camino

camino

wtorek, 27 września 2011

Ostatni dzień pierwszej zmiany, czyli idziemy do pani doktor

Kolejny piękny dzień ma się ku końcowi.
Dwa pierwsze dni roboczego tygodnia upłynęły pierwszozmianowo.
Robocze przedpołudnie i część popołudnia oraz leniwie relaksacyjne popołudnie i wieczór.
Nie lubię pierwszych zmian.
Czuję się jak na orce.
Ryjesz, ryjesz i końca nie ma.
Gospodarz lata jak indiański tropiciel, by upomnieć nierobów.
Ziemia na ciebie co prawda nie leci, ale ludzie jak wygłodniałe wampiry pędzą jak tylko widzą kogoś po drugiej stronie.
Żeby to jeszcze te "wampiry" męskie, młode i seksowne były, to oddałbym się na pożarcie :)
A tu kategoria Old Spajs lub inne Brutale ;)
Miłe zdarzenie?
Odwiedziła mnie dziś stała klientka, Obozowa Starsza Pani, taka nasza babcia.
Zawsze ilekroć widzi mnie, Marze albo Karen, to podchodzi i daje nam coś na osłodę.
Dziś był czekoladowy batonik Danusia.

- Oj, dzięęęękuję- mówię do babci Stasi.
Pani tak zawsze osładza mi tu życie.
- Oj dziecko, trzeba, bo wy tu słodkiego życia nie macie- wygłosiła jakże prawdziwą mądrość babcia.


Po dniu pracy pieką mnie oczy.
Nie wiem czy to od ciągłego łypania nimi w monitor, czy to moje sebum się skrapla i zalewa je :)
O ile sebum się skrapla :)
Pieką niemiłosiernie.
   Lubię ranki, kiedy (po)kawowo idę, lecę, spaceruję, dochodzę, wdychając rześki powiew poranka i upajam się ciszą dopiero co budzącego się do życia miasta.
Lubię kiedy opuszczam etatowe mury i smali mnie słońce.
Kiedy mogę wracać w krótkim rękawku i najlepiej w krótkich spodenkach z japonkami na stopach.
Krótkie spodnie dziś zastąpiły podwinięte do kolana jeansy, no a japonek nie sposób zastąpić czymś innym, bo rano za zimno by je ubrać, no i pora już nie ta.
Więc adidaski, co by sportowy styl podtrzymać.
Miło wczoraj i dziś grzało jesienne słońce.
Wystawione na jego widok opalone "po zakopiańsku" partie mej skóry hebanowo błyszczały.
Wstąpiłem do saloniku prasowego puścić lotka, z nie-cichą, a głośną nadzieją na wygranie dziś "choćby" szóstki :D
   Ledwo otworzyłem drzwi mieszkania, to już je zamykałem i to od tej strony, od której otwierałem.
Trzeba w końcu wybrać się do weta z Panią L.
Termin szczepienia, ogólny przegląd, odrobaczanie...
Tato całe przedpołudnie ją nakręcał, że idzie do pani doktor, więc kiedy tylko wyszła pojękiwała ze stresu wysuwając śmiało i daleko, baa! dalej niż normalnie potrafi- język.
Szła jak zawsze- zaprogramowana.
Tato powiedział, że gdyby wiedział, że Pani L rozumie, co to znaczy- "idziemy do pani doktor", to nie mówiłby nic.
Coraz mocniej wierzę w to, że psy rozumieją jednak ludzką mowę :)
A już na pewno instynktownie, rewelacyjnie odbierają każdy sygnał domowników.
Mądre, kochane stworzenia.
Czasami ludzie po ludzku nie rozumieją.
"Proszę tu czytelnie imię i nazwisko"- mówię do nich czasami.
I jak to działa?
Nabazgrolą linie a`la wykres ekg!
Dobrze, że w dowodzie potrafią choć czytelnie podpis złożyć.
[...] ach! jak ludzie mnie bolą!- Emil Cioranz, Zeszyty 1957-1972
Pozdrawiam ciepło i tak... po ludzku :P
Buziaki :*:*:*
Kocham Cię Hany:*:*:*

1 komentarz:

  1. ech!! piękny cytat na końcu!! piękny i jakoś na czasie:)

    udanego dnia gratuluję, babci obozowej również. Dziś tak niewiele tak normalnych ludzi.

    Kocham Cie:*

    pozdrufki dla Pani L.

    OdpowiedzUsuń