camino

camino

poniedziałek, 14 listopada 2011

Pięć dni

   Listopadowa wiosna trwa,
choć trochę chłodniejsza pogodowo jest.
Tydzień Mężowego urlopu minął, a na kolejny przyjdzie Mu czekać dobry miesiąc jeszcze.
Mój zaś, tyle co się rozpoczął, choć na dobre trwa od piątku.
Huraaa więc! :)
   Pięć dni pobytu Skarba u mnie, minęło wyjątkowo szybko.
Po niedzielnym rodzinnym spacerze po parku, wśród różnobarwnych liści z uśmiechem na twarzy uwiecznionym na fotkach, przyszedł roboczy tydzień.
Czasowo byłem ze wszystkim na styk, stąd i obecność blogowa była jednym wielkim POSTEM :P
Śniadaniowe ranki z przemieszczającymi się po rusztowaniach robotnikami.
Ich lukania przez okna ze wzrokiem pytającym- co dziś w menu zagości ?
Szybkie szykowania obiadów i gonienia do pracy.
W niej zaś ciężkie chwile z Szwową i wewnętrzne modły o ekspresowo mijający czas i spokój od kłótliwych petentów.
Ukojeniem za to były przemiłe wieczory przy kolacji i winie, a potem gorące noce na podłodze, tudzież w piwniczce i suszarni :)
W końcu pranie trzeba robić każdego dnia, a że lata nie ma to tylko tam błyskawicznie się wysuszy do dnia następnego.
Przy okazji tego łączyliśmy przyjemne z pożytecznym :)
W nocy z środy na czwartek tuż po "godzinie grozy" przebudziłem się.
Poczułem po lewej stronie ust obecność ciała obcego.
Obcego tylko przez chwile, bo po krótkiej chwili już wiedziałem co to jest!
Twardy jak skała i ostry jak nóż... odłamek mojej górnej lewej piątki, kanałowo leczonej ponad rok temu.
Od tego czasu martwej, a jednak wyłamanej!
Szok!
Obudziłem Miśka, by się pożalić i czym prędzej pobiegłem zobaczyć to w lustrze, by upewnić się w 100%.
Niestety :(
Dokonało się!
O poranku czekała mnie wizyta u Imiennika i osadzanie ząbka na sztyfcie przytwierdzonym do korzenia.
Kosztowało mnie to trochę stresu, czasu i pieniędzy, ale w gruncie rzeczy byłem zadowolony, że na urlop wyruszę z kompletnym uzębieniem :)
Prasowanie, szykowanie, wizyta u weterynarza z Panią L, która znowu zachciała być mamusią i przechodzi urojoną ciążę, wizyta Trudi i ostatni, jakże sympatyczny (zawsze tak mam przed urlopem) dzień w pracy.
   Czwartkowa noc była krótka.
Położyliśmy się spać około 23-ej, a o 2:30 byłem już na nogach by szykować się do pociągu :)
Mąż zamówił budzenie o 4-ej, ale i tak budziłem Go 20 minut szybciej, by spokojnie zdążył zjeść śniadanie i byśmy bez pośpiechu udali się na dworzec widmo :)
Cały kwadrans szliśmy sprężystym tempem ciemnymi ulicami mało uczęszczanej trasy chodnikowo- ulicznej śpiewając dla otuchy i radości piosenki :P
To była wyjątkowo ciepła noc.
W pociągu wiozącym nas do Krakowa nie było już tak ciepło.
Mimo serdeczności konduktora, który wyjątkowo miło witał podróżujących, nie udało się przez dłuuugą chwilę uruchomić elektryczności.
W przedziale panowały więc przez prawie godzinę ciemności, a przenikliwy ziąb towarzyszył już przez całą drogę.
No ale to tylko PKP- Przecież Krótko Podróżujesz, nie ważne gdzie jedziesz :D

3 komentarze:

  1. W odpowiednim towarzystwie i jadąc do kogoś kogo się lubi, to nawet ciemności i mrozy w pociągu niestraszne ;)

    A co do zęba, to cóż... znam ten "ból" (dokładnie tak samo wstawiano mi zęba po domisiowej grzechotce) ;P no i też trzeba było się pozbyć wtedy paru złotych :/

    OdpowiedzUsuń
  2. czekam juz na ciąg dalszy:)

    zapomniałes dodać o tym, że przez Tatusia Twojego wciagnąłem sie w serial nowy:)

    Kocham Cię Miśku:*

    OdpowiedzUsuń
  3. a ja liczylem na troche dluzsza opowiesc a nie zakonczona na podrozy pociagiem :P
    jestem zawiedziony! :((( :P
    wspanialego ciagu dalszego urlopu! :*

    OdpowiedzUsuń