camino

camino

środa, 18 maja 2011

Majowy urlop. Część druga, podkarpacka

   Od bramy prowadzącej na ogród Mąż musiał mnie pilnie strzec przed rozradowanym skaczącym Paco.
"Cieść ślićności cialne moje kochane.
Ślićny jeśteś!
Pamiętaś mnie?"
Brzmiały moje głosowe dopieszczacze w stronę bliskiego mi czworonoga.
W odpowiedzi widziałem jak posmutniałe oczy spaniela napawają się radością.
Odwzajemnioną zresztą, bo jakże miło jest powrócić tu, gdzie twój dom.
Wchodząc do ganku zobaczyłem Mamusię. Rzuciłem się Jej w objęcia.
Ucałowałem i wręczyłem parę słodkości które tak uwielbia.
Taka słodka ma Mama :)
Taka uradowana :)
Rozpoczęły się piękne dnie i noce w jakże malowniczych podkarpackich stronach.
Dnie mijały mi na oczekiwaniu Męża, kiedy przyjdzie z pracy.
Wychodząc zawsze daje mi buziaka i mówi: "Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus".
Mamusia każdorazowo odpowiada "na wieki wieków".
I ja postanowiłem się dołączyć trzecim głosem dopowiadając codziennie tak dla humoru- "i Maryja wiecznie dziewica"-(humor wynika z tonu jakim się to wypowiada a nie ze słów jakie tu padły) cytat rodem z pewnej rozgłośni, której nie słucham, żeby była jasność :)
Jak to zawsze bywa w mym drugim Domu, Mamusia codziennie szykowała nam pyszności.
Wie jak lubię pierogi, więc w ciągu 3 dni robiła je dwa razy :)
Praktycznie każdego dnia odgrzewałem sobie porcję :)
Towarzyszyłem Jej w kuchni, praktykując swe ulubione czynności (pieczenie ciasta), a także wtedy kiedy siedzieliśmy w pokoju oglądając TVN 24.
Politycznym zdarzeniem jakie mi się będzie kojarzyło z tym przyjazdem będzie transfer Pana Arłukowicza :)
Niestety albo i stety, na rozważania o katastrofie smoleńskiej nie dałem rady przyjechać :)
Czyli listopadowa Kluzik- Rostkowska i majowy Arłukowicz...
Mógłbym pisać referaty na te tematy :)
Pogoda w ciągu całego tygodnia dopisywała na tyle, że wychodziliśmy z Mamusią i Tatusiem na ogród.
Wygrzewaliśmy się w promieniach słońca między cieniem szybującym z szybkością błyskawicy jaki czynił Paco.
Czesałem Go każdego dnia, zmieniałem wodę, dosypywałem karmę i rzucałem piłką tak solidnie, że dolatywała do granicy ogrodzenia.
Kontuzji przy tym się nie nabawiwszy.
Odwiedzała nas także Rodzinka.
Każdego dnia zawsze Ktoś pojawiał się z wizytą.
Sofi zabrała mnie do swego nowego mieszkania, które remontuje z mężem.
Bardzo fajne cztery kąty, a jeszcze fajniejsza ich radość z każdym dniem, kiedy widać efekty kończącej się pracy.
Odwiedzały nas także pozostałe Siostry Hanego.
Podczas mego pobytu zdążyła się powiększyć Rodzinka o nową członkinię :)
Wszyscy łącznie z nami chodzili witać, oglądać i zachwycać się.
Prawie jak królowie do Betlejem.
A skoro Betlejem, to Miasto Chleba, to oczywiście nie sposób nie wspomnieć o tym, który jada się tutaj.
Prawdziwy pyszny chleb na zakwasie, z którego Mąż przed pracą przyrządzał mi angielskie kanapki.
Na kromkę kładł boczek, na to jajecznicę i pokrywał żółtym serem.
Do tego codzienna kawa w moim ulubionym czerwonym big kubku.
Powroty Skarba mego cały dzień tęsknie wyczekiwanego były radosne i miłe.
A jakże.
Każdego dnia przybywał z buziakami, zakupami i prezentami.
Jednego dnia ogromna pizza z najlepszej pizzeri.
Drugiego wino z owocu liczi.
Trzeciego super czarne japonki.
Czwartego umówione wcześniej spotkanie z Iwanes.
   Czy wiedzieliście, że Motyle lubią ser feta?
Ja też nie.
W przeciwnym razie w latach swego dzieciństwa łapałbym je na ten biały słonkawy bloczek specyficzny w smaku :)
W latach osiemdziesiątych fety na sklepowych półkach się nie uświadczyło.
Trzeba więc było się natrudzić, by na chwile móc potrzymać w dłoni barwnie łopoczące skrzydła.
W XXI wieku Motyle, tudzież Motylice poszły z duchem czasu.
Nie dzielą się na bielinki i te rdzawe tylko wspólnie latają łąkami, polami, ulicami, chodnikami, a nawet jeżdżą samochodami.
Łączy je przyjazna więź, nić, wróóóć łączy je tytanowy łańcuch przyjaźni.
Taki właśnie jest Motylek i Jej Przyjaciółka, a moja wirtualna dotychczas Sister- Iwanes.
W czwartkowy wieczór podjechały pod Dom i zabrały nas na wieczorek w klubie, pubie, jak kto woli :)
Chwila ekscytacji kiedy wsadzałem lewą nogę do samochodu a potem prawą z całą resztą swego ciała :)
Potem jakże ciepły Jej głos:
"Jejku, cześć Kochanie, jak miło Cię poznać".
Nie trzeba opowiadać jak takie słowa rozluźniają atmosferę.
Sprawiają, że klimatyzujesz się natychmiastowo.
