camino

camino

poniedziałek, 16 maja 2011

Majowy urlop. Część pierwsza, małopolska

   Dawno nie miałem tak miłego poranka i dnia jak w piątek.
Dnie, które witam wolnością od pracy i wszelkich domowych obowiązków, kiedy mknę po torach kolejowych na wschód,... to chwile, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto tęsknić by je ponownie przeżyć.
Nie inaczej było 6 maja.
Jak zwykle by tradycji stała się zadość, Tatuś odprowadził mnie na pociąg będący pierwszym etapem mojej podróży.
Przyjechał bardzo punktualnie i bez spóźnienia na stację docelową. Podczas niecałej godziny podróży mogłem napawać wzrok budzącymi się ze snu żółtymi morzami rzepaku na polach oraz urodą pewnego młodego chłopca o indiańskiej urodzie.
W pociągu do Krakowa zająłem miejsce w wygodnym "samolotowym" wagonie.
Lubię je najbardziej, bo mają wygodne siedzenia i nie ogranicza mnie przestrzeń tak jak w przedziałach.
Obok mnie siedział równie urodziwy chłopak.
Myślałem, że to obcokrajowiec rodem z Hiszpanii (latynoska karnacja).
Przestałem tak myśleć, kiedy przed Katowicami zadzwonił telefon i podjął rozmowę najczyściejszą z czystych polszczyzn :)
Na Śląsku tez wysiadł, więc kolejny etap podróży był bezobiektowy :)
A stopę miał numer 48 (na oko szacując) :P
Nie będę opisywał jakie wizję w mej głowie się działy kiedy ukradkowo spoglądałem na niego :)
   Dzień wcześniej Max wyszedł z bardzo miłą propozycją, byśmy spotkali się w Krakowie, kiedy będę czekał na autobus do Kitty.
Bardzo spodobał mi się ten pomysł, tym bardziej, że nie licząc Męża, mógłby być pierwszym bloggerem jakiego poznam realnie :)
Godzina to odcinek czasu i krótki i długi.
Zależy jak spędzony i z kim.
Nasze spotkanie trwało właśnie tyle, ale kiedy przyszła pora zajęcia miejsc w busiku, czułem ogromny niedosyt.
Nieskończona rozmowa i brak czasu by powiedzieć sensownie kilka słów na pożegnanie, trapiły mnie całą trzygodzinną podróż.
Jesteśmy jednak już umówieni na wspólne szopy na zachodzie :)
Będzie wiec duuużo czasu by podjąć inne tematy albo też i wrócić do niektórych które zostały poruszone:)
Korzystając z okazji dziękuję Ci raz jeszcze Maxiku za tą baaardzo krótką godzinę rozmów kontrolowanych przez gapiów, bowiem zajęliśmy miejsce na dworcowej poczekalni tuż przy tablicy odjazdów :)
Czułem się jak w serialu Kasia i Tomek gdzie poza twarzami dwójki serialowych bohaterów pojawiają się co chwila ludzie bez twarzy. Ma się tylko wrażenie że oni są i czuje się ich obecność.
Tak było i tu.
Ktoś podchodził, patrzył i przemieszczał się dalej.
Następny.
Kolejny...
Dwóch.
Trzech.
Odeszli.
Kolejna para...
Obecność wszechogarniająca na tyle, że nadesłanego smsa od Męża z zastosowaniem języka w buziaku  powitalnym nie mogłem przekazać :D
W kwestii słownej of course, bo w praktycznym przekazie to... ukamienowali by nas preclami.
Upreclowali w najlepszej wersji :)
Zaskoczyła mnie wielkość busika.
Trzy godziny mknąłem w pełnym słońcu na tylnych siedzeniach.
Busik identyczny jak ten który wozi zakopiańskich turystów na pozazakopiańskie atrakcje.
Także i tu odkryłem obiekt obserwacji i to na 3 godziny.
Obok mnie siedział chłopak.
Zainspirował mnie jego obuw i już wzroku oderwać nie mogłem :)
