- odpowiedziała, jakby to było oczywiste.
- Jak to nie ma?- zapytałem zdegustowany.
- Pani Szefowo, Pani Szefowo... Państwo przyjechali na szkolenie...
Wyszła Szefowa
- Dzień dobry, niestety szkolenie jest odwołane. W poniedziałek były rozsyłane maile do poszczególnych oddziałów obozowych z tą informacją.
- Nic nam nie przekazano.
- Wiem od Waszej Szfowej, że macie problemy z pocztą mailową i nie zawsze wszystkie wiadomości przychodzą- próbowała kryć naszą.
- Wygląda na to, że mamy niezłego pecha.
Uśmiechnęła się ze współczuciem i poszła do swojej kajuty.
Grzecznie pożegnaliśmy się i wyszliśmy z gmachu szkoleniowego.
Fajna Basia zadzwoniła powiadomić Szfową.
Ta zaś powiedziała, że jak wrócimy, to żebyśmy przyszli do obozu.
Supeeeer!! :(
Pewnie na gorąco nie wie, co zrobić z nami w takiej sytuacji, byśmy mieli zaliczony dzień i potrzebuje czasu (nim wrócimy), by coś sensownego wymyślić!
Wkurzeni, poszliśmy na skwerkową ławkę pod kasztanowcem, by ukoić nerwy wśród zieleni :)
Spożyliśmy tam nasze produkty :) jak para emerytów i poszliśmy na powrotny autobus.
Ciekawe, czy Stara powie nam, że mamy jeszcze dziś pracować?- to pytanie ciągle krążyło mi po głowie.
Kiedy pojawiliśmy się u niej na audiencji, powiedziała, że zadzwoniła do regionu i tam kobieta odpowiedzialna za rozsyłanie informacji, przepraszała nas serdecznie.
Delegację dostaniemy, tylko ciekawe, czy ponownie udać się będziemy musieli na to szkolenie.
Póki co, wszystkie majowe terminy są odwołane.
Może pani wykładowczyni się zmęczyła, albo wykłada co innego.... wróóóć!
Nie brnij w to dalej myślami! :)
Nakazano nam grzecznie pomóc pukfom do 15-ej, a potem odmeldować się do domostw swych.
Ufff!
Żeby było śmiesznie, wczoraj z rąk Szfowej dostaliśmy do wypełnienia ankietę na temat kultury organizacji w pojęciu ogólnym i zawężonym do naszego miejsca pracy.
Jak widać w naszym miejscu pracy nie trzeba takich ankiet, prawda o tej kulturze sama wylewa się poza jego grube mury i lata świetlne tradycji :P
Szkolenia, jak to szkolenia- lelum polelum, byle czas zleci i nie trzeba się męczyć w obozie (dlatego tak je lubię :P).
Niemalże wszyscy mają zaliczyć swoją obecność na nim, toteż co drugi dzień wypuszczane są z Generalnej Guberni kolejne pary obozowiczów.
Mnie sparowano z Fajną Basią (FB).
Uwielbiam z nią jajcarzyć.
Kobieta po 50-tce, a poczucie humoru ma takie, że zawsze ilekroć zbliża się nasz opolski festiwal, chcę się z nią zgłosić na castingi do kabaretonu :P
Spotkaliśmy się na przystanku o wpół do dziesiątej.
Półgodzinna podróż minęła nam na żartach i wspominkach z dziejów dawnych lat.
Potem dwudziestominutowy spacerek wśród zielonych skwerków i małe szopy z zakupem twix`a i wody niegazowanej, co byśmy po słodkim łatwiej przyswoili wiedzę i się nie ususzyli, kiedy ta będzie z nas parować :)
Kiedy doszliśmy na miejsce, wspinając się po schodach na samą górę gmachu, gdzie mieści się sala wykładowa- "pocałowaliśmy klamkę".
O co chodzi?
Zszedłem do portierni spytać, czy zmieniono miejsce szkolenia, bo u góry sala jest zamknięta.
Portier wykonał telefon i skierował nas do sekretariatu.
Tam akurat trwało lanczowisko.
Speszona szparka-sekretarka wcinała bułę, zagryzając jabłkiem, a w filiżance z brudnymi brzegami od osadu kawy, dymiła zalewana "plujka".
- Państwo do Szefowej?- zapytała pomiędzy zakąskami.
- Nie, my jesteśmy oddelegowani na mające się tu odbyć szkolenie.
- Ale szkolenia nie ma- odpowiedziała, jakby to było oczywiste.
- Jak to nie ma?- zapytałem zdegustowany.
- Pani Szefowo, Pani Szefowo... Państwo przyjechali na szkolenie...
Wyszła Szefowa
- Dzień dobry, niestety szkolenie jest odwołane. W poniedziałek były rozsyłane maile do poszczególnych oddziałów obozowych z tą informacją.
- Nic nam nie przekazano.
- Wiem od Waszej Szfowej, że macie problemy z pocztą mailową i nie zawsze wszystkie wiadomości przychodzą- próbowała kryć naszą.
- Wygląda na to, że mamy niezłego pecha.
Uśmiechnęła się ze współczuciem i poszła do swojej kajuty.
Grzecznie pożegnaliśmy się i wyszliśmy z gmachu szkoleniowego.
Fajna Basia zadzwoniła powiadomić Szfową.
Ta zaś powiedziała, że jak wrócimy, to żebyśmy przyszli do obozu.
Supeeeer!! :(
Pewnie na gorąco nie wie, co zrobić z nami w takiej sytuacji, byśmy mieli zaliczony dzień i potrzebuje czasu (nim wrócimy), by coś sensownego wymyślić!
Wkurzeni, poszliśmy na skwerkową ławkę pod kasztanowcem, by ukoić nerwy wśród zieleni :)
Spożyliśmy tam nasze produkty :) jak para emerytów i poszliśmy na powrotny autobus.
Ciekawe, czy Stara powie nam, że mamy jeszcze dziś pracować?- to pytanie ciągle krążyło mi po głowie.
Kiedy pojawiliśmy się u niej na audiencji, powiedziała, że zadzwoniła do regionu i tam kobieta odpowiedzialna za rozsyłanie informacji, przepraszała nas serdecznie.
Delegację dostaniemy, tylko ciekawe, czy ponownie udać się będziemy musieli na to szkolenie.
Póki co, wszystkie majowe terminy są odwołane.
Może pani wykładowczyni się zmęczyła, albo wykłada co innego.... wróóóć!
Nie brnij w to dalej myślami! :)
Nakazano nam grzecznie pomóc pukfom do 15-ej, a potem odmeldować się do domostw swych.
Ufff!
Żeby było śmiesznie, wczoraj z rąk Szfowej dostaliśmy do wypełnienia ankietę na temat kultury organizacji w pojęciu ogólnym i zawężonym do naszego miejsca pracy.
Jak widać w naszym miejscu pracy nie trzeba takich ankiet, prawda o tej kulturze sama wylewa się poza jego grube mury i lata świetlne tradycji :P
środa, 23 maja 2012
Gej ra`Darek
...w nawiązaniu do ostatniego posta Męża...
