camino

camino

sobota, 11 września 2010

Moje dominacje i inne wariacje w tle pielgrzymkowym, czyli dzień czwarty

Budzę się z bólem głowy i bólem międzyłopatkowym.
Skąd to się wzięło?
Nie wiem.
O młocie pneumatycznym nie śniłem.
Przeciągam się w pościeli i tłukę z boku na bok.
Wpadam w objęcia Męża.
Mocne uściski, przyjemne głaskania robią mi bardzo dobrze.
Pamiętam początki naszego bycia razem.
Kiedy bolała mnie głowa, to zawsze skutkowała nocna rozmowa z Hanym. Jego głos koił moje zmysły i rozluźniał nerwy, a ja po kilkunastu minutach zapominałem, że cokolwiek mi dolegało.
W Kochanych rękach było podobnie. Ból ustąpił, a ja odwdzięczałem się pocałunkami i pieszczotami.
Wypoczęte i rozluźnione ciało, zaczęło się prężyć i napinać, aż pieszczoty przerodziły się w bardziej śmiałe i głębokie.
Zanurkowałem pod kołdrę, by pieścić to, co pod nią :)
Zacząłem od stóp a skończyłem na rowie. Jego pieszczoty przyprawiają o niesamowite doznania.
Kiedy czubek mego języka łechtał "bramy raju", po pokoju rozbrzmiewały miłe pomrukiwania Mojego rozpalonego już Tygrysa :)
Zdarłem kołdrę i mym oczom ukazał się już mile lśniący, niczym polukrowany, przedziałek pośladków.
Moja erekcja stawała się już nie do opanowania, więc postanowiłem, że tego poranka stanę się samczo aktywny.
Uwielbiam czuć miły uścisk zwieraczy na fiucie, ciepło ich ścian i wilgoć czeluści.
Te trzy czynniki powodują, że kiedy dominuję nad Miśkiem, dominuję także nad sobą. Cichy, skromny i nieśmiały książę Adam, przemienia się w He-Mana.
Lubię ten stan i jest to niezwykłe w konstrukcji człowieka.
Po godzinie igraszek, aromat porannej kawy miesza się z męskim zapachem seksu, a do tego słodko korzenny smak piernika w ustach. Nawet i bez piernika jest mi słodko :)
Upajamy się chwilą i patrząc w okno na spadzistym dachu naszego pokoju, zastygamy w bezruchy. Chwile tak piękne jak ta o poranku mogą trwać w nieskończoność.
Prognozy nie wskazują stabilnej pogody, więc kolejny dzień musimy obyć się bez zdobywania górskich szczytów. Zdobywamy inne. Ośmiotysięczniki nawet przy nich wymiękają :)
Po prysznicu i śniadaniu, wybieramy się na spacer w stronę Krzeptówek.
Odwiedzamy stary drewniany Kościółek z pierwszej połowy XIX wieku oraz pobliski cmentarz, gdzie pochowani są między innymi Kornel Makuszyński, Jan Długosz i Karol Szymanowski.
Potem podążamy w kierunku celu naszej pielgrzymki (dosłownej pielgrzymki).
Brama do Sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej zwieńczona jest koroną pod którą widnieje napis Totus Tuus. Poniżej zaś wizerunek Fatimskiej Pani.
Potem długie schody i pomniki.
Przy wejściu do Świątyni są dwie skrzynki. Jedna to podziękowania. Druga- prośby. Pośrodku nich zaś, krzyż.
Hany zasiada w ławce, a ja piszę karteczki, by ulokować je w tych skrzyniach.
Ludzi dość sporo.
Dochodzi południe.
Zaczyna się msza.
Msza jest z udziałem czarnoskórego biskupa Pawła z Kenii.
Hany kameruje ołtarz, a nawet i mnie wracającego od Komunii :)
Jak mi potem powiedział, miał nadzieję, że dostanę opłatek z czarnych rąk i chciał mieć to udokumentowane :)
Po Eucharystii fotografujemy fatimskie wnętrze. Potem Mąż robi zapiski próśb i podziękowań. A ja robię mu zdjęcia :)
Kątem oka obserwuję sympatycznego kolesia w szarym sweterku.
Do tych obserwacji zachęcają mnie jego bose stopy w sandałkach nike :) Już takie me zboczenie jest :)
Na zewnątrz obchodzimy cały święty plac i rozkoszujemy się ciszą i skupieniem duchowym.
Fajne miejsce.
W drodze powrotnej zahaczamy o Dwór Ślebody.
Karczma z zewnątrz wydaje się bardzo klimatyczna. Wewnątrz też niczego sobie, choć gargameli (niepasujących dodatków) jest sporo.
Decydujemy się zjeść tu obiad. Kwaśnica i gulasz z makaronem.
Kwaśnica cieniutka, a gulasz z makaronem, to w rzeczywistości rozgotowany i nieosolony makaron świderki dominujący nad sosem i kilkoma kawałkami mięsa. Kolejna karczma "po zbóju" :)
W drodze na Krupówki ponownie spotykam fryzjera Krisa, a już w samym centrum tego miejsca sporo znajomych twarzy z dnia poprzedniego.
Gdybym mieszkał w Zakopanem, to znałbym nie tylko ich imiona, ale też ich samych bardziej niż pobieżnie :)
Hany ma ochotę na pstrąga. Owa chcica nęka Go już kilka dni.
Chodząc w górę i w dół zakopiańskiego deptaku tyle razy mijamy lokal z pstrągiem w nazwie, a jeszcze nigdy nie przyszło nam do głowy, by tam zerknąć.
Przechodzimy więc przez drewniany próg w "Pstrągu górskim" i naszym oczom ukazuje się fajny, dwupoziomowy lokal w góralskim, drewnianym i jakże przyjemnym wnętrzu.
Zajmujemy miejsca na górze.
Lubię góry :)
Na drewnianym kwadratowym stole, kuta metalowa jedenastka o dość oryginalnej czcionce.
Mąż przynosi kartę.
Już nie od dziś zauważyłem, że lubię przeglądać lokalowe menu i wybierać coś fajnego. Tutaj jednak poza sztandarowymi pstrągami, których jest cała masa, są też inne propozycje.
No ale skoro pstrąg, to pstrąg.
Po kilku minutach mieni mi się już w oczach, a nazwę tej ryby widzę już nawet poza kartą :)
Po namyśle wybieram pstrąga a`la caprese do tego ziemniaki z grilla z dipem czosnkowym, zestaw surówek i małe piwo.
Jako, że dania są tu przygotowywane na bieżąco, okres wyczekiwania na rybę to około 20 minut.
W tym czasie pijemy piwo, rozmawiamy i przyglądamy się ludziom oraz tym co mają na stołach :)
Zawsze to można coś wypatrzeć dla siebie na przyszłe odwiedziny :)
Podwójny stolik obok naszego, zajmują obcokrajowcy. Kilka kobiet, z których tylko jedna mówi po polski oraz pewien chłopak. Na oko dwudziestolatek.
Hany mówi mi bym luknął pod ich stół.
Matthew ma czarne japonki i miło wierzga nimi, zmieniając kształty stopy poprzez naciąganie i podwijanie palców pod spód.
Czynię jakże miłe dla mych oczu i zmysłów obserwacje.
 Jestem mile podniecony i śmiejąc się opowiadam Hanemu o swoich wizjach...
Wstaję od stołu, potykam się o nogę swego krzesła i padam na posadzkę tuż przy stopach Mefiu :)
On wypręża stopę w kierunku mej twarzy, a ja "zapoznaję" się z fetyszowym obiektem rodem zza oceanu... :)
Kelnerka przynosi nam pstrągi i te wszystkie dodatki do niego.
Ofoliowana w aluminiową folię rybka, zawinięte w to samo ziemniaczki udekorowane czosnkowym dipem o konsystencji twarożku oraz zestaw pięciu surówek.
Wygląda bardzo apetycznie, ale i ogromnie. No ale im dłużej będę jadł, tym dłużej będę mógł zerkać pod sąsiedni stół :) Mrrr :)
Mąż delektuje się i upaja kubki smakowe rybą w sosie miodowo musztardowym. Rzeczywiście bardzo smaczne zestawienie, bo kosztowałem.
Czas żołądkowej rozpusty wyciszamy na betonowych siedziskach dookoła garbatego mostka na Krupówkach.
Mamy akurat widok na Giewont oraz wielkie białe pudło zwane "Symulatorem".
Co kilka minut wchodzi tam kilka osób, po czym zamykają się drzwi i owe białe pudło zaczyna się poruszać zgodnie z wirtualnym obrazem trasy. Trzęsie jak dziki byk, a ludzie krzyczą i piszczą jak szczury podczas kopulacji.
Z pozoru mało ciekawy to widok, ale kiedy podczas bezludzia z budki wychodzi operator pudła, chce się do niego podejść :) Sympatyczny brunet z ładnym spojrzeniem zostaje nazwany przez nas Symulatorowym :)

