camino
środa, 4 lipca 2012
Między burzą a burzą
Upalnie jak na lipiec zaczął się... lipiec :)
Rok temu liczbę słonecznych i ciepłych dni w tym miesiącu, można było zliczyć na palcach jednej ręki.
Tymczasem mamy słońce, wysoką temperaturę i niesamowity zaduch.
Pojawiają się też częste burze z ulewami, ale i to tylko na chwilę przynosi orzeźwienie.
Nie żebym narzekał, bo skoro jest lato, to niech trwa aż do końca września, albo i dłużej.
Najlepiej cały rok :)
Wczoraj byłem u fryzjera zrobić porządek na głowie.
Dzień przez to przeciekł przez palce, pot na skórze tylko zostawiając.
Nie zagrzałem długo miejsca w domu, bo zaraz po strzyżeniu, prysznic, obiad i wymarsz do pracy.
Blondi jest w złym stanie.
Od kilku tygodni nie tworzy rymów, nie rozmawia prawie z nikim.
Przychodząc do pracy nie mówi nikomu "dzień dobry".
Widać złe dni dla niej nastały.
Wczoraj byłem świadkiem jej ostrej wymiany zdań z szfową.
Gdyby ktoś nie wiedział, kto jest władcą a kto poddanym, to wziąłby Blondi za głowę obozu.
Nogi mam po to, żeby chodzić.
Czemu pani się uparła na mnie i wiecznie jakieś halo jest.
Proszę się przyjrzeć innym pracownikom, a nie tylko mnie pani widzi i wiecznie ma o coś pretensje...- to tylko niektóre ze zdań jakie padły wczoraj z jej ust do starej.
Strach się bać po takim rozjuszeniu, a ja musiałem z nią potem całą popołudniówkę spędzić.
Po blond piorunach przyszły grzmoty i... okno które otworzyła, trzasnęło w przeciągu o ramę i pękła szyba.
Dźwięk tłuczonego szkła spowodował zbiegowisko.
Około 17-ej niebo też zagrzmiało.
Nie zmniejszyło to jednak zgromadzeń ludzkich w naszych murach.
Ludzie jak ślimaki po deszczu wpełzali jeden za drugim, a kiedy o 18-ej zamknąłem wrota piekieł, dziwili się szarpiąc za klamczysko zabytkowych drzwi, że to już zamknięte.
Czasami idąc za kimś, by po godzinach urzędowania go wypuścić, ogarnia mnie śmiech.
Ludzie z całych sił szarpią za klamkę. Mocują się, mordują i otworzyć nie mogą. Patrzą w górę, aż do szczytu wysokich drzwi, jakby głowę do modłów podnosząc, a ja wyłaniam się im zza pleców i mówię- "do 18-ej można z siłą, ale po 18-ej tyyyylko z kluczem" i dzwonię pętem blaszanych "otwieraczy" przed ich oczami.
Miny ich- bezcenne.
Czasami zdarzają się "egzemplarze", którym po wyłonieniu się zza pleców chciałoby się krzyknąć "ha! mam Cię i teraz zostaniesz tu na zawsze" :)
Razu pewnego, młody chłopiec, zdziwiony, że drzwi są zamknięte, ujrzawszy mnie z kluczem, powiedział- "a co Pan chciał mnie tu zamknąć?"
A jaaaak?! Odpowiedziałem jak wujek samo zło.
Odwrócił się tylko w moim kierunku (będąc już dwoma nogami na "wolności") z lekko uśmiechniętą miną, "mówiącą"- "chcę byś mnie tu uwięził".
Tylko, że w tym przypadku, dla niego to byłaby przyjemność, kara dla mnie :P hihi!
Gdyby nie wczorajsza podwózka prawie pod dom, ja wraz z cienką, białą, lnianą koszulą (odważnie rozpiętą na górze), moje granatowe spodenki i stopy w japonkach- przemoklibyśmy na amen!
Tak siekał deszcz, a niebo huczało.
Pewnie dziś byłbym już chory.
Tak mam, że jak tylko zmoczę stopy, to choroba gotowa!
Ale udało się.
Jak burza (tylko taka długa-dłuuuuga) przeszła "Agi" przez ćwierćfinał Wimbledonu.
Sukces tym większy że to jej pierwszy raz w seniorskim półfinale szlema.
Z powodu ciągle padającego deszczu w Londynie, mecz był przerywany, prawie jak stosunek :P
O 21-ej przy stanie 4:4 w trzecim secie i 15:0 przy serwisie rywalki, mecz przerwano z powodu... kolejnych opadów i przełożono na jutro.
Jednak obie zadecydowały, że chcą spotkanie dokończyć na korcie centralnym pod dachem.
I tak około 22:30 po wszystkich zakończonych meczach, wyszły dziewczęta na kort.
Po przegranym gemie w roli odbierającej (przewaga odbiór, jak mawia Pan Bohdan), "Agi" rozpoczęła grać w starym dobrym stylu.
Po fenomenalnym skrócie, który umiejscowiła po przepięknym locie piłki po cross`ie tuż za siatkę, publika na centralnym zahuczała.
Ludzie komentowali, syczeli, wzdychali, uch, ach!!
Pewnie w brytyjskiej telewizji Annabel Croft, zwana przeze mnie Larą Kroft, wykrzykiwała "eeeemejzing szszszszot Agniecka!!!"
Po tym zagraniu poczułem, że wróciła Cesarzowa Azji. Ta Agnieszka, która rok temu zwojowała Japonię i Chiny i którą pokochał niemalże cały świat tenisowy, wybierając ją chwilkę później ulubioną tenisistką na świecie.
Brawo i powodzenia w walce o finał!
... a Wam i nam pięknego dnia, bez kasków, trzasków i wrzasków :)
iloveyou Bejbe :*
Ps. Nie masz dziś przypadkiem szkolenia?? :D:D:D
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
no jak widać szkolenia nie mam:) niestety:(
OdpowiedzUsuńco do Blondi to kto wie, kto wie? może bedzie aplikować na stanowisko kierownicze?:):):)
Aga zagrała ostatni stosunek (tzn. część ostatnią przerwaną) w swoim starym dobrym stylu. Ale to wszystko dzięki mnie!!
bo obiecałem, że jak wygra to nie bedę się bawił...do końca tygodnia:D:D:D
Kooooocham Cię:*