Dzień trwa.
Leniwe popołudnie w domu.
Z uwagi na to, że największy problem mam zawsze z doborem fotki do posta, troszkę mi zeszło z poranną odsłoną na blogu i do obozu "przyleciałem" równo o 8-ej.
Stopniowo wprowadzałem się w specyficzny dla miejsca rytm pracy.
O 11-ej byłem już na pełnych obrotach.
Ok 14-ej wyszedłem z sali operacyjnej, ponieważ zbyt tłoczno się robiło i jakoś drażniąco wpływał na mnie taki ruch.
Szmeranie, gderanie, kichanie, ganianie dzieciaków, ich płacze...
Czasami zastanawiam się czy petenci nie przyprowadzają celowo swych pociech do obozu i nie podszczypują ich by te piszczały.
W ich głowie świta zaś myślenie "piszcz, piszcz, może szybciej nas obsłużą" :)
Końcówkę swoich obowiązków sprawowałem więc w salce konferencyjnej, gdzie o tej porze przebywa większość członków (tudzież wagin) pierwszej zmiany.
Wspominaliśmy z Marzą i Karen dzisiejsze przeprawy, bo przecież trzeba obgadać niektórych klientów.
W rogu cicho pracował sobie Nowy uśmiechając się od czasu do czasu z naszych haseł.
Przy okazji Młodego...
Dowiedziałem się w końcu czym pachnie i zamówiłem sobie dis sejm fragrans.
Nawet już go mam :)
Nowy jakby przeczuwał nabycie przeze mnie zeszłotygodniowego hitu zapachowego.
Dziś już pachniał czymś innym.
Niekoniecznie lepszym.
Dał mi więc pole do rozsiewania owej przyjemnej woni.
Ciekawe czy na wyłączność :)
Im bliżej końca pracy, tym za oknem robiło się coraz ciemniej.
Wczoraj zabrałem ze sobą ambrele, ale na nic się zdała, więc kto przypuszczał, że dziś będzie niezbędna.
Kilka stóp od gmachu obozowego deszcz rozpoczął swoje delikatne poklepywania po głowie, twarzy, ubraniu.
Liczyłem, że na takim delikatnym zroszeniu się zakończy.
Już przed połową odległości do domu stał się na tyle intensywny, że bił akordami w ludzi.
Zaczynałem moknąć.
Siekał w oczy, a przy otwartych ustach wpadał do gardła :)
Gdybym zamknął oczy mógłbym zafantazjować o pewnym zjawisku deszczowym, ale jak trafiłbym do domu z zamkniętymi oczami.
O ile w ogóle bym trafił.
Jeszcze jakieś auto by mnie potrąciło i tyle byłoby z fantazji.
Solidnego tempa jakie narzuciłem (celowo) nie zwolniłem aż do blokowiska :)
Otóż goniłem znanego z widzenia kolesia :)
Goniłem, bo tak to wyglądało, kiedy ucieka się przed ulewą.
Koleś ten zawsze sportowy i markowy.
Na nogach zawsze najki posiadając.
Styl młodzieżowy prezentujący.
Mi też pasuje taki look do obserwacji, więc go gonię.
Nawet udało mi się go uchwycić w locie :) (dalece posunięte zboczenie)
Minąłem go na jednym z ostatnich mych zakrętów, by i jemu dać poobserwować swe tyły :P
W domu suszenie oraz ciepła herbatka, a na obiad zupa jarzynowa.
Zjadłem i zasiadłem przed telewizorkiem z lampką Wokerlanding (też w celach rozgrzewających :P).
Gra mój ulubiony Raoncio charakterystycznie wysuwając swój jęzorek przy mocniejszych odbiciach.
Liczę na jego zwycięstwo w tym pojedynku.
Póki co wszystko idzie zgodnie z planem :)
Imprezę w Monte Carlo i tak najprawdopodobniej wygra Rafa, który od 2005 roku nie ma sobie tu równych. Jest w końcu mistrzem tej nawierzchni, jak i całego sportu tenisowego.
Zaraz i ja pójdę na swój mecz.
Tak tak, od dziś zaczynam podłogowe zmagania ze swoją formą.
Ja, podłoga, mata i hantelki.
I tak co drugi dzień.
Trzeba poczuć poza duchem wiosnę i w ciele, a i na lato odsłonić to & owo na sportowo :)
Aktywnego popołudnia życzę i miłego relaksu wieczorową porą :)
u mnie dziś też lało jak z cebra!! okropna jesień tej wiosny!!
OdpowiedzUsuńKocham Cię:*
ps. gratuluję "deszczowej" fotki:)
U Nas też dzisiaj deszczowo!!! Uwielbiam /jeżeli jestem w pracy/ stać wtedy w oknie i wsłuchiwać się w muzykę jaką deszcz gra na parapecie,drzwiach i szybach! Uwielbiam obserwować deszcz jak spływa po oknach... Nienawidzę jak spotykam "ten" deszcz kiedy jestem w terenie bez parasola!!!
OdpowiedzUsuńTy go naprawdę goniłeś, to nie były fantazje.... hehe :))
OdpowiedzUsuń