camino

camino

wtorek, 30 listopada 2010

Andrzejkowo wróżba, cy cuś?


- Cześć Łukasz.
- Cześć- odpowiadam znajomemu.
Nie zdziwiło mnie, że odwiedził mój "obóz pracy", ale czemu na odchodne podszedł do mnie?
- Jak było na urlopie w Zakopanem?- Rzucił z uśmiechem
- Yyy, w Zakopanem?- zaskoczyło mnie pytanie, bo bardziej aktualny urlop, to ten z listopada.
No w zasadzie było to już tak dawno, że zapomniałem jak fajnie mieć tyle wolnego- odpowiedziałem zdawało mi się, że żartobliwym tonem do całej tej sytuacji.
Jak zawsze super- dorzuciłem po chwili.
- No bo widziałem Cię.
- Mnie?- no to już mnie całkowicie zaskoczył.
- Tak. Na Chramcówkach mieszkałeś, prawda?
- Niedaleko. Chodzi Ci o tą główną, która była w połowie swej długości rozkopana? (Skąd zna takie bliskie mi okolice?)
- No. Nie można tam było wjechać- dodał z uśmiechem.
- No to niedaleko w zasadzie mieszkałem.
- Widziałem Cię jak szedłeś tam po drugiej stronie chodnika.
- Poważnie?!
- Tak.
- To czemu nie krzyknąłeś, albo nie machnąłeś ręką?
- Nie no nie będę się darł, czy machał, bo też mnie to zdziwiło i w tej sytuacji nie miałem 100%-ej pewności, że to Ty.
- Zabawne :)
*Może wstydziłeś się Mojego Męża :)
Może sam byłeś ze swoim :)
Nie widziałem Cię nigdy z dziewczyną, więc może jesteś...*
Tradycją jest, że spotykam znajomych gdziekolwiek jestem- wyrwałem się z mych wybujałych myśli :)
A może coś w tym jest- pomyślałem.
- No potem upewniłem się, że to Ty... Bo chodziłeś na te występy artystyczne, prawda?
- Tak (to on mnie widział na występach festiwalowych?)
Dobre.
   Przypomniało mi się jak praktycznie każdego dnia podczas trwania festiwalu odwiedzaliśmy we czwórkę festiwalową wioskę z nadzieją (po naszej stronie), że spotkamy kogoś "egzotycznego".
Kogoś= jakiś Balkanian Boj.
Pamiętam też piosenkę w wykonaniu Męża, która była raczej rozżaleniem, że zamiast egzotycznie europejskich męskich rysów twarzy widzieliśmy matrioszki różnistej maści.
Minęły nas dziewczęta z Bułgarii, a Hany po chwili zaśpiewał tak:
"I`m Bulgarian girl in Bulgarian world
Life in plastic, it's fantastic".
No i nie zapomnę ile radości sprawiało nam oglądanie tańców Hanego.
Telebim wyświetlał właśnie słoweńskie, a potem tureckie tańce. 
Misiek pląsał przy nich lepiej niż pary z ludowych zespołów. Jakby znał choreografię na pamięć. Albo jakby od zawsze należał do zespołu tańca ludowego.
Podszedł pewien pan- nazwany przeze mnie Panem Spacją, z uwagi na to, że po każdorazowym wypowiedzeniu zdania dotykał mnie w ramie :)
- Powinni Pana zatrudnić na pół etatu, bo radzi Pan sobie świetnie- rzekł Spacja
- Phii tam pół etatu! Przy moich zdolnościach, to ja mogę uczyć ich tańca. Nie widzi Pan, że to co robią oni jest marną kopią tego co robię ja? Ich wykonanie jest taaaakie odtwórcze- rzekł Mąż.
- Tak, ma pan absolutną rację- powiedział z uznaniem Spacja, klikając mnie w ramię.