Na bose stopy założył szmaciane białe trampki. Nogawki jeansów miał podwinięte i od czasu do czasu podnosił nogę opierając kolanem o siedzenie przed sobą.
Nogawki unosiły się ku górze, a moim oczom ukazywał się jeden z mych ulubionych widoków.
Białe trampeczki, odkryta kostka i moje wyobrażenia co do stopy... :P
Dojeżdżając na miejsce postanowiłem zagadać do niego.
Żałowałem potem, że uczyniłem to tak późno.
Okazał się bardzo sympatycznym kolesiem, takim z którym można rozmawiać o byle pierdołach :)
- Przepraszam, wiesz może czy ten busik zatrzymuje się na dworcu autobusowym.
- Zatrzymuje się dokładnie przy samym dworcu.
- Pytam tak bo usłyszałem jak kierowca mówił jednej dziewczynie, że zatrzymuje się na Bardiowskiej.
- No to jest przy dworcu :)
- Wiesz, ja nie znam ulic, bo jestem tu drugi raz (tak naprawdę to czwarty ale musiałem coś powiedzieć na uznanie swego zagubienia :P)
- A no to tak. Wcale się nie dziwię.
- Lubię mieć całą trasę opanowaną i wiedzieć kiedy i gdzie następuje finał podróży :)
- Całe szczęście, że to nie jest aż tak duże miasto :)
- No małe też nie jest. A Ty jesteś stąd ?
- Mieszkam w Krakowie, ale przyjeżdżam tu czasami.
- Super masz te trampki- wyrywało mi się z ust, ale jednocześnie rozsądek hamował dźwięk wypowiedzi, w związku z tym głos ze mnie się nie wydobył.
Przecież mógł sobie coś pomyśleć gdybym nagle zaczął chwalić jego obuw.
- Fajna bryka- zapodał kiedy mijał nas czarny lexus.
- No w takiej to byłby komfort jazdy. Nie to co w tym ciasnym busiku.
- No dokładnie.
- Zawsze jeżdżą takie małe busiki o tej godzinie?
- No powiem Ci, że ja pierwszy raz jadę tu takim małym :)
- No ja też. Czuję się jakbym jechał na Morskie Oko :)
- Hehe, dokładnie.
Przy miłym uśmiechu zrobił "ten" ruch nogą ukazując swe zakryte ale jakże kręcące mnie dolne partie nóg.
- Zajebiście prezentują się te białe trampeczki na Twoich stopach- brzmiały kolejne myśli niewypowiedziane.
- O tu będziemy wysiadać, powiedział, kiedy busik hamował na znanym mi placu.
- Dobrego dnia zatem.
- Wzajemnie, miłego pobytu tutaj :)
- Gdzie kupiłeś te buty?! Chciałem krzyknąć, ale był już za daleko.
Nawet gdyby był blisko nie zdobył bym się na odwagę by o to zapytać.
No chyba, że rozmawialibyśmy całą trzygodzinną podróż i wyczułbym, że wypada zapytać :)
Doszedłem z torbą na plac dworcowy i zza zakrętu ukazał mi się Hany :)
Jak miło znowu Go widzieć.
Oświetlany promieniami słońca wyglądał jak zawsze seksownie. Błękit nieba doskonale współgrał z Jego tęczówkami.
Po przytuleniu i policzkowych buziakach pognaliśmy wyłożoną już kostką długą prostą do Kitty.
Dochodząc do bloku jak zawsze przez szybę machały mi już obie Siostry.
Tyle co weszliśmy i już serwowały nam pierożki.
Jak ja lubię pierogi!
Podobnie jak Yanina oddałbym 10 schabowych za 10 pierogów :)
Tych u Kitty dostałem tyle, że ponad pół godziny miałem zapełnione czynnością unoszenia widelca do otworu gębowego.
Popołudniową porą zaczęły się już gorące przygotowania kuchenne na niedzielną uroczystość.
Sara nadziewała schaby morelami i śliwkami po czym masowała je w marynacie.
Dla humoru który i tak nam dopisywał, Hany polewał przywieziony przeze mnie Wokerlanding.
Śmialiśmy się i rozmawialiśmy do wieczora.
Wieczorem zaś kiedy wszystkie światła zagasły rozpoczęliśmy z Mężem nasze "białe noce" :P
