Trochę nie pisałem.
Można by pomyśleć, że nie przeżyłem środowego szkolenia.
Przeżyłem, a jakże!
I to jak!!!
Szkolenia NIE BYŁO! :)
O dziwo szkolenia nie miał też Hany...
Wszystko wyjaśniło się po 17-ej w środę, kiedy to wyszedłszy z "gmachu szkoleń" udał się do tamtejszego odpowiednika mego obozu.
Po chwili dzwoni do mnie.
- Jestem w Twoim obozie. Wyjdź na hol, to Ci pomacham- rzekł radośnie jak to często ma w zwyczaju pisać :)
Komentarzem był uśmiech z mej strony.
- No poważnie mówię. Wyjdź na hol, to Ci pomacham, bo tam stoję- powtórzył.
- Dobra, dobra- (przecież znam ja Te Jego machania i odwiedziny u mnie w obozie- takie wirtualne zawsze są).
- No idź zobacz, że tam stoję i Ci macham.
Wstałem i idę, telefon przy uchu trzymając.
Jest!
Widzę Go!
Ale jak...!!!
Skąd!!!
Boże!!!
Śnię?!
Miliony myśli w sekundzie przeszło przez mą głowę, kiedy zobaczyłem Męża stojącego w holu mego obozu.
- No jesteś!- powiedziałem do słuchawki, choć nadal nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę, bo jak to możliwe????
Przecież szkolenie, przecież...
Jeeeeezu Drogi.
Przecież On nie miał szkolenia!
Jechał rano do Big City na pociąg do mnie.
Miejscem szkolenia był pociągowy euro-wagon, a współtowarzyszami szkolenia- pasażerowie.
Szwedzki stół i zupa królewska w menu, były Jego kanapkami jakie zapakował, a godziny mijały, mijały, mijały.
Zdążył przez ten czas przejechać ponad 300km i tak oto jest tu!!!
Tu i teraz!!!
Nie miałem jak wyjść, bo szfowa jeszcze siedziała.
Hany wyszedł przed obóz.
Wyszedłem do Niego po chwili.
Padliśmy sobie w ramiona.
Śmiał się przez łzy :)
A ja... Ja nawet nie potrafię powiedzieć co ja wtedy czułem!
Ja chyba zacznę wierzyć ludziom wygrywającym telewizyjne show w ich niedowierzanie po ogłoszeniu wyników :)
Nie wierzyłem w to Kogo widzę, nie wierzyłem że to się dzieje naprawdę.
To było takie nieoczekiwane, że nie dochodziła do mnie ta wiadomość, że przyjechał do mnie Mąż.
Od poniedziałku Mamusia, Kitty, Sara, Tom i Max (osz Ty!!!) wiedzieli, że Hany przybędzie do mnie w środę. Mało tego...
Nawet mój własny Tato wiedział szybciej ode mnie, bo Hany zadzwonił do Niego z pociągu.
Nie wygadał się kiedy dzwoniłem do Niego!!!
Mój Dedi nawet nie pisnął słówkiem!
Po czasie dowiedziałem się, że Dziewczyny bardzo chciały mi powiedzieć, ale na prośbę Hanego, że to pierwsza taka okazja- pohamowały się.
Choć i tak Kitty po mym porannym środowym smsie- odpowiedziała mi tak optymistycznie, że dzień skończy mi się pięknie :)
Dzień rzeczywiście skończył mi się przepięknie!
Piękno to trwało chwilkę, ale dla tych chwilek warto żyć, warto śnić, warto być :)
Ważne, że byliśmy ze sobą i pięknie spędziliśmy ten czas.
Dziękuję Ci za to Bejbe :*:*:*
Kocham Cię :*
...a już dziś rano....
Znowu wzrokiem odprowadzałem oddalający się pociąg, którym odjechał Mój Skarb.
Znowu wszystko wróciło do normy.
Nastał zwykły, choć świątecznie niedzielny dzień.
Bańka pękła, piękny sen minął i została tęsknota :(
Pięknego lipca wszystkim życzę!
Tekst wygląda, jakby wyszedł spod ręki Yomosy...
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie tak, bo zawsze mówimy sobie, że On to ja, a ja to On. Różni fizycznie, ale mający bliźniacze dusze chłopcy dwaj :)
UsuńFizycznie jednak to ja pisałem tekst posta (jak zawsze) :)
widzę usnuta, że nadal snujesz swe teorie spiskowe, że Yomosa=Tahoe i na odwrót. Jest kilka osób które mogą potwierdzić, że to nie jest prawda!!
Usuńpzdr
Misiu, i ja się cieszę z niespodzianki jaką udało mi się zrobic:) i powiem więcej: to było nacudowniejsze szkolenie w moim zyciu:):):)
Kooocham Cię:*
Raczej miałam na myśli to, że jesteście jedną Duszą w dwu pięknych ciałach :)
UsuńWow, mega wzruszające!!
OdpowiedzUsuńMnie też wzruszyłeś... pozdrawiam Was Byczki, miłych wakacji życzę i urlopu, który w zanadrzu na pewno macie. :))
OdpowiedzUsuń