camino

camino

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Nostalgiczny trzydziestolatek u progu młodego roku, czyli ja?


   Z samego rana, albo i jeszcze wieczora, odprowadziłem Męża na pociąg.
Miasto jeszcze spało. Moje serce i myśli też celowo uśpiłem, by jakoś przetrwać ten czas odprowadzki i pożegnania na peronie.
Niestety po chwilach radosnych, kiedy śmialiśmy się do łez, świętując kolejny raz wspólnie Nowy Rok, przyszły chwile owiane nostalgią.
Podobnie jak greckie Ouzo nostalgia, (sączone w Sylwestra) o anyżkowej goryczce, tak i dzisiejszy wczesny, ba, bardzo wczesny poranek, miał podobny posmak.
Kiedy wróciłem do mego pustego pokoju, chciałem się rzucić na jeszcze letnie łóżko, w którym spał Hany i zapaść w sen jeszcze zimowy.
Zobaczywszy resztkę kawy ze śniadania, dwie lentylki i 30 groszy na mym parapecie, poczęły się rodzić w mych oczach grochy łez. Kiedy poczułem jego zapach na poduszce i pomyślałem, że to wszystko namacalnego co po Nim mi teraz zostało, nie wytrzymałem...
Znowu szara zwykła codzienność.
Znowu chwila rozstania, którą z trudem trzeba "przełknąć" i przetrwać.
Jeszcze sms od Hanego:
"Dziękuję za wszystko. Jesteś dla mnie wszystkim co Kocham! Już tęsknię:( Kocham Cię:*"
...i mój:
"Jestem w domu. Sam :( choć w każdym kącie Ty. We wspomnieniu i sercu. Gdzie jesteś, gdzie jesteś? Samotność dręczy mnie:( przyjdź znów szybko, by otrzeć me łzy. Kocham Cię i dziękuję za ten piękny tydzień z Tobą:* uważaj na siebie i jedź spokojnie:*"
Niestety z uwagi na swoją wylewność z mych oczu o lekko wadliwej ostrości, łzy płyną każdego roku na początku stycznia. Mówią jednak, jaki Nowy Rok, taki cały rok, a Nowy Rok był taki miły, radosny i Miłosny.
Z optymistyczną nadzieją więc patrzę na kolejne trzysta sześćdziesiąt dni z hakiem jakie przed nami.
Gdybym przeprowadzał badania i wykonywał analizy jak Temple Grandin, to przyznam, że tym razem nie zapłakałem przy Miśku kiedy odjeżdżał.
Chociaż taki postęp.
A może tak jak Temple, skonstruuję sobie maszynę do przytulania?
Taka, która idealnie kopiować będzie ciało Męża i będzie opuszczana prosto na mnie, tak bym był pod nią, a ramiona maszyny, znaczy się Miśka, tuliłyby mnie z całych sił.
To ponoć wycisza i uspokaja :) Pomyślę...
Tym optymistycznym akcentem kończę pierwszy tegoroczny wpis, życząc sobie i przede wszystkim Wam, byśmy w każdym dniu 2011 roku mogli powiedzieć sobie- miałem dzisiaj szczęście, to był piękny i dobry dzień.
Ściskam Was mocno i nie zmuszając zapraszam do lektury kolejnych postów :P

4 komentarze:

  1. Rozstania są trudne głównie dlatego, że uświadamiają nam że coś się kończy, a jak był to miły czas to bolą tym bardziej. Jednak w Waszym przypadku to również początek nadziei na kolejne spotkanie.
    Głowa do góry :*

    OdpowiedzUsuń
  2. dawno temu też tak wyjeżdżałem z cholernym żalem w sercu ale właśnie jak napisała Hekate - głowa do góry :)
    Tobie, Wam - niech się spełnią te życzenia o których napisałeś :)

    OdpowiedzUsuń
  3. echhhhh...żal mi było odjeżdżać. Piękny to był czas. Piękniejsze dni jeszcze przed nami!!

    Kocham Cię:*

    OdpowiedzUsuń
  4. nie lubię jakoś dworcowych pożegnać i obserwowania oddalającego się pociągu. zostaje jednak z nami na peronie i w głowie garść wielka pięknych wspomnień zawsze.

    wszystkiego dobrego w 2011!
    3maj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń