camino

camino

środa, 8 września 2010

Obserwacje, czyli dalsza część dnia trzeciego

Wypoczęci, zrelaksowani i wystrojeni w pumpy wybraliśmy się na przechadzkę po mieście.
Niemalże każde wyjście z domu było równoznaczne z częstowaniem żołądka wędzonym nabiałem (mniej lub bardziej słonym) koloru żółtego, kształtu prawie deltoidowego :)
Taka góralska feta.
Podeszliśmy więc do jednego ze stoisk oscypkowych.
Dwie góralki wieku średniego (rasowe):
- Jaki chcecie serek? - Zapytała jedna.
- No taki jakiś dobry- rzekł Yomosa.
- I żeby nie był za bardzo słony- dodałem.
Góralka kroi i podaje Mężowi.
Mąż szuka smaku.
Góralka kroi kolejny i podaje ponownie Mężowi.
Może one tak wzrokowo mnie oceniły po gabarytach i pomyślały "ten to jus tyle sie najodł syrów w zyciu, ze starcy z niego. Dajmy blondasowi- heej!"
Mąż żuje i jest już prawie zdecydowany.
Góralka kroi kolejny ser. Tym razem jakiś taki blady. Anemiczny wręcz.
Podaje Mężowi.
Mąż oddaje mi swoją porcję dzieląc się ze mną.
Zaskoczony przyjmuję ten kawałek, niczym zszokowana mysz, której trafiła się długo wyczekiwana wyżerka :)
Gryzę, gryzę i stwierdzam tak:
- Jakiś taki nijaki.
- Bezpłciowy taki- podpowiada góralka.
Potakuję i uśmiecham się z tej bezpośredniości.
Decydujemy się na drugi w kolejności podawania i idziemy dalej.
Gryzę kawałek swojej porcji i... jakby to powiedziała Sara- słona hadra :)
Fotografuję ciekawe obiekty:
W tłumie słyszymy miłe gitarowe brzmienie.
Przystajemy na moment w obleganym zakątku.
Każdy stoi i patrzy na dwóch gitarzystów.
Jednego, geograficznie sprawę ujmując umieściłbym w rejonach Ameryki Środkowej, drugi- nasz :)
Wydobywali piękne brzmienia przebierając sprawnie palcami. Miło było zamknąć oczy i "popłynąć".
Pełen relaks.
Udajemy się na obiad do jednej z karczm na Krupówkach.
Nasz stolik obsługuje Danka- młoda, sympatyczna dziewczyna, która przypomina nam Monię :)
Zupą dnia jest pieczarkowa. Bardzo smaczna i są w niej krojone pieczarki. Miłe zaskoczenie.
Gorzej z drugim :) W szczegóły nie będę wnikał, co by nie było za nudno :)
Doznaję zaskoczenia. Nie, żeby było to dla mnie szokiem, ale zaskoczenie jest.
Każde wakacje spędzane na wyjeździe mają w sobie pewien stały punkt programu.
Otóż spotykam znajomych ze swego miasta.
Trzy lata temu, zaraz po przyjeździe do małej bieszczadzkiej gminy spotkałem na mszy w Kościele, lekarza z mojego miasta.
Rok później jadąc w to samo miejsce w Bieszczady, do autobusu w Ustrzykach Dolnych wsiada pewien ważny przedstawiciel władzy w mieście, a że on zna mnie, a ja jego, to wymieniamy kilka zdań.
Rok temu w Zakopanem, już w dniu przyjazdu spotykam sąsiadów z mego bloku...
A teraz siedzę sobie z Mężem pod parasolką sącząc piwo, a tu deptakiem idzie fryzjer z salonu, w którym się strzygę.
Pcha wózek z dzieckiem. Wyłapuje moje spojrzenie i kiwa głową.
Z tego miejsca mamy dobry look na przechadzających się wte i wewte ludzi.
Stolik obok nas zajmuje kobieta w liliowej bluzce.
Przyssana przez słomkę do piwa z sokiem, wyłapuje chyba nasze szepty. Z uwagi na kolor swojego łaszka dostaje nazwę Lilia Wodna :)
Stolik za nami, tak po przekątnej, oblega para.
Dziewczyna opowiada chłopakowi jakąś historię. On wyłapuje co dziesiąte słowo, ale przytakuje a nawet klnie z wrażenia, co by nie pomyślała, że jej nie słucha.
Chłopak ma przyrosty, tzn muskuły a`la Pudzian :)
Poza parcelą stolikową dostrzegamy też inne interesujące persony :)
Idzie młoda, taka na oko amerykańska blondynka w stylu piosenkarek klubowych, więc zyskuje nazwę Asia Si (czytaj Aszesi).
Potem o płotek ogródka ociera się młoda dziewczyna, której wydaje się, że jest ubrana artystycznie. Różnokolorowe ciuchy wychodzą jej z poszczególnych partii materiału. Sam nie wiem czy na fioletowych rajtuzach ma spódnicę, czy spodnie. Chociaż to chyba krótkie spodnie przykryte obfitą koszulą. Fiolet miesza się z brudną żółcią, aby za chwilę zaskoczyć wszystkich zgniłą zielenią.
Nazywamy ją Bethanie Mattek, to tak na cześć tenisistki, która sama sobie projektuje stroje w których występuje i szokuje. Odczucia są w każdym bądź razie mieszane :)
Na Krupówkach sporo kobiet ma farbowane na rudo włosy. Nazywamy je Karotki, a że jedne są bardziej rude, a innym już farba się zmywa, nazywamy je Karotkami Różnego Rodzaju.
Ogólnie jest radośnie i barwnie.
Muszę przyznać, że większość ludzi, a w szczególności facetów, zaczyna odważniej dobierać kolory do swego stroju. Duży plus.
Dzięki temu nie czeka nas szara przyszłość (gdyby to tylko od tego zależało).
Z poczynionych obserwacji wynika, że wiele ludzi uprawia fajny styl chodzenia, tzw. na paluszkach.
Polega to na tym, że przy stawianiu kroku w pierwszej kolejności podłoża dotykają palce, potem opada śródstopie, a pięta zastyga w powietrzu, tzn. nie dociska podłoża.
Po tym etapie, stopa energicznie jest unoszona do góry, ale cała siła ciągu tkwi w palcach.
To one odpowiadają za ciekawy całokształt.
Niemalże każda z tak chodzących osób ma fajnie umięśnione łydki.
Chyba zacznę tak chodzić.
Aby nie zastygnąć w bezruchu, kierujemy się znowu za płynącą melodią.
Nuty folkowo kresowe, melodyjne, dopadają nasze zmysły słuchu.
Dwóch mężczyzn i dwie kobiety, które ślą uśmiechy jak malowane panie z Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze.
To zespół Barwy ze Lwowa.
Nie żeby to były nasze klimaty, ale przystajemy, bo piosenki są śpiewane na melodie podobne do znanych nam utworów.
Zespół śpiewa po ukraińsku i polsku. Jako, że nie znamy ukraińskiego, to wyłapujemy co któreś tam słowo i sami wymyślamy tytuły piosenek. I tak oto słuchamy kolejno utworów:
"Bereta", że niby to żeńskie imię ukraińskie, a historia opowiada o dziewczynie, która poszła do lasu po jagody.
"Zabawa" tego tłumaczyć nie trzeba. Ten wyraz taki sam u nas i u nich widocznie :)
"Jagoda" jak powyżej :)
Kolejna piosenka nie ma tytułu, ale grana jest na rytm "Chałupy welcome to", więc i tak ją nazywamy :)
Ostatnia też nie ma tytułu, więc melodyjnie nadajemy jej "Bez fałszu" zespołu Varius Manx :)
Miłe popołudnie się kończy, a wieczór spędzamy na lekturze.
Mąż kończy "Miasto szkła", a ja zaczynam czytać "Bierki".





