...z ciszą pośród czterech ścian,
...każdy z nich jest taki sam.
Powoli przyzwyczajam się do harmonogramu codzienności, jaki znam na pamięć.
Mogę go każdego dnia powielać z zamkniętymi oczami.
Dom- praca.
Praca- dom.
W domu bez zmian.
Tato zdrowy, Pani L minęła urojona ciąża, hasa wesoło ze swoim kółeczkiem i jak zawsze wita mnie o poranku i kiedy wracam do domu :)
Większe zmiany w obozie.
W pierwszy dniu po urlopie, nie dość że człowiek czuje się obco, to jeszcze malowanie wewnątrz gmachu.
I pracuj tu w totalnym syfie, między puszkami farb, wiadrami, pędzlami, stosami kartonów z dokumentacjami i Bóg wie czym tam jeszcze, wśród smrodu olejnej, rozpuszczalników i wśród przemieszczających się tam i z powrotem malarzy pokojowych.
Jeden z nich taki młody osiłek. Od pierwszego dnia mówi mi cześć, jakbyśmy się znali.
Dziwny jest, bo nie dość, że głowa wbija mu się w resztę ciała (efekt braku szyi) od napakowania, to jeszcze jak mówiła mi Agata, o wyznaczonych godzinach wpieprza ryż i jogurt :)
Może mu jeszcze mało masy :P
No ale nie moja sprawa.
Poza niemiłymi dla oka i nosa efektami odświeżania obozu, są jak zawsze petenci, na których można liczyć :)
I tak wczoraj dla przykładu przez kwadrans użerałem się ze stręczycielem, który chciał mnie zastraszyć.
Nie znoszę zastraszania.
Nie toleruje.
Jestem na NIE!
Żądał ode mnie adnotacji o przyjęciu pewnego pisma, które wydrukował sobie w dwóch egzemplarzach.
Dobrze wiedziałem, że z uwagi na pewien szczegół, tego pisma mu nie podpiszę.
Kazał więc, (tak kazał) odnotować, że odmawiam przyjęcia :)
I na to nie przystałem, mówiąc, że takie nakazy może stosować wobec mnie tylko szfowa.
Pan ów więc, wybrał jeszcze jedną opcję.
Wypisywał za mnie adnotację :P
Spytał o moje imię i nazwisko, funkcję, (był z tych co to by jeszcze spytali o wzrost, numer buta, itp) i napisał, że o danej godzinie odmówiłem przyjęcia pisma i dalej szedł w zaparte, podsuwając mi kartki do podpisu.
Metodą zdartej płyty nadal stanowczo odmawiałem, aż sobie poszedł.
Żeby nie było, że tylko źle się dzieje przez obóz, to nadmienię, że dzięki niemu miałem i miłe zdarzenie :P
Przedwczoraj zadzwonił do mnie Dedi, żebym wziął dla sąsiadki potrzebne druki do wypełnienia.
Zabrałem więc i po wieczornym dotarciu do domu idąc piętro wyżej, zaniosłem je.
Dzwonię.
Cisza.
Czekam.
Nic.
Czekam.
Coś słyszę.
Drzwi się otwierają.
Za nimi, wspomniany niedawno w poście fajny syn Pani Ani ubrany w białe obcisłe bokserki z motywami kółeczek, piłeczek, czy czegoś na podobieństwo groszków :)
- Cześć, jest może mama?
- Cześć. Nie, mamy nie ma. Pojechała gdzieś. Będzie za jakieś pół godziny- odpowiada wystawiony już do połowy zza drzwi w pozycji krzywej wieży w Pizie, co bym za dużo chyba nie widział, albo z zawstydzenia :)
On z zawstydzenia dotychczas nawet "cześć" mi nie mówił, bo pewnie nie wiedział, co wypada. Czy "cześć", "czy dzień dobry". No ale ja przecież poza kilkoma siwymi włosami starością nie emanuję :)
Nawet zmarszczek jeszcze nie mam :P
- Przyniosłem jej druki, o które prosiła- odpowiadam, myśląc, że może przeszkodziłem mu w korzystaniu z wolnego czasu w samotności (czyt. np. walenie konia :P) i zdążył w pośpiechu przywdziać tylko bieliznę :P
- A to ja jej przekażę- zaczyna tracić równowagę w niewygodnej pozycji chowania nóg i ciekawej bielizny i zmuszony zrobić wykrok w moim kierunku, wyłania się zza drzwi :D
Raduję przez chwilę moją małą wadę wzroku w oczach tymi przyjemnościami, podaję mu druki (ooo stopy ma gołe :P) i schodzę do siebie.
I`m so excited :D:D:D
Dziś miałem iść do Janiny, bo mam dla niej kosmetyki, ale głowa mi pęka przez obozową "kurację wziewną". Napisałem jej smsa, że nie przyjdę, bo mam globusa.
Odpisała, że też go ma i że mały kaszle i czuje, że będzie szpital domowy :)
Mikołaj mój już posłan do Hanego został. A i Jego do mnie też, więc wyczekujemy z nosem wlepionym w szybę, czy też jakaś czerwona postać na saniach nie zstąpi z nieba.
Powoli też planuję sobie prace na jutro.
Mam w planie robić pierożki z kapustą kiszoną i białym serem (chętnych już dziś zapraszam) i może uda mi się jeszcze jakieś okna pomyć.
W międzyczasie dyżur w obozie :)
Maranna Tha.
ech!! widoków młodego sąsiada to ja Ci baaaaardzo zazdroszczę, tym bardziej że miał białe gacie:)
OdpowiedzUsuńpetentów i klientów nie zazdroszczę, choc i mnie się takie kołki trafiają :)
Kocham Cię Ptysiu:*
to widze tez jestes bacznym obserwatorem rzeczywistosci i wszedzie wyszukujesz skrawkow... stóp :D
OdpowiedzUsuńa ciekawe coz Twoj sasiad tam w domowym zaciszu wyczynial lub uprawial :D
i kataru Ci zycze! (bys nie musial wdycha tego dziadostwa)
pozdrawiam! :*
hmm, mi zawsze ktoś otwiera drzwi w pełnym odzieniu - pecha mam widocznie ;( tylko ja zawsze wyskakuję w samych slipkach jak ktoś puka, bo nigdy nie zdążę czegoś założyć :D:D:D
OdpowiedzUsuńOch! jak ja lubię otwierać drzwi w bokserkach, chyba nawet o tym napisałem kiedyś :)) nawet znalazłem...
OdpowiedzUsuńhttp://vinicjusz.blogspot.com/2011/02/chopaki-w-pracy.html