Uznania dla Miśka nie kryła także ekskluzif kobieta należąca do ekipy organizacyjnej festiwalu.
Podeszła ze swą apaszką do Męża i zaczęła wyprawiać podobne ruchy wymachując Mu przed nosem chustą. Chciała się zsynchronizować :)
Wszystko działo się niedaleko sceny, a i publika przestała patrzeć na marny telebim :)
Ekskluzif Pani po odtańczeniu swej kwestii pogratulowała Hanemu zabawowego nastroju i życząc dobrego wieczoru, odeszła.
Jak to mówi Baśka- "Lubiłam podjudzić i uciekać" :)
Nawet Lejdi in wajlet w tłumie publiczności, z pożądaniem patrzyła na występ Mego Gwiazdora.
Obstawialiśmy, że zaraz nie wytrzyma i podejdzie. Dojdzie :P
   Z uśmiechem od wspomnień wróciłem do swego rozmówcy.
- Długo byłeś tam na urlopie?
- 2 tygodnie.
- No to tak jak my. A od kiedy?
- Zaraz po dwudziestym.
- Czyli tydzień później.
- A dużo płaciliście za noclegi od osoby na Chramcówkach?- celowo użyłem formy w liczbie mnogiej
- 40 zł.
- No to widzę, że w tych okolicach ceny kształtują się w podobnych granicach- zrymowałem.
Dużo zwiedziliście?
- Byliśmy na Giewoncie. Pogoda była super, ale już Kasprowy nam się nie udał, bo było zimno i panowała straszna mgła. Nie można było dostrzec drugiej osoby.
- To pewnie był początek września, jak u nas po powrocie panowała zimnica, a na Kasprowym było 8 cm śniegu.
- Tak, to było zaraz przed tym. Wjechaliśmy kolejką tylko do pewnego momentu i dalej już nie szliśmy, bo nic nie było widać. Poza tym odradzono nam dalszej wyprawy.
- My wchodziliśmy tydzień wcześniej w 30 stopniowym upale. W krótkim rękawku i przy bezchmurnym niebie :) Za rok musisz więc to powtórzyć :)
Tylko pamiętaj. Jak zobaczysz mnie kolejny raz to się odezwij, krzyknij, bo mogę wyprawiać tam jakieś głupoty, które zobaczysz i po powrocie do domu powiesz, że ja to dosłownie zdobywam to Zakopane :)
W odpowiedzi zaśmiał się z moich żartów, a ja kolejny raz zdałem sobie sprawę z tego jaki ten świat jest mały.   
Także i świat senny jest mały.
   Dzisiejszej nocy przyśniła mi się Magda.
 Dzwonek domofonu.
 - Słucham?
- Cześć Łu...- nie dokończył głos po drugiej stronie, bo przerwałem przyciskając guzik.
 Po chwili, otwierając drzwi.
 - Cześć Łukasz. Jest Twój Tato?
- Nie, a co się stało?
- Spaliła mi się żarówka w pokoju.
- No to musisz wykręcić i dać nową- odpowiedziałem jakby to nie było oczywiste :)
Odwróciła się tak samo szybko jak przyszła i poczęła schodzić w dół. 
Dobra rada zawsze w cenie :)
...tylko żebyś nie miała mokrych rąk jak będziesz zmieniała żarówkę- rozniosły się me mądrości echem po klatce.
Pewnie się udało, bo długo patrzyłem w okno jej pokoju, które widać z mojego stołowego.
Mieszkamy blok w blok. Magda- moja równolatka, w tej samej klatce co kiedyś Yanina.
W zasadzie i Magda już tu nie mieszka, ale w snach wszystko rządzi się swoimi prawami.
...i zatliło się światło, które wyłapałem mrużąc oczy i wytężając wzrok nawet we śnie. 
Oj okulary czas kupić! Takie chyba przesłanie wróżby jest :)