5 komentarzy:

  1. czekałem, czekałem i się doczekałem ciągu dalszego opowieści :D
    robiłeś notatki z wyjazdu, czy masz tak doskonałą pamięć. bo się czyta, czyta i robi wow :D
    i jak wrażenia po lekturze berek? bo chyba udało Ci się je skończyć podczas wyjazdu? mi się nawet podobały, choć jest to mimo wszystko troszkę romansidło, ale bardzo pozytywne :)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. przez Ciebie Misiu prawie zszedłem z tego świata. Jem francuską drożdzówkę i prawie się zakrztusiłem kiedy doszedłeś do "Berety":):):)

    dopisz jeszcze nasze tłumaczenie piosenki o Jagodzie, jak to poszła do lasu:)

    ps. Czemu nie opisałeś porannego seksu?? czyżbyś się wstydził?:)))))

    Kocham Cię:*

    OdpowiedzUsuń
  3. aha:) poranny seks opisałeś w całym poprzednim poście:) więc mogłeś opisać wieczorny:P:P:P

    OdpowiedzUsuń
  4. max, Miło, że ktoś czeka na to co piszę, to zapewne doda mi więcej energii do pisania :) dzięki. Co do pamięci, to mam pamięć "fotograficzną", lubię zapamiętywać detale, ale notatki miałem :)
    Co do lektury, to Bierki zawsze będą mi się kojarzyły z zakopiańskimi nocami przepełnionymi śmiechem przez łzy, bo tyle się ubawiłem czytając, to. Lektura z kategorii lekka, łatwa i przyjemna oraz zabawna, wiec typowo na wakacje :)

    yomosa, Mi też miło jest wspominać nasze wygłupy i czasami niekontrolowanie parskam śmiechem, gdy przypomnę sobie jakiś szczegół :) Celowo opisałem poranny seks w niedzielnym poście, aby poświęcić mu znaczny obszar tekstu :) W dzisiejszym już nie wspominałem, bo w oczach naszych Czytelników wyszlibyśmy na seksoholików :) (nawet się zrymowało) :*

    OdpowiedzUsuń
  5. pisz, pisz. trzymam kciuki za niespożyte pokłady pisarskiej cierpliwości i zaciętości! (której ja nie posiadam na przykład i czasem nie kończę postów i nie publikuję. eh.)

    OdpowiedzUsuń