camino

camino

czwartek, 17 listopada 2011

Wieczorem... wystawię ekran i wyświetlę w nim

   Uwielbiam wieczorno- nocne rozmowy przy winie w kuchni, dlatego chętnie bawię się w panel dyskusyjny wraz z Hanym.
Tym razem do programu zaprosiliśmy Maxa (albo On nas, zależy od której strony patrzeć :P)
Telewizje śniadaniowe prześcigają się w ofertach kawowo- herbacianych, która z nich największą widownię zgromadzi w godzinach przedpołudniowych.
A co z widzami w późniejszych porach?
Albo bez porów.
W majtkach na przykład ;)
Może jakaś telewizja pidżamowa?
   Otóż nasze rozmowy w toku i kameralnym tłoku rozpoczynały się średnio po 20-ej.
Czerwone wino w szwedzkich kieliszkach, ocieplało nastrój swym rubinowym kolorem już od samego patrzenia :)
W garnkach wrzało, na patelniach się rumieniło (zazdroszczę Maxowi patelni do smażenia bez tłuszczu i chyba zawsze to będę powtarzał, dopóki nie zaopatrzę się w taką :P), w naczyniach innych niż wspomniane się marynowało...
Potem po całym pomieszczeniu roznosiły się miłe wonie.
Kuchnia wydziela zapach, buduje ciepły nastrój, łączy, zbliża, uspokaja, smakuje...
Kiedy pytają mnieeee, dlaczego kuchnia jest mi tak bliskaaa, odpowiadaaam!-
-Ponieważ każda jest inna i z każdej można wynieść jakiś mały element do swojej codzienności :P
   Wino się lało, kolacje łechtały mile podniebienia i napełniały rozochocone żołądki.
Dyskutowano na tematy "jakie los nam dał".
Każdy z nas przeliczał alfabet, podczas gdy kolejny mówił stop.
Na jaką literkę wypadło, na wyraz zaczynający się od niej snuło się wywody.
I tak poprzez dom, rodzinę, dupę i marynę mijał czas kiedy prowadzący zasypiali.
Pierwszej nocy po kąpieli, leżąc już z Hanym w łóżku, zasnąłem pałaszując w komórce, by ustawić sobie jako dzwonek "The living proof".
Komórkę trzymałem przed sobą mając zamknięte oczy. Wyglądało to pewnie jak hipnoza.
Kiedy Misiek mnie przebudził, by oznajmić mi, że śpię, powiedziałem coś kompletnie bez sensu, co wywołało śmiech na sali.
Pewnie i ludzie oglądający nasz wieczorny "program na niby" też się śmiali, może nawet przez to lub owo w bezsenność popadli i słuchali jak miłe odgłosy wydajemy (czyt. np. moje chrapanie- choć na ogół nie chrapię :P).
   Wszystko co miłe, dobre i ujmujące serdecznością, kończy się baaardzo szybko.
Gospodarz jak nas odebrał z peronu, tak i z niego wsadził nas do opóźnionego pociągu.
A ja, dwa dni marudzący o precelkach z kminkiem, wreszcie się w nie zaopatrzyłem i w podziw mą dwójkę wprowadziłem, bo mówili, że takowych nie ma.
Mąż zakupił obwarzanki w ilości sztuk dwunastu.
Co by dla każdego Apostoła było :)
I tak przemieszczając się dalej na wschód w składzie Inter Regio, a potem PKS-owo rozsiewaliśmy zapach rodem z piekarni.
Zapach pieczenia.

W autobusie jedna kobieta siedząca za nami zapytała:
- Proszę pana, czuję pieczenie...
- Wieprzowe, czy wołowe proszę pani?
:D:D:D

4 komentarze:

  1. hehehe....aleś mnie ubawił końcówka:):):)!!

    rozmowy "nas dwoje, nastroje, nas troje" były cudowne:)

    a patelnie pewnie Ci Mikołaj przyniesie:)

    Kocham Cie:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mikołaju, ja na 6 grudnia chcę wiesz co... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Może ta pani czuła zgagę ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. to widze ze mikolaj bedzie mial powazne zamowienia do zrealizowania :D
    a co do spadnia... slodko razem w lozku spiacy wygladaliscie! :))

    OdpowiedzUsuń