camino

camino

czwartek, 24 listopada 2011

Czarna czarność, czyli ciemno już

   Drugi tydzień ucieka jak szalony.
Zawsze tak jest w przypadku dwutygodniowego urlopowania się.
W pierwszym tygodniu jego trwania nie liczę się z upływającymi dniami, bo w zanadrzu jest jeszcze drugi tydzień.
Kiedy nadejdzie ten drugi dni upływają nieubłaganie.
I tak oto mamy czwartek.
Końcowe odliczanie czas zacząć :(
Albo lepiej nie, bo po co ostatnie dni spędzać ze smutnym nastrojem związanym z powrotem do codzienności.
   Zapowiadany na dziś brak w dostawie prądu nastąpił z samego rana.
Wcześniej niż planowana godzina dziewiąta.
Brak prądu nie przeszkodził Mamusi w przygotowaniu jak zawsze pysznych pierożków ruskich z odrobiną mięty :)
Odwiedziła nas też Sofi.
Wyfryzurowana, bo prosto od herdresera, pachnąca mile i odziana aż zanadto trendy jak na rower :P
Nie omieszkałem przyprawić Ją o szczerą ocenę.
Komplementy znaczy się :)
Pierwszą część popołudnia spędziliśmy więc na pogaduchach przy kominku.
Płomienie paliły w policzki, więc musiałem się odsunąć, by żywcem nie spłonąć.
Wraz z upływem dnia we znaki dał się brak prądu.
Sofi pojechała nim zapanowała szarość za oknem.
Nie zamknęła za sobą bramki na haczyk i Paco opuścił tereny posiadłości :)
Ubrałem więc kurtkę i pognałem na poszukiwania Chrześniaka.
Gwizdałem po pustej i ciemniejącej już ulicy.
Wołałem.
Gwizdałem.
Gwiżdżąc, wołałem.
Nawoływałem co najmniej jak pewna kobieta na moim osiedlu swoje dzieci, śląc lamenty, które echem obijały się o pobliski las.
Nagle zza krzaczka w oddali ukazała się czarna czarność.
Przystanęła (ta czarność).
Mimo iż nie widzę dobrze z daleka, to animal instinct, jaki niewątpliwie posiadam podpowiedział mi, że to Mój Ślićny :P
Przykucnąwszy więc zawołałem:
"Chodźźe Kochanie Moje do Pańcia"
Paco idzie :)
"No chodź Kochaniutki śibciutko"
Paco biegnie :)
Mam Go.
Wprowadzając za bramkę, tłumaczę jak dziecku:
"Nie wolno tak uciekać, musisz być grzeczny i posłuszny"
Mówiąc to pokładam wiarę, że Paco rozumie moje uwagi :)
Psy to mądre stworzonka.
Znam ich inteligencję z autopsji.
   Jesienią noc przychodzi wyjątkowo szybko.
O 16-ej było już tak ciemno, że gdyby nie płomień kominka, to nie widziałbym Mamusi i Tatusia.
Mamusia przyniosła świecę i mieliśmy dodatkowe źródło światła.
O 16:30 zajaśniało.
Zaśpiewałem więc jak to bywa w Wielką Sobotę:
"Światło Chrystusa!"
Mamusia miała dokończyć:
"Bogu niech będą dzięki"
Jednak nie dotrwaliśmy do Jej głosu, bo prądu znów zabrakło.
To była tzw. próba światła.
Przynieśliśmy jeszcze dwie świeczki, by na głowę po jednej przypadało i snuliśmy opowiadania rozmaite :)
Straszne i mniej straszne :)
Prawie godzinę później zajaśniało na dobre i na wieki wieków- amen :)
   Zajaśniało też przed chwilą.
Moja dusza z radości wytworzyła wokół ciała wielką łunę, bo oto Hany mój napisał smsa, że wraca dziś z pracy normalnie.
Lada chwila więc będzie, więc pierożki czas gotować i na nockę się szykować :)
O już jest! :)

2 komentarze:

  1. mrrrrrr pierozki!
    przy ogniu ze świeczkami, jak za dawnych lat ;) ale wpatrywanie sie plomienie rozwietlajace mrok i dajace tyle ciepla jest swietnym zajeciem :D
    jasniejcie tam zatem, z szeroko rozwartym okiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. polowanie na Paco tak opisałeś jakbyś streszczał odcinek ANIMAL PLANET :)

    braku światła lubię bo jest wtedy romantycznie, zwłaszcza w zimne dni i kiedy kominek pali!

    no i jedzenie na koniec: Ty czekałeś na mnie z pierogami a ja Ci właśnie "zrychtowałem" gulasz do placków po węgiersku. Wszystkich zapraszam :)

    Kocham Cię Hany :*

    OdpowiedzUsuń