Wczoraj z racji nieobecności Szfowej postanowiłem nie zakładać obozowych "pasiaczków".
Każdy zawsze czeka na ten luźniejszy dzień, kiedy powietrze jak po burzy, ma więcej ozonu :)
Czemu miałbym na zapleczu przesiadywać w sztywnej koszuli, ciemnych długich spodniach, czarnych skarpetach i półbutach, jak można(bez niczego) na letnio. Tym bardziej, że w słońcu ponad trzydzieści stopni!
Miałem więc na sobie biały tiszert (jeden z sześciu jakie dostałem od Miśka- przy okazji Jego ulubiony) z motywami ośmiornicy, ryb, wzburzonego morza, statku pirackiego i symbolu czaszki nad nim (w gruncie rzeczy to nie stylizacja a`la "sailor devil", bo wszystko fajnie ze sobą współgra, a jasno grafitowy kolor tych aplikacji nie sprawia, iż całość jest ordynarna), jeansy podwinięte do kolana, białe gatki, białe stopki i białe nike z zielonymi wykończeniami i żółtą podeszwą :)
Całość okraszona zapachem "egoisty" od Szanel :P
Przechodziłem korytarzem między boksami jednego z działów, kiedy wpadłem na "nowego" (w zasadzie pracuje już dobre pół roku), nazwijmy go Darek (z uwagi na podobieństwo do Darka z Klanu, męża Czesi :P)...
- Dzień dobry Panowi- tak żartobliwie go powitałem.
- O cześć, ale fajnie jesteś ubrany.
- Proszę?- zapytałem z myślą, że się przesłyszałem.
- Fajnie jesteś ubrany- powtórzył,... a stopy miał bose w sandałki przyodziane, nogi zaś ze znacznym owłosieniem, nieco powyżej kolan zaczynały się spodenki...
Taka lustracja od dołu :P
Jak na zboczucha w tej kategorii fetyszu przystało, musiałem się "temu" bliżej przyjrzeć :)
Kiedy stał wsparty o brzeg ścianki boksu, upuściłem celowo jedną z trzech trzymanych w ręce kartek :D
Dobrze, że nie jestem kobietą- pomyślałem, bo wtedy Darek by mnie wyręczył, schylając się po papieruszek i nici z mego zoom`u optycznego by były :)
Wykonując powolny skłon jednocześnie z lekkim przysiadem, niemalże padłem do jego stóp :P
Chwila ekscytacji jednak nie mogła trwać długo, bo dziwnie by to wyglądało, ale choć krótko, to miło było :)
Już od pierwszych dni swej pracy, Darek wydawał mi się podejrzliwy jak na heteryka.
Nie znając mnie dobrze, powiedział mi, że jestem fajnym , opanowanym chłopakiem.
Zawsze dla każdego ma dobre słowo.
Na powitanie, pyta prawie każdego: "jak się masz"?
Czy też w poniedziałki- "jak minął weekend", zamiast tradycyjnego, wymęczonego "dzień dobry".
Fajnie się ubiera.
Praktycznie codziennie inaczej.
Pomyślicie- to już nie można być po prostu miłym?
Ma żonę i małego bobaska, a ostatnio, kiedy udawałem Blondi przed Kejt i przyszedł on ze stertą formularzy do opracowania przeze mnie, rzekłem widząc krojący się nadmiar roboty- "luuubisz mi dawać..."
Miało być na wzór Blondi (zawsze wieczorem chcąc zachęcić Kejt do pomocy, mówi- Kasiurkuuuu luuubisz mi pomagać), a wyszło dwuznacznie.
Jak zachował się Darek?
Roześmiał się i poklepał mnie po ramieniu, mówiąc "lubię też jak mi dają" :P
Zakrawało to na homo-hasło, a on sam od tego czasu stał się dla mnie co najmniej bi-jonse (że biseksualny) :)
Wczoraj z racji nieobecności Szfowej postanowiłem nie zakładać obozowych "pasiaczków".
Każdy zawsze czeka na ten luźniejszy dzień, kiedy powietrze jak po burzy, ma więcej ozonu :)
Czemu miałbym na zapleczu przesiadywać w sztywnej koszuli, ciemnych długich spodniach, czarnych skarpetach i półbutach, jak można
Miałem więc na sobie biały tiszert (jeden z sześciu jakie dostałem od Miśka- przy okazji Jego ulubiony) z motywami ośmiornicy, ryb, wzburzonego morza, statku pirackiego i symbolu czaszki nad nim (w gruncie rzeczy to nie stylizacja a`la "sailor devil", bo wszystko fajnie ze sobą współgra, a jasno grafitowy kolor tych aplikacji nie sprawia, iż całość jest ordynarna), jeansy podwinięte do kolana, białe gatki, białe stopki i białe nike z zielonymi wykończeniami i żółtą podeszwą :)
Całość okraszona zapachem "egoisty" od Szanel :P
Przechodziłem korytarzem między boksami jednego z działów, kiedy wpadłem na "nowego" (w zasadzie pracuje już dobre pół roku), nazwijmy go Darek (z uwagi na podobieństwo do Darka z Klanu, męża Czesi :P)...
- Dzień dobry Panowi- tak żartobliwie go powitałem.
- O cześć, ale fajnie jesteś ubrany.
- Proszę?- zapytałem z myślą, że się przesłyszałem.
- Fajnie jesteś ubrany- powtórzył,... a stopy miał bose w sandałki przyodziane, nogi zaś ze znacznym owłosieniem, nieco powyżej kolan zaczynały się spodenki...
Taka lustracja od dołu :P
Jak na zboczucha w tej kategorii fetyszu przystało, musiałem się "temu" bliżej przyjrzeć :)
Kiedy stał wsparty o brzeg ścianki boksu, upuściłem celowo jedną z trzech trzymanych w ręce kartek :D
Dobrze, że nie jestem kobietą- pomyślałem, bo wtedy Darek by mnie wyręczył, schylając się po papieruszek i nici z mego zoom`u optycznego by były :)
Wykonując powolny skłon jednocześnie z lekkim przysiadem, niemalże padłem do jego stóp :P
Chwila ekscytacji jednak nie mogła trwać długo, bo dziwnie by to wyglądało, ale choć krótko, to miło było :)
Już od pierwszych dni swej pracy, Darek wydawał mi się podejrzliwy jak na heteryka.
Nie znając mnie dobrze, powiedział mi, że jestem fajnym , opanowanym chłopakiem.
Zawsze dla każdego ma dobre słowo.
Na powitanie, pyta prawie każdego: "jak się masz"?
Czy też w poniedziałki- "jak minął weekend", zamiast tradycyjnego, wymęczonego "dzień dobry".
Fajnie się ubiera.
Praktycznie codziennie inaczej.
Pomyślicie- to już nie można być po prostu miłym?
Ma żonę i małego bobaska, a ostatnio, kiedy udawałem Blondi przed Kejt i przyszedł on ze stertą formularzy do opracowania przeze mnie, rzekłem widząc krojący się nadmiar roboty- "luuubisz mi dawać..."
