camino

camino

wtorek, 13 września 2011

Lekcje surfingu

Zaczynam od piątku.
Od małej skromnej deski...
Z najlepszym Instruktorem w fachu.
Nie szkodzi, że po sezonie.
Wiatr będzie, więc i noszenie także :)
   Jak wspomniał w swoim poście Hany, dostałem wczoraj przesyłkę z prezentem.
Długi prezent.
Taki na 62 cm :)
So hot!
Nazwaliśmy go surfingiem zanim jeszcze przyszedł.
To coś nie tylko dla nóg, ale i przyjemniejszych doznań.
Dużo przyjemniejszych, wszak każdy mięsień będzie ćwiczony.
Ciężko się będzie wyswobodzić z deski kiedy się już postanowi na nią wejść, albo...
kiedy Instruktor zainstaluje cię na niej siłą :P
Odwrotu nie ma.
Musisz się poddać.
Ulec.
Razem z Instruktorem poddajesz się fali.
W zasadzie jesteś nią niesiony.
Nawet wywrotka jest przyjemna.
Kładziesz się na brzuszku i próbujesz się podnieść...
Samo podnoszenie na niej jest ciekawe.
Albo i niekoniecznie trzeba się podnosić.
Kursantowi może być to przecież na rękę, by sexi Instruktor oglądał i traktował go z góry!
Ja tak chcę!
A więc, deska w dłoń i heja na wschód! :P

3 komentarze:

  1. więc Pan instruktor czeka na Ciebie i z tym sprzętem by i on się mógł podszkolić w surfowaniu:)

    czeeeeeeeekam!!

    Kocham Cię Misiu:*

    OdpowiedzUsuń
  2. To ja życzę samych radości i przyjemność z wykorzystaniem prezentu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. pomyślnych wiatrów, wysokich fal i nie wiem czego jeszcze życzyć zatem :) [niech podróż pkp minie szybko i siedzaco :D]
    muszę i ja się porozglądać za jakimś sprzętem tego typu chyba :D
    :*

    OdpowiedzUsuń