camino

camino

wtorek, 20 września 2011

Podkarpackie wesele, czyli mój sposób na przedłużony weekend

   Było odlotowo.
Jak może być inaczej kiedy mam Hanego :)
Emocjonalnie, ale i NAMACALNIE.
Mimo, że to spotkanie było mega krótkie (najkrótsze w naszej historii), to przesiąknięte było mocną esencją tego co najlepsze w Miłości.
Wiedzieliśmy, że nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu, dlatego dawaliśmy sobie siebie odczuwalnie do kwadratu, albo nawet nie- do sześcianu :)
Nasze spotkanie było tak samo epizodyczne jak rola Daniela Olbrychskiego w filmie Salt i równie rewelacyjne (no oczywiście, że lepsze, ale trochę skromności wypada zachować, więc niech znajdzie się ona w tym nawiasie :P).
   Rzeszów przywitał mnie w piątek pięknym słońcem dwadzieścia minut po godzinie dwunastej.
Poza ładną pogodą, na dworcu autobusowym me oczy witane były przez bardzo ładne męskie widoki.
Podkarpaccy chłopcy są jednak bardzo ładni.
Nie żebym dopiero teraz to odkrył, bo wiem to od siedmiu lat, ale... że tak powiem moje przekonanie poszerzyło horyzonty :)
Autobus telepał się wolno w słonecznym żarze na podkarpacką wieś, do mego drugiego Domu.
Jak dobrze znów zobaczyć znane okolice, budynki,...
Jak znowu dobrze zobaczyć bramę i dróżkę wiodącą do progu Domu.
Byłem przekonany, że Paco będzie hasał po ogrodzie i kiedy mnie zobaczy, to obskacze mnie jak Monika Pyrek poprzeczkę na wysokości, tylko on bez tyczki tak potrafi :)
Przygotowałem się więc i na tą okoliczność i w podręcznej torbie umieściłem psiego kabanoska jeszcze nim rano (w zasadzie w nocy) wychodziłem na pociąg.
O dziwo Chrześniak nie biegał po polu.
Zadzwoniłem do drzwi.
- Bilet jest?- Zapytała żartobliwie Mamusia otwierając zamek w drzwiach.
- Ale kasa biletowa była nieczynna- odpowiedziałem, ale potem przypomniało mi się, że przecież bilet miałem i to nie jeden- w końcu pół dnia podróżowałem więc i bilety były :)
Przywitałem się i wyściskałem Mamusię i Tatusia i sam do siebie powiedziałem- jak dobrze znowu tu być.
Jednak moja radość z tego faktu była tak wielka, że musiałem to powiedzieć więcej razy i na głos.
Wysłałem więc smsy i powiedziałem...- wiesz Mamusia, tak się cieszę, że znowu tu jestem i że Was widzę.
Otworzyłem drzwi z kuchni do pokoju Męża i...- wydaje mi się, że byłem tu wczoraj- powiedziałem głośno.
Tak silnie czułem tą obecność, że aż ciężko opisać to słowami.
Po chwili na stole wylądował talerz, na którym piętrzyły się pierożki.
Całe kopy pierożków.
Uwielbiam je :)
I one się ze mną witały, tzn. z moim żołądkiem, który tak ich pragnął :)
Mniam mniam!
W trakcje jedzenia Kitty z Sara już dwa razy dzwoniły, by pogadać, ale Mamusia tylko odpowiadała, że jeszcze jem i by dały mi skończyć :P
Dodam, że ciężko było skończyć, bo po pierwsze dużo tego, a nie darowałbym sobie przepuszczenia nawet jednej sztuki, a po drugie, szkoda jeść szybko, by równie szybko pożegnać się z przyjemnością smaku.
Po osiemnastej powitał mnie Mój Kochany.
Jest ładny, baa bardzo ładny, ale od ostatniego razu, czyli od niespełna trzech tygodni wyładniał znowu.
Wiek Chrystusowy Mu służy- napisałem do Sary w sms-ie, by i z Siostrzyczkami podzielić się moimi spostrzeżeniami.
Nie omieszkałem też pochwalić super formy Tatusia.
Oby tak dalej!
Wieczór szybko się nie skończył, był dłuuuugi, jak...
a jaki gorący i pełen imocji :P
A jakże!
Łóżko...
Tęskniłem za nim.
Za Nim w nim.
I mną z Nim w nim :P
   Sobota rozpoczęła się błogoleniwie w łóżku.
Potem czas przygotowań weselnych.
Przed czternastą przyjechały po nas Iwanes z Motylkiem.
Obie wyfryzurowane w stylu "curly splot" i w malinowych kreacjach.
Wyglądały zjawiskowo.
Miło znowu Je widzieć.
Jeszcze milej, że na długo, bo na całą noc.
Miejsce na sali mieliśmy tuż przy podeście dla orkiestry, toteż bawiliśmy się praktycznie pod samą sceną, niczym zespół taneczny na przedstawieniu.
Jako, że nasze kroki do tańców były wymyślne, to i kamera często nas "brała".
Sąsiedzi stolikowi tylko pozdrowieni byli (pozdrowieni- czyt. w sensie negatywnym).
Pewnie przez to, że sami nie potrafili się dobrze bawić, a tym bardziej czuć dobrze w swoim własnym towarzystwie.
Sąsiadki, zazdrosne o swoich samców, kiedy ci w tańcu wspólnym jakoś okazywali zainteresowanie naszym Malinkom.
Ależ infantylne dziewczęta :)
No ale...
Jedna- Gośka Andrzejewicz (bo rzeczywiście podobna do niej była, tylko oczy miała tak wybałuszone i to pewnie sprawiało, że wszystko widziała w wyobrażeniach zbyt wyraziście i imocjonalnie sama się katowała :P). Gośka ubrana była w atramentową kieckę, a jej samiec w białą koszulę i krawat o identycznym odcieniu atramentu.
Druga- Koral, chociaż w jej przypadku to może powinno się pisać Coral :P
No więc kiecka koloru koral (to Iwanes nazwała, bo ona się zna na nazewnictwie kolorów), dla mnie był to czerwony grejpfrut :P Partner adekwatnie do poprzedniego- biała koszula i krawat o tym samym odcieniu koralu co Coral :P
Nie dość, że obie pary dobrały się kolorystyką, to jeszcze zachowaniem.
No i obie nas fotografowały.
Zarówno jedna para chciała mieć nas na swym aparacie jak i druga.
Ciekawe po co? :)
Mam nadzieję, że nie w celach voodoo :P
Trzecia para to było szefostwo.
Znaczy się szef Panny Młodej z żoną.