10 komentarzy:

  1. znów Kronika Galla Tahoe:) pięknie opisane, zwłaszcza poranek:) lubię jak jesteś He-man:):):)

    a zdjęcie tej stopy Mefiu zrobiłem ja osobiście:)

    Kocham Cię Hany:*

    OdpowiedzUsuń
  2. a Ty coś się tak zawiesił? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozwól, że sprostuję. Jan Długosz to nie wiem, gdzie jest pochowany, ale na pewno nie na Pęksowym Brzyzku, Makuszyński owszem, a Szymanowski spoczywa na Skałce.
    A w Dworze Ślebody najlepsza jest zupa borowikowa w chlebie. Spróbuj.A tak w ogóle to fajnie piszesz. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Drogi Anonimowy, dziękuję za miły komentarz. Na Cmentarzu Zasłużonych na Pęksowym Brzyzku byłem i nawet fotki tych trzech znanych poczyniłem. Jakaś ich część musi tam spoczywać, skoro jest nagrobek, więc z taką myślą opisałem to w poście :) Co do Dworu Ślebody, wolę tam nie wstępować, a pyszną borowikową w cieście francuskim jadłem w Pstrągu Górskim :) z pełną świadomością jej walorów smakowych- polecam :) Ps. Zaintrygował mnie Twój wpis i cieszę się, że ktoś czyta to co piszę. Jest mi miło. Pozdrawiam ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tahoe, przepraszam Cię serdecznie. Na tym cmentarzu jest pochowany rzeczywiście Jan Długosz, taternik, a mi skojarzył się kronikarz.Biję się w piersi!Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. No nic się nie stało. Kronikarz czy taternik, ważne ze Długosz i to Jan :)
    Ciekawi mnie kim jesteś :) ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem anonimowym poczytywaczem Twojego bloga i bardzo mi się podobają Twoje notki:)Sympatyczny z Ciebie gość.

    OdpowiedzUsuń
  8. Widzę Skarbie, że masz fana:))) i to mnie baaaaaardzo cieszy:)

    Kocham Cię:*

    OdpowiedzUsuń
  9. No i nie zaspokoiłeś mojej ciekawości, ale niech tak zostanie :)
    Za wszelkie wyrazy sympatii i wiele miłych słów bardzo dziękuję.
    Pozdrawiam Cię ciepło Mój Drogi Anonimowy Poczytywaczu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Hany, ano mam :) mnie też cieszy. A każdy jest tu mile widziany :* Kocham Cię too :*

    OdpowiedzUsuń