Miało być na wzór Blondi (zawsze wieczorem chcąc zachęcić Kejt do pomocy, mówi- Kasiurkuuuu luuubisz mi pomagać), a wyszło dwuznacznie.
Jak zachował się Darek?
Roześmiał się i poklepał mnie po ramieniu, mówiąc "lubię też jak mi dają" :P
Zakrawało to na homo-hasło, a on sam od tego czasu stał się dla mnie co najmniej bi-jonse (że biseksualny) :)
wtorek, 22 maja 2012
Propozycja
Nie ma to jak wrócić po urlopie do obozu...
Scenariusz przeze mnie wykreowany, sprawdza się procentowo lepiej, niż notowania synoptyków w TVN`ie!
Spodziewałem się wrzucenia na głęboką wodę bez zahartowania, ale żeby aż tak szybko i głęboko?
O 13-ej czekał na mnie stos roboty papierkowej i reklamacje, bo pukfiasz zajmujący się tym jest na urlopie.
Z racji, że robię to 2 razy w roku (kiedy go nie ma), to wypadam z rytmu, przy ciągłych zmianach.
Na szczęście poszło gładko, ale więcej bym sobie tego nie życzył.
Po chwili przyszła Szfowa.
Oziębłym tonem zaprosiła mnie do siebie.
Pewnie chodzi o ten telefon, jaki wykonywała w piątek- pomyślałem, bo już wcześniej jedna z kierowniczek pytała mnie, czy rozmawiałem z nią.
Strach się bać?
Poszedłem.
Jest propozycja, aby ze swoimi umiejętnościami (jeszcze 3 lata temu je posiadałem, bo przez ten okres totalnie się rozregulowałem i cała teoria w pewnym zakresie wyparowała, bądź też nastąpiły takie zmiany, że posiadana wtedy wiedza jest już obecnie nieaktualna) przyjąć na swój bark nowe obowiązki (nieuniknione, bo i tak miałem dostać je w spadku :P) i tym samym wskoczyć na pełny etat.
Od dobrych ośmiu lat pracuję (jak 98% załogi na 7/8 etatu).
Zmiana korzystna, bo bądź co bądź w końcu to cały etat, a tym samym ciut wyższy zarobek.
Obawiam się tego wszystkiego.
Boję się, że przygniecie mnie ogromny głaz i nie dam rady wydostać się spod niego.
Z drugiej strony wiem, że trzeba wierzyć, iż będzie dobrze.
Czerpać wiarę z Góry i siły od mego Anioła-Patrona, który tam wysoko dogląda mnie z wielkim zrozumieniem, bo to co robię nie jest Mu obce.
Nie jest Jej obce.
Trwają też zastraszania przez jeżdżące kontrole, które sprawdzają standard obsługi klienta i zaglądają do każdej szafki.
W ubiegłym tygodniu podczas mej nieobecności, były dwie inspektorki.
Ponoć krąży też dyrekcja, która zjawia się jako tajemniczy klient i metodą "trudnego klienta" sprawdza jakość świadczonych usług oraz proponowaniekorzystnych produktów, jakie firma Obóz ma w swej ofercie.
Podczas gdy obozowicz dwoi się i troi, ów trudny klient robi sztuczną zadymę, unosi się, krzyczy, wymachuje rękami,...
Szkoda tylko, że te ręce nie oderwą się od tułowia niczym te lalkowe i nie odlecą w siną dal.
Macha-laj, macha-laj.
Dziś kolejny słoneczny dzień.
Spałem całą noc przy otwartym oknie.
Zazwyczaj tego nie czynię, bo mam fobię, że ktoś może zrzucić niedopalonego papierosa z góry, ten zaś wpadnie do mnie i spłonę w swym małym pokoju wraz z łóżkiem, kołdrą i poduszką.
Jeszcze nie chcę smażyć się w piekle :)
Jeszcze nie teraz :P
Piekło nieuniknione, bo zaraz ruszam do tego mojego ziemskiego.
Codzienna ma wędrówka do niego, poprzedzona jest modlitwą.
Pół drogi zajmuje mi rozmowa z Bogiem o łaskę przetrwania.
O zimniejszy ogień w kotle smażalniczym.
O szczęśliwy powrót do domu (bez przypieczonego tyłka).
Pozdrawiam wszystkich, którzy każdego dnia dźwigają ciężar swych obaw i stresów, a także siwiejących od ich nadmiaru, zaczynających się marszczyć na twarzy i zwijać, kiedy przyjdzie atak choroby wrzodowej.
iloveyou Bejbe- Moja Pocieszycielko Strapionych :*
Scenariusz przeze mnie wykreowany, sprawdza się procentowo lepiej, niż notowania synoptyków w TVN`ie!
Spodziewałem się wrzucenia na głęboką wodę bez zahartowania, ale żeby aż tak szybko i głęboko?
O 13-ej czekał na mnie stos roboty papierkowej i reklamacje, bo pukfiasz zajmujący się tym jest na urlopie.
Z racji, że robię to 2 razy w roku (kiedy go nie ma), to wypadam z rytmu, przy ciągłych zmianach.
Na szczęście poszło gładko, ale więcej bym sobie tego nie życzył.
Po chwili przyszła Szfowa.
Oziębłym tonem zaprosiła mnie do siebie.
Pewnie chodzi o ten telefon, jaki wykonywała w piątek- pomyślałem, bo już wcześniej jedna z kierowniczek pytała mnie, czy rozmawiałem z nią.
Strach się bać?
Poszedłem.
Jest propozycja, aby ze swoimi umiejętnościami (jeszcze 3 lata temu je posiadałem, bo przez ten okres totalnie się rozregulowałem i cała teoria w pewnym zakresie wyparowała, bądź też nastąpiły takie zmiany, że posiadana wtedy wiedza jest już obecnie nieaktualna) przyjąć na swój bark nowe obowiązki (nieuniknione, bo i tak miałem dostać je w spadku :P) i tym samym wskoczyć na pełny etat.
Od dobrych ośmiu lat pracuję (jak 98% załogi na 7/8 etatu).
Zmiana korzystna, bo bądź co bądź w końcu to cały etat, a tym samym ciut wyższy zarobek.
Obawiam się tego wszystkiego.
Boję się, że przygniecie mnie ogromny głaz i nie dam rady wydostać się spod niego.
Z drugiej strony wiem, że trzeba wierzyć, iż będzie dobrze.
Czerpać wiarę z Góry i siły od mego Anioła-Patrona, który tam wysoko dogląda mnie z wielkim zrozumieniem, bo to co robię nie jest Mu obce.
Nie jest Jej obce.
Trwają też zastraszania przez jeżdżące kontrole, które sprawdzają standard obsługi klienta i zaglądają do każdej szafki.
W ubiegłym tygodniu podczas mej nieobecności, były dwie inspektorki.