Szef ze skłonnością do gadania o czymkolwiek z wiarą w to, że to o czym rozmawia jest niezaprzeczalnie najlepsze i najprawdziwsze.
Szefowa zaś, albo Szfowa- zapytała kelnerkę o to jakiej firmy kawę rozpuszczalną podaje :P
Nic dodać nic ująć :)
Te trzy pary siedziały naprzeciwko nas.
My obok siebie, tak, że po prawej swej stronie miałem Iwanes, następnie Motylka i Hanego, a po lewej czwarta para. Najmniej "pozdrowiona", bo też więcej ich nie było przy stoliku niż było :)
Opis par chyba dość obszerny, jak na postowe "uwielbienie" :) ale przecież... "jak dobrze mieć sąsiada..." :P
Orkiestra- ludowa!
Tak mnie wkręcił Mąż.
Orkiestra będzie ludowa, bo Panna Młoda chciała mieć wiejskie wesele- tak rzekł mi Hany w piątkowy wieczór.
Brrr. A więc grane będzie same "richcim cichcim"- odparłem.
Przygrywki orkiestry przed Kościołem podczas składania życzeń nowożeńcom, wskazywały na ludowość grania.
Oj rasowi w tej ludowości byli.
Natomiast już sam początek zabawy, to były znane melodie.
To był happy wkręt Misia mego.
Bawiliśmy się przednio.
W parach i w kółku naszym i wspólnym z innymi.
Wymyślaliśmy najróżniejsze wygibasy i kroki, co by było śmiesznie.
No i co by Sąsiedzi mieli o czym gadać i by pękali w słowotoku podczas gdy my tańczyliśmy, a oni siedzieli przy stole :)
Super bawiłem się z Iwanes!
Tańczyłem też z Mężem, jak było zapowiedziane.
Taniec był trojaki, tzn. był w nim element tańca wspólnego, element tańca zsynchronizowanego oraz fristajl :)
Dziewczęta (pewnie po konsultacjach z Beatą Tyszkiewicz :P) zgodnie rzekły: DZIEEESIĘĆ! :):):)
Koszula na mnie była mokruśka, a ja pod koniec zabawy głos miałem jak Barry White.
Zabawne momenty był też kiedy w przerwie chodziliśmy do toalety :)
Normalnie kolo toalety są drzwi do fryzjera i do biblioteki. Śmialiśmy się z Miśkiem, że przyszliśmy na ścięcie męskie, które wykonuje równie męska pani :) a potem idziemy do biblioteki wypożyczyć Dzieci z Bullerbyn :)
Jako, że jednym z haseł przewodnich wesela było: "kiedy pytają mnie...?!" (słynne powiedzonko naszego prezydenta), mieliśmy odpowiedź na pytanie- dlaczego owa biblioteka jest czynna od wtorku do piątku, a w poniedziałki nie.
No więc... "KIEDY PYTAJĄ MNIEEE, dlaczego biblioteka w Domu Weselnym jest nieczynna w poniedziałek, ODPOWIADAMMM- ponieważ w poniedziałki trzeźwieję po poprawinach :)
Podobało mi się jeszcze coś- mianowicie to, że zgodnie wszyscy w czwórkę ulatnialiśmy się, kiedy po północy orkiestra organizowała zabawy weselne :P
Nie lubię kiedy orkiestra rzuca hasło: "a teraz poprosimy pięciu panów i pięć pań".
Znak to, że będzie "gimnastyka buzi i języka" :P
My omijając baaaardzo szeroki łukiem te "wspaniałości rozrywkowe", szliśmy na podwórko i do autka Iwanes na ploty :P
A tak w ogóle, to też taki mały uśmiech w stronę pewnego chłopaka na weselu...
Okazało się, że na przyjęciu był chłopak, z którym ponad godzinę czekałem w piątek na autobus z Rzeszowa :P No i jak przystało na dobrego wzrokowca z wadą wzroku :P- poznałem go.
I ostatni dodatek weselny, aczkolwiek wielce wyróżniający się...
To było pierwsze wesele, na którym widziałem tak pięknie ubraną salę!
Cudowne fiolety, biel oraz wrzosy i świece na stołach.
Brawo!
   W niedzielę wstaliśmy z Mężem wbrew pozorom szybko, bo jakoś koło 9:30 i byliśmy wypoczęci.
Z obawy o krtań, która w nocy zaczęła mnie boleć i przez którą zaczynałem mówić z wrodzoną jakby chrypą, Hany od śniadania częstował mnie witaminkami i różnymi specyfikami.
No i nic mi nie jest, bo co najważniejsze rewelacyjnie się mną opiekował w nocy.
Doskonale grzał, pieścił, chuchał, dmuchał i częstował syropkiem :P
Niedzielny pyszny obiadek, odnawianie weselnych wspomnień podczas opowiadania wrażeń Mamusi.
Popołudnie spędziliśmy na polu z Tatusiem, a potem wybraliśmy się z Paco na wycieczkę górskimi ścieżkami :)
Hany, Paco i ja.
Ja w moich bieluśkich adidaskach, bo droga miała być cały czas asfaltowa :P
Okazało się, że asfalt był tylko do pewnego momentu.
Po powrocie oczywiście trzeba było je solidnie szorować, bo już biel nie była taka :P
Taki mój bzik.
Wieczór z winkiem i podsmażanymi pierożkami oraz z wygłupami przy starych piosenkach, na czele z... "Nie żałujcie serca dziewczyny".
Umierałem ze śmiechu z parodii Miśka w tym songu :)
Potem oglądaliśmy Salt na HBO, a potem...
no potem to było... :P
i komary cięły :)
   A rano...
Smutny poranek nastał, bo kiedyś i radość ma swój kres.
Nasze rozstanie, wywołało obustronnie jeszcze większy smutek niż zawsze.
To wynika chyba z tego, że mieliśmy siebie za krótko.
Ale trzeba się cieszyć z tego co jest.
Cieszę się, że było wesele i że dane było mi dzięki temu przyjechać w Ukochane Strony.
Znowu byłem mega szczęśliwy- nawet jeśli trwało to tylko trzy dni.
Pożegnałem się z Mamusią.
Podszedłem do Tatusia...
- Do widzenia- powiedziałem Mu do ucha.
Dużo zdrowia- dodałem.
- Nawzajem- odpowiedział i wyciągnął ręce do przytulenia.
To było mega wymowne i wzruszające.
Musiałem połknąć smutek.
Poszliśmy z Mężem na autobus.
On do pracy, a ja do Rzeszowa na pociąg.
Ciężko mi było, kiedy Kochany opuścił siedzenie obok mego.
Puste stało się wtedy moje wnętrze...
Jakieś takie jakby mnie tylko pół zostało.
Łzy zaś wyjątkowo słony smak wczoraj miały...


