camino

camino

niedziela, 19 września 2010

Francuzeczka, czyli dzień piąty

Ładne słowa to: aspire`

Boże, jak mnie denerwują te strzelające kulki- mówi do mnie Mąż podczas przechadzki po Krupówkach.
Uśmiecham się tylko, bo szkoda słów na rozwodzenie się o gadżetach, które sprzedawane są na tej promenadzie co kilkadziesiąt metrów.
Nieprzyjemne dla uszu trzaski obijających się o siebie kulek i uderzające w nozdrza odory siarki. Co to za przyjemność, że ludzie to kupują?
No już rozumiem zakup balonika napełnionego helem. Co prawda tylko chwila przemiany głosowej, ale w niektórych przypadkach głosy wydobywają się w przekomicznie śmiesznym brzmieniu. Sam balonik zaś można nabyć chociażby u ładnego Helowego :) Wiec i dla oczu chwila przyjemności :)
Przy butli z helem ustawiła się kilkuosobowa grupka zagranicznej młodzieży.
Francuzi.
Zakupiono jeden balonik.
Dziewczyna z wypiekami na policzkach odbierała czerwony balon z helem.
Grupka obległa ją dookoła, jakby ta zaraz miała degustować co najmniej wykwintne jadło.
Patrzyli i czekali na reakcje.
Niecierpliwili się.
Zżerała ich ciekawość.
Byli podnieceni :)
Dziewczyna wsadziła końcówkę gumowego wylotu i zrobiła pierwszy mach.
W tym czasie niska murzynka wybiegła przed grupę tuż przed samą zaciągającą i z uśmiechem wykrzyknęła w jej stronę po kilkakroć-  "aspire`"...
Ten francuski wyraz wypowiedziany przez nią z takim błyskiem podniecenia w oczach tak mi się spodobał, że sam powtarzałem go przez kilka dni.
Na obiad poszliśmy do Pstrąga Górskiego.
Jedliśmy zupę cebulową z ostrymi (!!!) pierożkami.
Były to kulki ciasta wypełnione nadzieniem z dodatkiem ostrej papryczki. Raz tylko je przegryzłem, by zaspokoić swą ciekawość, co jest dodane do farszu. Raz, a potem już nigdy więcej. Paliło niemiłosiernie!
Aspire`! :)
Na drugie przyniesiono nam na drewnianych deskach z rączkami golonkę, grillowane ziemniaki i surówkę.
Golonka była albo ze starej świni, albo stara od leżenia, albo za długo pieczona. Mięso super, ale skórka była oponą z traktora! Nie dało się jej przekroić.
Na osłodę nastroju słodki deser.
Poszliśmy do gieesowskiej Cukierni. Kupiliśmy ciasto ze śliwką oraz ciasto nugat, by przywołać wspomnienie wizualne o Mamie Gites.
To wizualne, o ile było zabawne, tak ciastowe, tzn smakowe- okazało się porażką.
Orzechowa pianka na waflu.
Drożdżowy placek ze śliwką zaś, był bardzo smaczny.
Przywołując teraźniejszość zamieszczam real foto z mojego wczorajszego wypieku.
Drożdzowy placek z prażonymi jabłkami, śliwkami i kruszonką :)

Słodkości zjedliśmy przy jednym ze stolików wewnątrz Cukierni.
Zaczęło padać.
Promenada rozbłysła kolorami szeleszczących płaszczy i peleryn przeciwdeszczowych.
Przeszliśmy na drugą stronę do pasażu Bachledy.
Stało tam już trochę ludzi. Z samego przodu Surogatka.
Surogatka, to chłopak, raczej gej, który codziennie chodził z innym kolegą po Krupówkach. Miał włoski na żelu i był takim "sporty lalusiem", który przywoływał nam na myśl Cristiano Ronaldo. No ale nie będziemy wołać na niego Cristiano przecież :) Więc z racji osobistych doświadczeń sportowca z surogatką, która powiła mu synka, nazwaliśmy go właśnie tak.
Poza tym na bank on z tymi kolegami się tam surogacił :):):)
Jak przystało na agentów podeszliśmy na przody pasażu. Hany zaczął mi szeptać, że pewnie umówili się na 18-tą i tak oto doszło do tego spotkania w pasażu :)
W lewym rogu stał zwyczajny chłopak. Takie typy określamy mianem Sympatycznych :)
Przysiedliśmy więc na imitacji murka koło stojącego Sympatycznego i obserwowaliśmy przechadzających się w deszczu ludzi.
Podeszło do nas dwóch małolatów. Takich pewnie z wycieczki, co to przyjechali po to, by się wyluzować w swoim stylu z daleka od starych (celowa forma określenia rodzicieli).
- Siemka- zaczął jeden z nich.
Jest sprawa. Kupilibyście fajki?
- Nie palę- odparł Mąż, gasząc ich jakiekolwiek nadzieje i tłumiąc jakąkolwiek chęć do ponowienia prośby :)
Wieczorem rozmawiałem z Tatusiem.
Zmartwił mnie swoimi opowieściami o rwie kulszowej, która Go dopadła. Jakby mało Mu dolegało i jakby za mało brał lekarstw. Ech...
Przytulam się do Misia, który pociesza mnie swymi pocałunkami. Tak nastaje piąta noc pod spadzistym drewnianym zadaszeniem w naszym zakopiańskim pokoiku.
Hany zasypia bardzo szybko czując na swoich tyłach me ciepłe przody.
Ja niestety jakoś zasnąć nie mogę. Myślę o Tacie.
Zapalam nocną lampkę i pałaszuję Bierki dla poprawy nastroju :)

2 komentarze:

  1. hehehe...

    aż mi stanął...obraz surogatki:) i to Twoje określenie że się "surogacił":)))

    piękne Ci wyszło to ciasto. Pysznie pewnie smakuje.

    Pozdrawiam i Kocham czule na wszystkie bóle:*

    OdpowiedzUsuń
  2. ostre pierożki? yyy, pierwsze słyszę... choć jeśli za ostre by były to ja bym nie zjadł :P

    OdpowiedzUsuń