Ponoć krąży też dyrekcja, która zjawia się jako tajemniczy klient i metodą "trudnego klienta" sprawdza jakość świadczonych usług oraz proponowanie
Podczas gdy obozowicz dwoi się i troi, ów trudny klient robi sztuczną zadymę, unosi się, krzyczy, wymachuje rękami,...
Szkoda tylko, że te ręce nie oderwą się od tułowia niczym te lalkowe i nie odlecą w siną dal.
Macha-laj, macha-laj.
Dziś kolejny słoneczny dzień.
Spałem całą noc przy otwartym oknie.
Zazwyczaj tego nie czynię, bo mam fobię, że ktoś może zrzucić niedopalonego papierosa z góry, ten zaś wpadnie do mnie i spłonę w swym małym pokoju wraz z łóżkiem, kołdrą i poduszką.
Jeszcze nie chcę smażyć się w piekle :)
Jeszcze nie teraz :P
Piekło nieuniknione, bo zaraz ruszam do tego mojego ziemskiego.
Codzienna ma wędrówka do niego, poprzedzona jest modlitwą.
Pół drogi zajmuje mi rozmowa z Bogiem o łaskę przetrwania.
O zimniejszy ogień w kotle smażalniczym.
O szczęśliwy powrót do domu (bez przypieczonego tyłka).
Pozdrawiam wszystkich, którzy każdego dnia dźwigają ciężar swych obaw i stresów, a także siwiejących od ich nadmiaru, zaczynających się marszczyć na twarzy i zwijać, kiedy przyjdzie atak choroby wrzodowej.
iloveyou Bejbe- Moja Pocieszycielko Strapionych :*
poniedziałek, 21 maja 2012
7:15 niedzielny ranek
...skrzypnęła furtka.
Czas iść na przystanek.
Po serdecznych uściskach z Rodzicami, długo jeszcze odprowadzałem wzrokiem Dom.
Niemal każdy kąt usłyszał ode mnie- "do zobaczenia za pół roku", bo dopiero w listopadzie tu zawitam.
Hany odprowadził mnie na autobus.
Poczekał do chwili mego odjazdu i podreptał na poranną mszę.
Ja zaś rozpocząłem maraton turystyczny.
Pierwszy raz z nie swoją torbą :) bo po raz pierwszy nie dałem rady zapakować wszystkiego :)
Przyjechałem z małą sportową torbą, a wracając chcąc nie chcąc musiałem zgodzić się z Mężem, że nie dam rady spakować się do tego maleństwa :)
Po przepakowaniu wracałem wygodnie ze skórzaną torbą Miśka.
Docierając z nią do wejścia na dworzec Rzeszów Główny, witany byłem oblukaniami stojącego przy drzwiach młodego urodziwego homika.
Oglądał się jakbym szedł nago :)
Pewnie zazdrościł mi torby :P
Potem przemieszczał się ze swoim bojem po hall`u, między kasami, a potem między peronami.
Zakupiłem bilet i udałem się do podstawionego pół godziny wcześniej pociągu.
Niestety wagon z przedziałami.
Plus taki, że nie było zbytniego tłoku i okno przedziałowe, jak i to na korytarzu były uchylone.
Wszedł do mnie Pan przed 50-tką.
Taki, co to chętny do zagadywania od ogółu do szczegółu.
Zaczął od tego, że nie ma miejscówki na bilecie (obowiązuje tylko w pierwszej klasie).
Potem z wieści politycznych...że ostatnio pan premier podróżował koleją (szydersko).
Dosiadł się dwudziestoparolatek grubej kości.
Początkowo przeszedł nasz przedział, ale zobaczywszy moją skórzaną torbę, zrobił krok w tył i zechciał wejść do nas, z zapytaniem "czy można"- of course :P
Można, można.
Prosimy, prosimy :)
Chłopięcie posiadało białe stopki, które dobrze kontrastowały z czarnymi adidasami.
Chwilowo miałem więc zawieszone oko na tej bieli.
Następnie weszła siksa.
Dziewczyna.
Niska i ze zdutą miną tenisowej Oleńki Woźniak :)
Zatopiła oczy i nos w książce, ale gdy tylko pociąg ruszył zasnęła.
Pan 50-tka, to jednak musiał być Pis-sior :P
Dojęty taki, że dojęty.
Kiedy konduktor sprawdzał bilety, ten powiedział mu, że za długo to trwa i chyba znaku wodnego na nim szuka.
Konduktor grzecznie odpowiedział, że przelicza kilometry, bo czasami panie w kasach się mylą.
W odpowiedzi na to wąskowardżasty dojęciuch odparował- kasjerki się mylą, a pan to naprawia, tak?
Kiedy po kilku godzinach przemieszczał się Wars Wita Was (pierwszy raz widziałem młodego WWW), Pis-sior poprosił o kawę.
- Wodę ma pan ciepłą?
- Gorącą proszę pana.
- A skąd w pociągu gorąca woda?
- Bo nim wsiadłem na wcześniejszej stacji, to czekałem, aż się zagotuje.
- A coś słodkiego pan ma?
- Wafelki, batoniki, rogaliki,...
- Snickers`a poproszę.
WWW grzecznie wydał resztę, podziękował i poszedł dalej.
Pis-sior widząc, że nikt go nie słucha, rzekł jakby do mnie:
" Jeszcze tak z dziesięć lat musimy się pomęczyć, ale to i tak nie będzie lepiej".
A po poniższym haśle, parsknąłem:
" Nasze dzieci wcale nie będą miały lepiej".
Nasze?!
Jak nasze, jak Pis-sior mógłby być moim ojcem, a ja dzieci mieć nie będę.
Chyba o Basi, Majkelu, Małgosi i Dżonie z piosenki Majki Jeżowskiej mówił :P
Godziny dłużyły się przeokropnie, a żar lał się z nieba.
Chyba nawet przedramiona opaliłem, bo słońce centralnie padało na nie :)
No i nastąpiła zmiana punktu widzenia...
Białe stopki przedziałowego współtowarzysza podróży, zamieniłem na znacznie płytsze białe stopki kolesia stojącego na korytarzu.
O wiele smaczniej!
Hany- miałbyś patrzenie na pośladki bo często opierał się o szybę swymi tyłami.
Głowa ogolona a twarz "nieprzyozdobiona" ani jednym pryszczykiem!
Miron się zwał, a i dziewczynę miał bardzo ładną.
Wygląd tap madl.
Śiwijetnie ubrana, ładna buzia, aparat korekcyjny na prostych już zębach...
Lubię patrzeć na ładnych ludzi.
Bądź co bądź, jestem estetą :)
Lokomołszyn przybyła na opolską ziemię punktualnie.
Niestety szkoda, że nie o 5 minut szybciej.
Zdążyłbym na autobus do domu, a tak musiałem czekać ponad godzinę na kolejny.
Po 20-ej stanąłem w progu swej chatki, która jak zawsze po jakimkolwiek przyjeździe obca mi się wydaje.
Pani L skakała z radości jak kangurzyca.
Przywitałem się z Dedim.
Rozpakowałem się i zasiedliśmy do obiadokolacji.