Sen przy Jego boku, czasami na gorącym ciele, był mile rozkoszny. Oj nie chciało się zejść z brzucha i klaty Hanego, by rozpocząć pochmurny i zimny na zewnątrz poranek.
Jednak trzeba było się przemóc i iść po bukiecik na stół dla Kubka oraz po resztę drobiazgów.
Humor dopisywał nam podczas zakupów. Deszcz padał, a my idąc mokrymi chodnikami, śpiewaliśmy co nam do głowy przyjdzie :) Grałem także na nosie :)
W ogóle podczas tego pobytu każdy z Rodziny stwierdził, że zgłosi mnie na castingi do Mam Talent :)
Na obiad dostałem zlecenie zrobienia wyczekiwanego przez wszystkich barszczu  ukraińskiego.
Więc zgotowałem takowy.
O 14-ej przyjechał do Kitty młodszy syn Toma, by zabrać nas choć na chwilę do Nich.
Spędziliśmy więc można by rzec miłe męskie popołudnie.
Gdyby nie Roxi i dziewczyna Przema, to byłoby 100% męskości :)
Zaskoczył mnie mile Tom.
Powiedział, że chce mój nr telefonu, by tak jak reszta Rodziny puszczać mi co rano sygnały :)
Z przyjemnością więc zrobiliśmy wymianę numerów.
Koło 18-ej Tom odwiózł nas i wstąpił na barszcz i degustację usmażonych już przez Dziewczyny roladek wołowych oraz kulek mięsnych do zupy królewskiej :)
Zabrałem się do pieczenia czekoladowej alchemii, którą Kitty przechrzciła na amnezję :)
Jako, że robiłem z półtorej porcji, to poszło 8 gorzkich czekolad wedlowskich.
Udało się znakomicie.
Górę ozdobiliśmy cukierniczymi perełkami srebrnego koloru i białą Hostią na środku.
- Co oznacza IHS Lukas? Spytał mnie Kubek.
- I Hostia Stoi- odpowiedziałem żartobliwie
- A jakby było IHL, to Hosia by Leżała? Odparła Gabi- starsza siostra Kubka :)
Najwyższy zesłał swe Błogosławieństwo wszystkim dzieciom i niedzielny poranek z deszczowego zamienił się w wietrzny, a potem słoneczny.
Po Kościelnych uroczystościach, ucztowaliśmy wszyscy razem w rodzinnym gronie.
Jak zawsze było miło, ciepło i radośnie.
Po obiedzie wybraliśmy się w ramach spaceru na cmentarz, by odwiedzić Męża Bratową oraz Córeczkę Kitty.
Po powrocie ciąg dalszy rodzinnego popołudnia.
Wspólne rozmowy oraz pamiątkowe fotografie.
I tak miła sielanka rodzinnej fety mogłaby trwać i trwać, ale koniec kiedyś nastąpić musi.
Mąż nie dostał całego tygodnia urlopu, więc na tą dłuższą część mojego zabrał mnie do siebie.
Znowu więc miałem okazję powrócić tu, gdzie Mój Dom, Mamusia z Tatusiem, Paco-uś i codzienna radość obcowania z Bliskimi.
Kitty odprawiła nas z "gościnką" ale taką składającą się z potrójnej porcji :)
Wszyscy pomachali nam na odjezdne i tak oto miłe i Bliskie mi Osoby, zostawały w tyle za pędzącym ku Podkarpaciu samochodem.
Po drodze smsy od Kitty i Sary, że mnie Kochają i jestem dla Nich jak Brat.
I moje, że wzajemnie i żeby już tak nie pisały, bo z samochodu trzeba będzie zrobić łódkę, która poniesie nas morzem moich łez.
Smutek związany z opuszczeniem Sióstr, ustąpił kiedy tylko ma noga przekroczyła próg Domu.

2 komentarze:

  1. opisałes to jak prawdziwy kronikarz. Wszystkie ważne szczegóły są i być powinny.
    Czekam teraz na drugą część opisującą pobyt u mnie. W Twoim drugim domu.

    Kocham Cie:*

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja jeszcze nie miałem okazji poznać żadnego blogowicza, gratuluję zatem i życzę dalszych miłych spotkań, nie tylko z blogersikami. Miłego dnia Tahoe :))

    OdpowiedzUsuń