camino

camino

sobota, 4 lutego 2012

Przy sobocie myśli kilka

   Idzie luty, podkuj buty

To taki tekst na dobry początek mego lutowego blogowania :)
   Roboczy tydzień ma się ku końcowi.
Za chwil parę czeka mnie mały lot do obozu sprawdzić pukfy dwie.
Błędy poprawić, bo bez nich ani rusz.
Obozodzień bez korekty czerwonym wkładem długopisu, to dzień stracony :)
Ooo! Takie hasło powinno być umiejscowione na ścianie przy wejściu do naszej zony.
   Tato od wczoraj poza domem, co mnie cieszy, bo zbytnio zaawansowanym domatorem się stał przez ostatnie lata.
Z okazji osiemnastki jedynego wnuka, pojechał wczoraj do Rodzinki na imprezę.
Wystrojony, wpadł jeszcze do mnie do obozu w drodze na dworzec.
Pukfy Go nawet zlustrowały i powiedziały, że pięknie wystroiłem Tatę :)
Rzeczywiście do twarzy Mu w gwiazdkowym mym prezencie w postaci czapki i komina :)
W ręku suweniry wartościowe, a jakże, no i poszedł.
Jechał dwa razy tyle, co było w planie, bo autobus miał awarię.
Nie dość, że tak rzadko podróżuje, to jak na złość taki peszek ;)
No ale szczęśliwie dotarł i bawi tam już drugi dzień.
   Wieczorem, myjąc Panią L po ostatnim spacerze, na głos powiedziałem (jakby do niej, a może bardziej do samego siebie)... "Boże, pamiętam jak Chris miał roczek, i z "bubą" w postaci strupka na czole (padał wtedy z chodzikiem przez próg) dmuchał jedną jedyną świeczuszkę na torcie, który wtedy piekła Mamusia.
A teraz ma osiemnaście lat!"
Na tym zakończyłem to głośne myślenie i z uwagi na pewne wymienione wspomnienie, oczekiwałem, czy czasami  alarm na kuchence samoistnie się nie włączy, jak to miało miejsce przed Sylwestrem, kiedy to z Hanym sałatki rychtowaliśmy.
Nie odezwał się.
Sam do siebie się uśmiechnąłem, ale poczułem jakieś takie wzruszenie głęboko w sobie.
Coś na miarę żalu, że to co było już nie wróci.
Zbytnio sentymentalny jestem, ale lubię to u siebie :)
   Noc minęła mi spokojnie i ciepło.
Pod kołderką i ciepłym kocem spałem do samego rana.
Potem już domowa, żywa maskotka dała o sobie znać.
Trzeba było wyjść na dziewiętnastostopniowy mróz.
Choć jak pisał Hany, błogosławiony zachód kraju, bo u nas to jakby przedwiośnie :P
Ciekawe ile przyjdzie nam czekać na miłe ciepłe słonko.
Tymczasem marznąc w stopy siedzę blisko kaloryfera i dopijam poranną kawę z Jo kubka.
Ostatnio tylko z tego jednego piję.
Mąż twierdzi, że spodobało mi się lizanie nagiego czekoladowego Francuza :)
Dżej Dżej (też Dżo, tylko pisany przez "Dż" stoi i marznie, bo dawno nic ciepłego w sobie nie miał :P)
Ładnie to brzmi :)
Oj załadować tak Dżej Dżejowi :)
Wlać mu trochę ciepła, by odżył i kolor zmienił :P
Muszę o tym pomyśleć popołudniu.
Jakieś gorące mleko do amnezji, którą mam dziś zamiar piec, trzeba z niego wypić.
Najpierw w niego wlać, a potem z niego wypić :)
Czyż nie pięknie to brzmi?
Może za takie poetyckie myśli też kiedyś Nobla będą przyznawać?
Ech... od razu cieplej :)

1 komentarz:

  1. kto jak kto, ale Ty o Tatusia dbasz jak niejedna córka!! zawsze wystrojony w trendy ciuchy dzięki czemu Tatuś wygląda na max 50lat!!

    co do Chrisa, to masz rację- czas strasznie szybko biegnie!!

    gratuluje czekoladowego orgazmusa w postaci pysznego ciasto i pysznego Jo :) ciekawe co jest smaczniejsze? ciasto czy frencz tenisista??

    ps. oj tak tak!! załadować tak coś ciepłego dżej dżejowi!! ;p

    OdpowiedzUsuń