Hany napisał, że pada na twarz i idzie już spać.
Pomyślałem- jak mi strasznie żal i tęskno, że tej nocy nie wtulę swych stóp w Jego stopy, że nie oplotę swoich rąk na Jego ciele, że nie będę czuł Jego ciepła i że rano nie usłyszę- Witaj Misiu, jak się spało :(
... przeczytam to wszystko na wyświetlaczu smartfonowym, ale to przecież nie to samo :(
Taka ot szara rzeczywistość nastała.
KCNWWiTWNJM :*:*:*
sobota, 19 maja 2012
Piątkowy wieczór po azjatycku
...czili słodko-pikantnie :P
Czas w drugim Domu mija niesamowicie szybko.
Dni od środy minęły mi jak godzina.
W moje myśli powoli zaczynają napływać obozowe stresoimpulsy.
Wczoraj obozowy numer próbował się ze mną połączyć kiedy rozmawiałem z Tatą.
Potem drugi raz, kiedy nie było zasięgu.
Co najlepsze nie był to numer z mojego działu, a numer Szwowej.
Ale nie zaprzątajmy sobie głowy tym, co od poniedziałku.
Trzeba jeszcze żyć chwilą.
Piękną chwilą.
Wczorajszy dzień spędziliśmy z Sofi.
Przyszła rano i poszła po obiadku.
Zaprosiła mnie i Męża na dziś do siebie.
Popołudnie upłynęło mi na biesiadowaniu z Mamusią i wspólnych seansach :)
O 18-ej przybył Hany.
Uraczył nas przepysznymi pierożkami ze szpinakiem z dwoma sosami.
Kolacja więc była wyborna.
Po gorrrrącym prysznicu, położywszy się nago na łóżku w pokoju, którego mrok nieśmiało rozjaśniała nocna lampka, oddałem się penetracjom Hanego.
Uwielbiam, kiedy moje tyły dosiadają Jego nagie pośladki, a na całej długości i szerokości pleców czuję przesuwające i prześlizgujące się w idealnym uścisku dłonie.
Nie pierwszy raz napiszę, że Mąż robi najlepsze masaże na świecie.
Enty raz te słowa wybrzmiały z mych ust.
Mmmmhmmmyrrrrrrr, cóż za rozkosz.
W tle klimatycznego wieczoru w oddali tliła się świeczka, a z głośników płynęły nastrojowe melodie.
Dłonie mego Skarba zajmowały coraz to niższe partie mego ciała, aż doszły do...
Kiedy zaczął mnie masować całym swym ciałem, odczuwałem ciepły oddech na swoim karku.
W przedziałku zaś mile uwierał mnie Jego pręt :P
Potem...
Potem podwójny ładunek spowił me ciało,a w Trójce rozbrzmiewał ten oto utwór:
Rozpromienieni wzajemną radością i miłymi bitami, wstaliśmy z łóżka i dookoła stołu tańczyliśmy "dwa na dwa".
Zwarte ciała, ciasno przyciśnięte do siebie.
Sklejone w przenośni i dosłownie, dłuuugo jeszcze wirowały, nim doszły do pokoju sypialnianego :)
A dziś słońce i poprawa aury na zakończenie turnusu.
Po 14-ej wychodzę na przystanek, by dosiąść się do Hanego (wraca z pracy PKS`em).
Wysiądziemy miejscowość dalej, by udać się do Sofi, która już trzeci raz dzwoniła, czy będziemy u Niej długo siedzieli na goścince :):):)
Słonecznej soboty wszystkim :)
iloveyou Bejbe :*
Czas w drugim Domu mija niesamowicie szybko.
Dni od środy minęły mi jak godzina.
W moje myśli powoli zaczynają napływać obozowe stresoimpulsy.
Wczoraj obozowy numer próbował się ze mną połączyć kiedy rozmawiałem z Tatą.
Potem drugi raz, kiedy nie było zasięgu.
Co najlepsze nie był to numer z mojego działu, a numer Szwowej.
Ale nie zaprzątajmy sobie głowy tym, co od poniedziałku.
Trzeba jeszcze żyć chwilą.
Piękną chwilą.
Wczorajszy dzień spędziliśmy z Sofi.
Przyszła rano i poszła po obiadku.
Zaprosiła mnie i Męża na dziś do siebie.
Popołudnie upłynęło mi na biesiadowaniu z Mamusią i wspólnych seansach :)
O 18-ej przybył Hany.
Uraczył nas przepysznymi pierożkami ze szpinakiem z dwoma sosami.
Kolacja więc była wyborna.
Po gorrrrącym prysznicu, położywszy się nago na łóżku w pokoju, którego mrok nieśmiało rozjaśniała nocna lampka, oddałem się penetracjom Hanego.
Uwielbiam, kiedy moje tyły dosiadają Jego nagie pośladki, a na całej długości i szerokości pleców czuję przesuwające i prześlizgujące się w idealnym uścisku dłonie.
Nie pierwszy raz napiszę, że Mąż robi najlepsze masaże na świecie.
Enty raz te słowa wybrzmiały z mych ust.
Mmmmhmmmyrrrrrrr, cóż za rozkosz.
W tle klimatycznego wieczoru w oddali tliła się świeczka, a z głośników płynęły nastrojowe melodie.
Dłonie mego Skarba zajmowały coraz to niższe partie mego ciała, aż doszły do...
Kiedy zaczął mnie masować całym swym ciałem, odczuwałem ciepły oddech na swoim karku.
W przedziałku zaś mile uwierał mnie Jego pręt :P
Potem...
Potem podwójny ładunek spowił me ciało,a w Trójce rozbrzmiewał ten oto utwór:
Rozpromienieni wzajemną radością i miłymi bitami, wstaliśmy z łóżka i dookoła stołu tańczyliśmy "dwa na dwa".
Zwarte ciała, ciasno przyciśnięte do siebie.
Sklejone w przenośni i dosłownie, dłuuugo jeszcze wirowały, nim doszły do pokoju sypialnianego :)
A dziś słońce i poprawa aury na zakończenie turnusu.
Po 14-ej wychodzę na przystanek, by dosiąść się do Hanego (wraca z pracy PKS`em).
Wysiądziemy miejscowość dalej, by udać się do Sofi, która już trzeci raz dzwoniła, czy będziemy u Niej długo siedzieli na goścince :):):)
Słonecznej soboty wszystkim :)
iloveyou Bejbe :*
czwartek, 17 maja 2012
Z pamiętnika urlopowicza
W piątkowe popołudnie, niczym podróżujący wielbłądem po Saharze jeździec, dotarłem do Sióstr.
Skąd takie porównanie?
Pociąg, a potem autobus wlókł się niczym wspomniany wyżej ssak.
Szklarniowe warunki PKS`u były mega uciążliwe.
Na autostradzie przy asfalcie prawie 43 stopnie gorąca, brak otwieranych szyb, nawiew ledwie działający i to tylko przy szybszej jeździe.
Pić, pić i jeszcze raz pić.
Hany wraz z Dzieciaczkami wyszedł po mnie, bukłak z jabłkowym sokiem przyniósłszy.