Wszystkiego najlepszego wszystkim Andrzejom!!!
Tobie Andy tez :)

wtorek, 23 listopada 2010

Rozstania i powroty

"Wsi spokojna, wsi wesoła,
Który głos twej chwale zdoła?
Kto twe wczasy, kto pożytki
Może wspomnieć za raz wszytki?"

Jan Kochanowski


Pożegnała mnie malownicza i urocza Wieś podkarpacka, a wraz z nią równie uroczy Dom i najbardziej uroczy Mieszkańcy.
Moi Kochani.
Moi Bliscy.
Moja Rodzina.
Mój Mąż.
Moja Mamusia.
Mój Tatuś.
Mój Paco-uś.
Tyle pięknych i radosnych chwil dane było mi tam spędzić, że gdy przyszedł czas pożegnania musiałem łykać łzy, by nie wylały się na zewnątrz.
Pożegnania zaczęły się już od soboty, kiedy wieczorem odjeżdżali Kitty, Sara, Tom i Przemo.
W niedzielę kiedy w Domu następuje największa kumulacja Gości z Rodziny, żegnały mnie pozostałe Siostry Męża.
Najtrudniej było mi żegnać się z Najbliższymi.
Hany odprowadził mnie na przystanek, ale wcześniej pożegnałem się z Mamusią dziękując Jej za cudowne dwa tygodnie matczynego ciepła, radości i towarzystwa. Dziękowałem Jej za dokształcanie z zakresu polityki i pieczenia (w niedzielę jeszcze specjalnie dla mnie robiła placki na sodzie, tzw. proziaki, bym mógł sobie zrobić notatki i z tego smakołyku). 
Życzyłem Jej także sił i zdrowia w codziennych obowiązkach i trudach. 
Ciężko było mi się też żegnać z Sofi.
Z samego rana przyjechała na rowerze, by jeszcze się ze mną zobaczyć. 
Powiedziała, że odkąd wstała oczy zachodzą Jej łzami. 
Faktycznie były czerwone i smutne.
Podziękowałem Jej za codzienne odwiedziny. Za to, że każdego dnia była w stanie wygospodarować te parę godzin, by spędzić je z nami. Dziękowałem Jej także za codzienne wspólne zakupy i życzyłem dalszej pomyślności jako młodej małżonce. 
Pożegnałem się także z "czarnym maleństwem", do którego zdążyłem się przywiązać, a który tak garnął się do mych rąk, by w nich zasypiać :)
Na koniec pozostał Hany.
Wskoczyłem Mu na ramiona i mocno przycisnąłem do siebie.
Chłonąłem Jego zapach, ciepło i moc uścisku. Na koniec czułe pocałunki i wytężona praca wszystkich zmysłów, by zapamiętać to wszystko jak najdłużej. 
Zapisać na twardy dysk mego mózgu.
Drzwi uchyliły się.
Zabrałem torbę i poszedłem w stronę bramy.
Odwracałem się jeszcze by posłać buziaki i pomachać Mamusi i Sofi.
Trwało to tak długo, aż postaci zniknęły z mego pola widzenia.
Dlaczego moje pole widzenia jest tak krótkie? :(
...i odszedłem.

niedziela, 21 listopada 2010

Paco


Nie ma to jak sprawienie sobie prezentu zwieńczającego okres remontowy.
Nie inaczej zrobił Hany.
W środę o 15:14 dostałem sms-a o takiej treści:
"Nic nie mów Mamusi, ale kupiłem psa- cocker spaniel.
Tom mi go odbierze w sobotę lub w niedzielę".
Pary z ust nie puściłem.
Kitty z Sarą, jako że też o tym wiedziały, dzwoniły do mnie każdego dnia po kilka razy i snuliśmy wspólnie wyobrażenia jaka będzie reakcja Mamusi.
Zgodni byliśmy co do tego, że nie przyprawi to Ją o euforię :)
Opieka nad Tatusiem i plączący się między nogami mały szczeniaczek, o którego też trzeba dbać- nie idą przecież ze sobą w parze.
Zarówno jedna Siostra, jak i druga prosiły mnie bym wpłynął na Miśka, by jeszcze odkręcił ten zakup.
Na nic się jednak zdały moje przekonywania i wszelkie argumenty, bo Mąż jest konsekwentny w swych postanowieniach.
Piesek będzie i basta.
Wieczorem tego samego dnia wymyślaliśmy nawet wspólnie imiona :)
Padały różne nazwy.
Nawet Sara w sms-ie przesłała propozycje imion psów ze swego osiedla :)
Zainspirowany nazwą perfumy jaką dostałem w prezencie, rzekłem do Męża:
- Może Paco?
- Paco?
- No Paco, jak Paco Rabanne, projektant mody, kreator zapachu jaki mi podarowałeś :)
Wymyślaliśmy dalej, ale jakoś tak, chyba Hanemu spodobało się to imię i tak już zostało.
Imię było, a psa jeszcze nie.
Misiek umówił się z Tom-em, że jak będzie jechał do nas w sobotę, to żeby po drodze zabrał szczeniaka.
W piątek, kiedy Kitty zadzwoniła do Mamusi śmiała się bez opamiętania.
- To o której będziecie?- spytała Mamusia.
- Nie wiem jeszcze.
- Bo ja bym tak chciała, byście byli jak najszybciej.
- Nie wiem czy wiesz, że będzie nas czworo :)
- Jak czworo?
- No czworo (śmiech)
- A kto to ten czwarty?
- (tylko śmiech)
- ...no Ty, Tom, Sara, a czwarty kto?
- (nadal śmiech)... daj mi Misia.
- Cześć Kochana- rzekłem ze śmiechem. Śmiech także usłyszałem w aparacie :)
- Kitty, a może Ty w ciąży jesteś?- Wpadła na pomysł Mamusia.
Tak nas to ubawiło, że śmialiśmy się wszyscy.
Mamusia jednak nadal pozostawała nieuświadomiona.
***
- Jak będzie nazywał się piesek Wujka?- spytała córeczka Kitty.
- Paco.
- Dlaczego Pako? Dlatego, że babcia będzie mu pakowała w dupkę?
:):):)
***
Sobota rano.