Trzy tradycyjne polskie buziaki w policzki, potem te same z Motylkiem i jedziemy.
Koło naszej knajpki mijamy młokosa w sportowym obuwiu i jak zdążyła to zauważyć i wyprzedzić moje myśli Iwanes- w krótkich skarpetkach :)
Na przekąskę poszła grecka i piwa oraz drink Motylka i soczek dla Kierowniczki podróży :P
No i zaczęły się wygłupy i wspomniane już w postach "Twórców Ludowych"- kawały o lodach.
Lały się także piwa dla kuuljegi, a i usta z nosem wypychane były miąższem małych bułeczek serwowanych do sałatki :)
No tak jak dziecko to ja się dawno nie bawiłem.
Opowieści poważne i śmieszne, przeplatane żartami i graniem na nosie.
Fotochwile w kadrach uchwycone.
Nawet się nie spostrzegliśmy a już minęły prawie trzy godziny naszej wieczorówki.
By przedłużyć imprezę i zmienić klimat z korridowych podziemi knajpki pojechaliśmy nad zalew.
Jechaliśmy wąską drogą w odludne miejsce.
Mimo ciepła serca, duszy i tego wewnątrz auta, czuło się dreszcz strachu.
Przypomniała mi się jedna z części Zmierzchu i wyobraziłem sobie, że jedziemy na spotkanie przeciwko "nowonarodzonym" :)
Oj bujna ma wyobraźnia :)
Koszule okazały się mało chroniące przed zimnym powietrzem.
Mroczna ciemność i chłód bijący od zalewu, który odbijał skromne światło księżyca ukazującego niepełną tarczę, potęgowały ciarki.
W zestawie mrożącym krew w żyłach bardzo zimne piwo w bardzo zimnej metalowej puszce.
Bardzo zimna od trzymania ręka pobierała chłód do całego organizmu.
Stanęliśmy więc za samochodem w kółku, biorąc się pod pachy i opowiadaliśmy sobie mroczne historie oraz wyolbrzymialiśmy rzeczywistość w której trwamy.
Potem chwila otuchy i śpiewanie "oj Dana oj Dana" w tymże kręgu :)
Potem znowu opowieść, tym razem Hanego, która przyprawiła Dziewczyny o krzyk.
Postanowiliśmy jednak wejść do samochodu.
Popłynęły dźwięki piosenki na pierwszy słuch ucha- chorwackiej :P
Dopiero potem załapałem, że dziewczyna śpiewa po polsku.
Dziękuję kolejny raz, że dzięki Wam będzie mi się ten utwór kojarzył do końca życia z takimi cudownymi chwilami.
Piosenka podejmuje piękne słowa, by cieszyć się małymi rzeczami, które kryją w sobie wiele szczęścia.
To przecież one składają się w piękną całość naszego zwyczajnego życia.
   Ostatni dzień mojego wspaniałego urlopu był równie wspaniały, tylko szkoda że ostatni :(
Pogoda wymarzona. Już przed południem słońce grzało jak w lecie.
Wczesnym popołudniem odwiedziła nas najstarsza Siostra Miśka z Alicze i Jej cudowną małą Księżniczką (genetycznie piękno jest tu przekazywane z pokolenia na pokolenie).
Po obiedzie Mąż poszedł kosić ogród, a ja... jak już wspomniał o mnie Wieszczu :) grabiłem skoszoną trawę.
Robiłem to pierwszy raz w życiu, ot taki mieszczuch ze mnie.
Poza tym gdzie ja mam zastosować grabie? Na płytach chodnikowych mego blokowiska?
Chociaż będąc małym używałem grabek w piaskownicy :P
No ale w dorosłym życiu i w dorosłych czynnościach przesuwałem je po skoszonej trawie pierwszy raz.
Spodobało mi się to, nawet moje zielone od spodu stopy :)
Fotografowano mnie by lokalną prasę wzbogacić o materiał dowodowy, a  Rodzinka podsycana żartobliwymi uwagami Miśka, uśmiechała się sympatycznie :P
Tak zostałem okrzyknięty Pierwszym Farmerem Podkarpacia z ziem zachodnich :P
Zwieńczeniem pracy było piwo i grecka w najlepszym wydaniu i wykonaniu :)
Potem przyszła ostatnia noc, ta z serii, których nie lubię najbardziej :(
Wszystko ma swe początki i końce.
Życie musi mieć wstęp i zakończenie i być raz wesołe, a raz smutne.
Trochę słodyczy, trochę goryczy, tak by nie było jednostajności.
By z większą uciechą po wielkiej tęsknocie, oczekiwać wszechogarniającej radości.
Za wszystkie cudowne chwile z serca dziękuję Wam Kochani Moi :*

2 komentarze:

  1. za miesiąc powtórka. I ja Ci Skarbie dziękuję za wszystkie radości ostatniego tygodnia. Dzięki temu postowi wszystko mi sie przypomina i przypominać będzie. Kooooocham Cię nad życie:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytam i płaczę... bo tęsknie za Tobą! Tak jak napisał Yomosa wszystko Mi się przypomniało,i zapragnęłam wrócić do tego czwartku i być znów naszą czwórką objęci pod ręce i przytuleni stać nad zalewem o 24:00 w nocy! W godzinie duchów ;p

    Pięknie opisałeś przyjaźń Moją i Motyla! Za to Ci bardzo dziękuję. Za to,że pojawiłeś się w Moim życiu dziękuję jeszcze bardziej,przede wszystkim Yomosie,bo to jego zasługa...
    Dziękuję Ci po prostu za to,że jesteś!!! :*

    OdpowiedzUsuń