Na końcowej dłuuugiej prostej, prowadzącej do bloku Kitty, pojawiła się Ona sama wraz z synkiem Sary.
Machali mi z oddali, a gdy tylko uściskaliśmy się na powitanie, pierwsze Jej słowa brzmiały:
"Misiu, jakie Ty masz świetne spodnie!" :)
Mmmiło znowu gościć po roku nieobecności w znajomych progach.
Uwielbiam przesiadywać w kuchni Kitty.
Jest przytulna i czuć w niej życie.
Lodówkę jak zawsze zdobią dziecięce rysunki, choć tym razem było ich mniej.
Po obiedzie dołączyła do nas Sara i wszyscy poszliśmy z kawą i słodyczami na działkę.
Siedzieliśmy w cieniu rzucanym przez gałęzie wierzby płaczącej.
Ona płakała ze smutku (jak to ma w zwyczaju i w nazwie), a my z radości.
Trudno nie śmiać się przy Dziewczynach :)
Pod wieczór przyjechał Tom z chłopakami i zabrał nas do siebie.
Tym razem każde z Rodzeństwa dzieliło się nami niemalże po równo.
Wieczory i noce u Toma.
Poranki u Kitty.
Wspólne wyjścia z obiema Siostrami, a także pory obiadowe naprzemiennie zagospodarowane czasowo i kulinarnie :)
Było różnorodnie, dzięki temu, że przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce.
Mimo chłodnej i deszczowej pogody w następujących po sobie dniach, w nas wciąż była upalna i radosna aura.
Opowieściom, wspomnieniom i kawałom nie było końca.
Przy moich opowiadaniach o rymach Blondi, wprowadziliśmy w obieg zabawę wymyślania rymów do poszczególnych wyrazów.
W powszechne używanie u wszystkich weszła już "kawuńka-pikuńka" :D
Do dziś nie mamy rymu do wyrazu "karnisz" :)
Ktoś ma pomysł? :P
Kolejne słowo z pierwszej części urlopu jakie wprowadziliśmy do słownika, to "treasure".
Chodnikową piosenką zostało zaś "koko koko" :P
Wszystko co dobre, ma swój koniec.
Wczoraj przyjechaliśmy do Hanego, na dobrego część dalszą, bo przecież urlop mój trwa nadal.
Podczas kupowania biletów w miejscowościach przesiadkowych, z ust nie schodził mój ulubiony kawał:
- Poproszę dwa bilety do Jasło- rzecze klient.
- Chyba do Jasła- odpowiada zdziwiony kierowca.
- A był pan kiedyś w Jasła? :D:D:D
Znowu rodzinne strony, znajome twarze Kochanych Domowników...
i odwieczne wrażenie, które zawsze towarzyszy mi kiedy przekraczam próg z kuchni do pokoju:
"Nie wydaje mi się, że byłem tu pół roku temu, tylko wczoraj".
Świadczy to o tym, że Dom ten jest bliski memu sercu, a wyobrażenie i pamięć o Nim towarzyszą mi każdego dnia na "moim" południowym zachodzie.
Skąd takie porównanie?
Pociąg, a potem autobus wlókł się niczym wspomniany wyżej ssak.
Szklarniowe warunki PKS`u były mega uciążliwe.
Na autostradzie przy asfalcie prawie 43 stopnie gorąca, brak otwieranych szyb, nawiew ledwie działający i to tylko przy szybszej jeździe.
Pić, pić i jeszcze raz pić.
Hany wraz z Dzieciaczkami wyszedł po mnie, bukłak z jabłkowym sokiem przyniósłszy.
Na końcowej dłuuugiej prostej, prowadzącej do bloku Kitty, pojawiła się Ona sama wraz z synkiem Sary.
Machali mi z oddali, a gdy tylko uściskaliśmy się na powitanie, pierwsze Jej słowa brzmiały:
"Misiu, jakie Ty masz świetne spodnie!" :)
Mmmiło znowu gościć po roku nieobecności w znajomych progach.
Uwielbiam przesiadywać w kuchni Kitty.
Jest przytulna i czuć w niej życie.
Lodówkę jak zawsze zdobią dziecięce rysunki, choć tym razem było ich mniej.
Po obiedzie dołączyła do nas Sara i wszyscy poszliśmy z kawą i słodyczami na działkę.
Siedzieliśmy w cieniu rzucanym przez gałęzie wierzby płaczącej.
Ona płakała ze smutku (jak to ma w zwyczaju i w nazwie), a my z radości.
Trudno nie śmiać się przy Dziewczynach :)
Pod wieczór przyjechał Tom z chłopakami i zabrał nas do siebie.
Tym razem każde z Rodzeństwa dzieliło się nami niemalże po równo.
Wieczory i noce u Toma.
Poranki u Kitty.
Wspólne wyjścia z obiema Siostrami, a także pory obiadowe naprzemiennie zagospodarowane czasowo i kulinarnie :)
Było różnorodnie, dzięki temu, że przemieszczaliśmy się z miejsca na miejsce.
Mimo chłodnej i deszczowej pogody w następujących po sobie dniach, w nas wciąż była upalna i radosna aura.
Opowieściom, wspomnieniom i kawałom nie było końca.
Przy moich opowiadaniach o rymach Blondi, wprowadziliśmy w obieg zabawę wymyślania rymów do poszczególnych wyrazów.
W powszechne używanie u wszystkich weszła już "kawuńka-pikuńka" :D
Do dziś nie mamy rymu do wyrazu "karnisz" :)
Ktoś ma pomysł? :P
Kolejne słowo z pierwszej części urlopu jakie wprowadziliśmy do słownika, to "treasure".
Chodnikową piosenką zostało zaś "koko koko" :P
Wszystko co dobre, ma swój koniec.
Wczoraj przyjechaliśmy do Hanego, na dobrego część dalszą, bo przecież urlop mój trwa nadal.
Podczas kupowania biletów w miejscowościach przesiadkowych, z ust nie schodził mój ulubiony kawał:
- Poproszę dwa bilety do Jasło- rzecze klient.
- Chyba do Jasła- odpowiada zdziwiony kierowca.
- A był pan kiedyś w Jasła? :D:D:D
Znowu rodzinne strony, znajome twarze Kochanych Domowników...
i odwieczne wrażenie, które zawsze towarzyszy mi kiedy przekraczam próg z kuchni do pokoju:
"Nie wydaje mi się, że byłem tu pół roku temu, tylko wczoraj".
Świadczy to o tym, że Dom ten jest bliski memu sercu, a wyobrażenie i pamięć o Nim towarzyszą mi każdego dnia na "moim" południowym zachodzie.
piątek, 11 maja 2012
Jadę
Pierwszy tegoroczny urlop czas zacząć!
Uwielbiam mknąć na południowy-wschód, wygodnie usadowiwszy się w samolotowym siedzeniu w wagonie bez przedziałów.
Stronice książki, kartka po kartce. Łyk wody od czasu do czasu. Zjedzona kanapka. Pisane sms-y.