Sara zadzwoniła do Mamusi, że jadą już we czworo do nas (dołączył do nich jeszcze Przemo-młodszy syn Toma), a pod koniec drogi będą jechać w piątkę.
- Jak to w piątkę? Spytała zdezorientowana Mamcia.
- No musimy jeszcze wstąpić po piątego pasażera- rzekła Sara.
- Łukaszku, wytłumacz mi o co tu chodzi- zwróciła się Rodzicielka do swej najmłodszej Pociechy- mego Miśka :)
- Ale obiecaj, że nie będziesz się złościła.
- No dobrze, ale powiedz mi.
- Przysięgnij.
- Przysięga się u Anny Marii Wesołowskiej- odparowała w żartach.
- Bo ten piąty pasażer, to...
- No mów że!
- Kupiłem małego pieska.
- Jakiego?!
- Cocker Spaniela- rzekł Hany z niewinną miną szczeniaczka.
- Kto się będzie nim opiekował, jak będziesz w pracy?!
- No dasz mu tylko jeść o 12:00 i 16:00, a potem będę już ja.
- Łukaszku, bój się Boga. Nie dość że cały dzień z Tatusiem, to jeszcze pies, ej Boże Boże- odpowiedziała Mamusia, lecz w Jej głosie nie było nic co można było odebrać jako pretensje czy złość.
Wręcz przeciwnie. To było takie zgodzenie się na psi obowiązek, wypowiadając tylko przeciwstawne do zgody słowa :):P

Telefon Sary w drodze do nas.

- Łukaszku, piesek jest śliczny!
- No widzisz :) A tak każdy był przeciwny.
- Ma na imię Haker.
- Haker? To już go nazwali?
- No najwidoczniej.
- Może, że rasowy, to już ma imię.
- Cześć Lukas. Ta suka musiała być cnotliwa, że ten mały taki piękny- rzekł Tom, wyrywając telefon Siostrze :)

Po 5 minutach.

- Haker, to imię ojca- wprowadziła modyfikację Sara :)
- No to czyli będzie Paco :)
- Matka Puma- kontynuowała Siostra.
Ojciec był brązowy, a matka czarna.
Powiedz Mamusi, że jest piękny i ma takie czarne i kręcone włosy jak Ona w młodości.
- Powiem :)
- Powiedz też, że między matką a ojcem jest 5 lat różnicy, tak jak u naszej Mamusi :)
Te słowa prawdziwe a zarazem żartobliwe miały bardziej zachęcić Natalunię do zakwaterowania piątego pasażera :)
***
Goście przyjechali przed 10-tą. Zrobiło się radośnie, gwarnie i bardzo rodzinnie.
Za niecałą godzinę pachniało już rosołem Sary, a w piekarniku dochodził ryż z jabłkami (warunek przyjazdu Kitty :P) w wykonaniu Mamusi. Były też pieczone skrzydełka.
Tom oraz mąż Sofi zabrali się za montowanie kabiny prysznicowej oraz podłączanie nowego grzejnika, nowej pralki, i umywalki :)
Koło 19-ej kilka razy gasło światło, bo Tom robił przy elektryce. My zaś w pokoju kominkowym opowiadaliśmy różniste historie. Nie ma to jak opowieści z dreszczykiem przy zgaszonym świetle :)
Prace, rozmowy i śmiechy trwały do 21-ej, aż wszyscy opuścili Domek spowity tej nocy mgłą.
Opustoszało, zrobiło się cicho, ciemno i chłodniej. Rodzice poszli spać, a ja z Hanym w nowej łazience przy ciepłym grzejniku doglądaliśmy brykającego czarnuszka na czterech łapkach :)

