camino

camino

wtorek, 15 listopada 2011

Następny przystanek: Kraków Główny

...ważne gdzie wysiadasz.
   W piątkowy poranek dane było nam wysiąść z zimnego składu bez ładu TLK niemalże wprost w objęcia Maxa (dalej czyt. Agenta Tomka :P).
Jak się potem okazało bardzo zorganizowanego i ciepłego od serdeczności człowieka (to wiadomo nie od dziś).
Tajnymi jak dla mnie przejściami, długimi jadącymi w dół ruchomymi schodami niczym skocznia w Planicy, wydostaliśmy się na zewnątrz by miejską komunikacją udać się na miejsce kwaterunku w celu złożenia swych bagaży ręcznych i podręcznych :)
By herbatkę miłą i smaczną wypić i w domowym zaciszu chwilę się ogrzać i pogadać.
W porze drugiej kawy (normalnie już trzecia powinna być sączona, lecz nie przeze mnie :P) udaliśmy się do bardzo klimatycznego lokalu na trochę ciasta w postaci dużych muffinek z cappucino.
Moja babeczka cynamonowo orzechowa smakowała i wyglądała wybornie.
Kawa kremowa taka jak być powinna.
Ludzi niedużo.
Za nami z laptopem dziewczyna skomplementowana przez Męża jako "najlepiej ubrana dziś dziewczyna w Krakowie" (lady od the day).
Nawet Beata T. dałaby jej słynne "dziesięć!".
Zbliżając się ku końcowi degustacji do ciągu naszego stolika dosiadło się społeczeństwo, w składzie którego najmłodsza dzieweczka tak ujadała specyficznym, cienkim głosem, że drażniło to nasz puder i jądra :P
Zatem szybko przeżuwszy resztki udaliśmy się na dłuuuugi spacer.
W słońcu rzucanym w prześwicie przez alejkowe liście drzew oraz szeleszczącym dywanie ze spadzi podążaliśmy romantycznie na kopiec.
Zasłuchani w opowiadania (równie romantyczne :P), poddawani sesjom zdjęciowym każdy z osobna oraz w duetach...
W uśmiechu, zamyśleniu, z miną bardziej śmieszną lub mniej, wiliśmy się krętymi drogami, uliczkami, ścieżynkami, jak kameralny peletonik.
Potem były błonia, dla wtajemniczonych zwane Afganistanem :P oraz spacer przy Wiśle.
Dla zmarzniętych zaś ciał- grzane wino.
A wino w lokaliku klimatycznym z widokiem na dwie kobiety, które dla żartu z oddali dubbingowaliśmy z Mężem.
A może to efekt "bycia u Brata"?
Agent Tomek patrzył z uśmiechem i zaciekawieniem, wargi rozwierając jak Anja :)
To było takie zabawne, że aż nazbyt wciągnęła nas ta forma rozrywki.
Chyba aż za bardzo, bo wychodząc z lokalu przyszło mi za śmiech zapłacić niemalże łzami.
I to krokodylimi!

3 komentarze:

  1. Lubię te Twoje opisy :)
    Tylko dlaczego kończysz tak, że mnie zżera ciekawość dlaczegoż to prawie zapłaciłeś krokodylimi łzami? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja bym wiecej szczegolow o tych krokodylach poprosil. bardzo lubie te gadziny ;)
    i widze relacje nam dawkujesz zachecajac do wypatrywania kolejnych odcinków opowiesci ;d czekam zatem z niecierpliwoscia :D
    i uprasza sie o nie nasmiewanie sie z mego kawowego nalogu!

    OdpowiedzUsuń
  3. ech ten krakowski Afganistan. Ech ten Max. Ech całe królewskie miasto :)

    pieknie tam było.

    a łzy wcale nie były karą :):):):) dubbingując te kobietki świetnie się bawiłem:)

    OdpowiedzUsuń