Przemieszczający się ciasnym przejściem Pan Wars Wita Was i...
Czas wysiadać, się przesiadać. W przelocie spotkanie miłe odbyć, by za kolejnych chwil parę wpaść w Ukochane ramiona i w nich trwać i trwać...
środa, 9 maja 2012
O Kejt
Skoro Dżem może śnić o Victorii (mam nadzieję, że nie o Azarence), to czemu ja- równie słodki jak ta konfitura (o ile nie słoDszy) nie mogę śnić o dziewczęciu :P
Kolejny słoneczny, lecz chłodny poranek z burczeniem kosiarek za oknem od wpół do ósmej.
Już czuję pozytywne napięcie jakie zawsze towarzyszy mi w przygotowaniach urlopowych :)
To lubię!
A pozbywanie się napięć wszelakich jeszcze bardziej.
W towarzystwie Męża, który mnie odpręża :)
Śniła mi się Kejt z pracy.
Pewnie z racji tego, że wczoraj opowiadałem Hanemu o niej.
To jedyna dziewczyna w obozie, z którą świetnie mi się pracuje.
Jest dokładna i staranna, a to bardzo cenię, bo sam tak traktuję swoją robotę.
Kiedy coś napisze, to wiem, że nie muszę tego sprawdzać.
Pismo jest staranne, czytelne,...
Nie to co Marza, czy Karen.
Te jak napiszą trójkę "3", to nie wiadomo, czy to dziecko namalowało ptaka, który chce się wzbić do słońca lecz ma za krótkie skrzydła, czy też są to hieroglify rodem znad Nilu.
Poza tym Kejt jest miłą, sympatyczną, zwyczajną dziewczyną.
A ja bardzo lubię ludzi nadzwyczajnych poprzez swoją zwyczajność.
W mym śnie była dobroduszna.
Realnie też taka jest :)
W naszym mieście ogłosiły upadłość dwa największe markety.
Kejt powiedziała, że podaruje im swoje oszczędności- 17000zł!
Siedemnaście tysięcy zł!
Jak na taki market, to pewnie byłaby kropla w morzu, ale sam gest...
I mimo, że to sen, to wiem, że stać ją na taki gest.
Oczywiście nie do końca tak zacnie finansowy, ale jakiś inny.
Każdy gest przecież jest dobry, zwłaszcza gdy ktoś jest w potrzebie.
Idę prasować.
Oj będzie leciała para nie tylko z żelazka, bo Aga już na korcie, więc i para z ust mych też będzie szła :)
Hany KCNWWITWNJM :*:*:*
Kolejny słoneczny, lecz chłodny poranek z burczeniem kosiarek za oknem od wpół do ósmej.
Już czuję pozytywne napięcie jakie zawsze towarzyszy mi w przygotowaniach urlopowych :)
To lubię!
A pozbywanie się napięć wszelakich jeszcze bardziej.
W towarzystwie Męża, który mnie odpręża :)
Śniła mi się Kejt z pracy.
Pewnie z racji tego, że wczoraj opowiadałem Hanemu o niej.
To jedyna dziewczyna w obozie, z którą świetnie mi się pracuje.
Jest dokładna i staranna, a to bardzo cenię, bo sam tak traktuję swoją robotę.
Kiedy coś napisze, to wiem, że nie muszę tego sprawdzać.
Pismo jest staranne, czytelne,...
Nie to co Marza, czy Karen.
Te jak napiszą trójkę "3", to nie wiadomo, czy to dziecko namalowało ptaka, który chce się wzbić do słońca lecz ma za krótkie skrzydła, czy też są to hieroglify rodem znad Nilu.
Poza tym Kejt jest miłą, sympatyczną, zwyczajną dziewczyną.
A ja bardzo lubię ludzi nadzwyczajnych poprzez swoją zwyczajność.
W mym śnie była dobroduszna.
Realnie też taka jest :)
W naszym mieście ogłosiły upadłość dwa największe markety.
Kejt powiedziała, że podaruje im swoje oszczędności- 17000zł!
Siedemnaście tysięcy zł!
Jak na taki market, to pewnie byłaby kropla w morzu, ale sam gest...
I mimo, że to sen, to wiem, że stać ją na taki gest.
Oczywiście nie do końca tak zacnie finansowy, ale jakiś inny.
Każdy gest przecież jest dobry, zwłaszcza gdy ktoś jest w potrzebie.
Idę prasować.
Oj będzie leciała para nie tylko z żelazka, bo Aga już na korcie, więc i para z ust mych też będzie szła :)
Hany KCNWWITWNJM :*:*:*
poniedziałek, 7 maja 2012
Plany
Wczoraj zgodnie z niedzielnym planem, oglądnęliśmy z Hanym "Jeszcze cztery lata" szwedzki obraz z cyklu cinemaxowego- "ekrany świata".
Komediodramat z wątkiem polityczno- gejowskim.
Wydawałoby się- fajnie!
Film jednak w zachwyt mnie nie wprawił, za to końcowa piosenka- bardzo!
Od razu wpadła mi w ucho, za sprawą melodii.
Tak mało teraz jest piosenek z ładną melodią.
Piosenka spodobała mi się do tego stopnia, że postanowiłem za wszelką cenę ją wygrzebać na necie.
Troszkę mi to zajęło, tym bardziej, że nie wiedziałem, kto jest autorem ścieżki dźwiękowej.
No ale net wiedział to za mnie.
Mimo, że szwedzkiego nie znam (tylko norweski :P), to udało mi się pozyskać na jakiejś stronce ten oto utwór:
Potem podczas nocnej międzymiastowej planowaliśmy sesje zdjęciowe, jakie wykonamy na urlopie ;)
Scenariusz w tych planach okazał się mega gorrrący, kiedy jako miejsce sesji wybraliśmy strych (zdjęcia w sepii).
Artystycznie ukryte to i owo w scenerii strychowych cacek, drewnianych beli i wieńczących sklepienie domu- dachówek.
Pozy też ustaliliśmy :)
Powiedziałem do Męża, że przydałby się fotograf, by nas obu uwiecznił na tych fotkach, bo chciałbym mieć z Nim taką sesję.
- I jak sobie jeszcze wyobrażasz nasze kadrowanie?- Zapytał mnie Hany w napięciu będący.
- Stoję nago w rozkroku, za mną murzyn któremu na tle mego ciała widać tylko czarne dłonie zasłaniające moje krocze :D:D:D
- No z tym to będzie problem.
- Kto wie, kto wie- odparłem z uśmiechem.
Przecież zawsze jakiegoś białasa można napastować :P
Ooo, "napastować"- dobre słowo w takim kontekście napastowania :P
Czekam już na te i inne piękne chwile w moim drugim Domu.
Zrywam kartki z kalendarza.
Jeszcze tylko 3 dni do pracy.
Jeszcze tylko trzy.
Tylko 3.
Trzy.
3!
Miłego wieczoru wszystkim.
iloveyou Pachnąca Lasko Wanilii :):*
Komediodramat z wątkiem polityczno- gejowskim.