"... kilometry głuchych słów między nami,
w słuchawce głos pogubił kolor twych ust,
lecz choć dzisiaj tak daleko nam do siebie,
wiem jedno, na pewno, zobaczę cię znów. "

Dziękuję i Kocham :*:*:*

4 komentarze:

  1. ale to pięknie opisałeś!! Niczego tu nie brak, nawet najmniejszego szczegółu.
    Kocham Cię:*
    no i czekam z Twoim drugim domem na listopad!

    buziaki tęskne ślę :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Eh i aż nie wiem co powiedzieć.
    Bo chciało by się rzec, że cieszę się ale ten smutek a końcu nie pozwala.
    Dlatego napiszę, że fajnie, że spędziliście bardzo miło czas i życzę aby dni do kolejnego spotkania minęły szybko.
    No i podtrzymuję to co wczoraj napisałam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. hu hu hu!
    jedno HU z powodu długości!
    drugie HU z powodu tresci!
    trzecie HU z powodu usmiechu ktory stale goscil na mej twarzy gdy czytalem tego posta!
    i czwarte jeszcze gratis za edzie na koncu :)
    buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech wreszcie łzy będą słodkie, czas na to... A na weselu to się wino pije i bawi ile wlezie... hm hm tzn. ile da się radę :D

    OdpowiedzUsuń