Wydawałoby się- fajnie!
Film jednak w zachwyt mnie nie wprawił, za to końcowa piosenka- bardzo!
Od razu wpadła mi w ucho, za sprawą melodii.
Tak mało teraz jest piosenek z ładną melodią.
Piosenka spodobała mi się do tego stopnia, że postanowiłem za wszelką cenę ją wygrzebać na necie.
Troszkę mi to zajęło, tym bardziej, że nie wiedziałem, kto jest autorem ścieżki dźwiękowej.
No ale net wiedział to za mnie.
Mimo, że szwedzkiego nie znam (tylko norweski :P), to udało mi się pozyskać na jakiejś stronce ten oto utwór:
Potem podczas nocnej międzymiastowej planowaliśmy sesje zdjęciowe, jakie wykonamy na urlopie ;)
Scenariusz w tych planach okazał się mega gorrrący, kiedy jako miejsce sesji wybraliśmy strych (zdjęcia w sepii).
Artystycznie ukryte to i owo w scenerii strychowych cacek, drewnianych beli i wieńczących sklepienie domu- dachówek.
Pozy też ustaliliśmy :)
Powiedziałem do Męża, że przydałby się fotograf, by nas obu uwiecznił na tych fotkach, bo chciałbym mieć z Nim taką sesję.
- I jak sobie jeszcze wyobrażasz nasze kadrowanie?- Zapytał mnie Hany w napięciu będący.
- Stoję nago w rozkroku, za mną murzyn któremu na tle mego ciała widać tylko czarne dłonie zasłaniające moje krocze :D:D:D
- No z tym to będzie problem.
- Kto wie, kto wie- odparłem z uśmiechem.
Przecież zawsze jakiegoś białasa można napastować :P
Ooo, "napastować"- dobre słowo w takim kontekście napastowania :P
Czekam już na te i inne piękne chwile w moim drugim Domu.
Zrywam kartki z kalendarza.
Jeszcze tylko 3 dni do pracy.
Jeszcze tylko trzy.
Tylko 3.
Trzy.
3!
Miłego wieczoru wszystkim.
iloveyou Pachnąca Lasko Wanilii :):*
sobota, 5 maja 2012
...i maj kiedy bez przyniosłeś w objęciach
Trwa najpiękniejszy miesiąc w roku.
Uwielbiam maj, kiedy zieleń miesza się z bielą kwiecia nadrzewnego.
Kiedy kwitną konwalie, bez, piwonie i inne kwiaty oraz krzewy.
Lubię, gdy po upalnym dniu, przychodzi cichy, bezwietrzny wieczór.
Od kilku dni, takie wieczory towarzyszą mi podczas powrotów z pracy.
Choć jestem wyczerpany, to właśnie ten trwający kwadrans spacer, koi wszystkie nerwy.
Dziś wolna, choć jak zawsze pracowita sobota.
Od siódmej jestem na nogach.
W porannych promieniach poleciałem na zakupy do marketu.
Między warzywnymi regałami spotkałem Agatę (tą od Luksemburga :P).
Jako, że najczęściej mijamy się kiedy biegnę do obozu i nie ma czasu pogadać, to dziś zamieniliśmy parę słów.
Pierwsze pytanie- co dobrego robimy na obiad :)
Trwając w temacie, otrzymałem słowa uznania i podziękowania za przepis na ciasto słodko- słone z krakersami.
Koleżanka ma robi je już niemalże na zamówienia :)
To miłe, kiedy moje ulubione przepisy stając się ulubione też dla kogoś :)
Przy okazji- Max`owi dziękuję za tartouznania, a i ja Jemu na łamach tego posta dziękuję za przesłane dwie płyty.
Nie mogło być inaczej, by ulubiona piosenka jednej z nich nie znalazła się tu :)
Nie spodziewałem się, że sama wykonawczyni tej piosenki, będzie dziś gościem w DD TVN i tam premierowo wykona ten utwór :)
Cóż za zbieg okoliczności :)
Drugie pranie kończy bieg w automacie.
Pogoda piękna, więc biała biel pierwszego, trzepocze już na sznurkach :)
To chyba ostatni tak ciepły i słoneczny dzień.
Ponoć idą deszcze i ochłodzenie :(
A za 6 dni zaczynam urlop.
Tato wyszedł wystrojony na działkę do znajomej po bez.
Bez bzu mi nie wracaj- mówię :)
Wyszedł z uśmiechem w szortach i białym tiszercie.
Naręcza pachnącego kwiecia przyozdobią niedzielny stół oraz wazon na pomniku Mamci.
Przyjemnego weekendu, ciepła, serdeczności i miłości w sercach :)
iloveyou Bejbe :*
Uwielbiam maj, kiedy zieleń miesza się z bielą kwiecia nadrzewnego.
Kiedy kwitną konwalie, bez, piwonie i inne kwiaty oraz krzewy.
Lubię, gdy po upalnym dniu, przychodzi cichy, bezwietrzny wieczór.
Od kilku dni, takie wieczory towarzyszą mi podczas powrotów z pracy.
Choć jestem wyczerpany, to właśnie ten trwający kwadrans spacer, koi wszystkie nerwy.
Dziś wolna, choć jak zawsze pracowita sobota.
Od siódmej jestem na nogach.
W porannych promieniach poleciałem na zakupy do marketu.
Między warzywnymi regałami spotkałem Agatę (tą od Luksemburga :P).
Jako, że najczęściej mijamy się kiedy biegnę do obozu i nie ma czasu pogadać, to dziś zamieniliśmy parę słów.
Pierwsze pytanie- co dobrego robimy na obiad :)
Trwając w temacie, otrzymałem słowa uznania i podziękowania za przepis na ciasto słodko- słone z krakersami.
Koleżanka ma robi je już niemalże na zamówienia :)
To miłe, kiedy moje ulubione przepisy stając się ulubione też dla kogoś :)
Przy okazji- Max`owi dziękuję za tartouznania, a i ja Jemu na łamach tego posta dziękuję za przesłane dwie płyty.
Nie mogło być inaczej, by ulubiona piosenka jednej z nich nie znalazła się tu :)
Nie spodziewałem się, że sama wykonawczyni tej piosenki, będzie dziś gościem w DD TVN i tam premierowo wykona ten utwór :)
Cóż za zbieg okoliczności :)
Drugie pranie kończy bieg w automacie.
Pogoda piękna, więc biała biel pierwszego, trzepocze już na sznurkach :)
To chyba ostatni tak ciepły i słoneczny dzień.
Ponoć idą deszcze i ochłodzenie :(
A za 6 dni zaczynam urlop.
Tato wyszedł wystrojony na działkę do znajomej po bez.
Bez bzu mi nie wracaj- mówię :)
Wyszedł z uśmiechem w szortach i białym tiszercie.
Naręcza pachnącego kwiecia przyozdobią niedzielny stół oraz wazon na pomniku Mamci.
Przyjemnego weekendu, ciepła, serdeczności i miłości w sercach :)
iloveyou Bejbe :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)