czwartek, 18 listopada 2010

Kuchennie


Na dziś zaplanowaliśmy z Mamusią pieczenie bułki drożdżowej.
Po tym jak zachwycałem się jej zapachem i smakiem w sobotni wieczór, postanowiłem, że koniecznie muszę poprosić o przepis i odbycie szkolenia w zakresie sporządzenia i pieczenia, by wiedzieć jak postępować z tym rarytasem od podstaw.
Krok po kroku poczyniłem zapiski w notatniku. Po powrocie będę serwował Tatusiowi.
Znając Jego chętki na słodkie co nieco będzie zachwycony :)
Przed południem z garnka pachniało już ogórkową. Pyszna zupa ze swojskich ogórków z ziemniakami i ryżem, zabielana śmietanką... Pierwszy raz jadłem taką u Kitty rok temu, bo ja robię troszkę inaczej :)
Po powrocie z zakupów, na które wybrałem się z Sofi, przystąpiłem do szykowania gulaszu z żołądków :)
Wcześniej je czyściłem i gotowałem, więc zostało mi już tylko podduszenie ich z cebulką i warzywami.
Podlałem też troszkę winem, które wczoraj piliśmy z Hanym do kolacji :)
Potem dolałem bulion, tak by przykryć zawartość, chwilę poddusiłem, doprawiłem majerankiem i tymiankiem i voila :)
Po wypiciu zielonej herbaty (pierwsze zalanie) zjadłem obiad i czekam na powrót Męża i Jego ocenę :)
Wyobrażam także sobie, że mieszkamy już razem i czekam na Niego każdego dnia z czymś specjalnym.
Na sobie mam tylko kuchenny fartuszek, a On od drzwi wita mnie łobuzerskim uśmiechem i czułym pocałunkiem, szczypiąc mnie za wystający pośladek :P

wtorek, 16 listopada 2010

T You Z Day in Waj Let


   Będąc drugi tydzień w urokliwym Zakątku Podkarpacia, przyzwyczaiłem się, że Dom jest często odwiedzany przez Rodzinę.
Nie inaczej było dzisiaj.
Jak co dzień rano odwiedza nas Sofi.
- Cześć Łukaniu- brzmi miło i serdecznie Jej głos, kiedy uchyla drzwi od pokoju Męża. 
- Cześć Sofi- odpowiadam (będąc jeszcze w łóżku) z uśmiechem wystawiając głowę zza ramienia Miśka.
Od poniedziałku Hany chodzi już do pracy (po tygodniowym urlopie).
Czas spędzam więc z Mamusią. Dotrzymuję Jej towarzystwa przy codziennej pracy związanej z opieką nad Tatusiem.
Sofi jest z nami do południa, potem wraca do siebie i do swego małżonka :)
   Odgrzewałem w piekarniku resztę gigantycznej pizzy (Mąż przyniósł ją wczoraj po powrocie z pracy), kiedy otworzyły się drzwi i do ganku weszła jedna z sióstr wraz ze swą starszą córką i wnuczkiem.
Co by się nie "ciżbić" (już uwielbiam to słowo), Mamusia zaprosiła gromadkę do pokoju. 
Ja z Sofi zostaliśmy w kuchni i spałaszowaliśmy pozostałości włoskiego specjału.
Gościna nie trwała długo, a ja poznałem kolejną członkinię Rodziny :)
Koło południa odprowadzając Sofi, zaglądnąłem jeszcze do sklepiku i kupiłem Mamusi krówki oraz mieszankę czekoladowych cuksów, które tak bardzo uwielbia.
Przy okazji spotkałem niezłe ciacho- syna kafelkarza. Nie obyło się bez sms-a do Męża :) 
Wszak temat trzeba obgadać :)
Po powrocie rozmawiałem z Sarą, która wykonywała właśnie swój czwarty telefon w tym dniu, by spytać co robię, jak się czuję i by zaprosić mnie na krokieciki, które właśnie "rychtuje".
O niesamowitości Sary i Kitty pisałem już nie raz, więc nie muszę się powtarzać :)
Po trzynastej zabrałem się za zrobienie sosu do spaghetti, które obiecałem już dzień wcześniej. 
Po niecałej godzinie jedliśmy spaghetti napoli.
Hany zrobił mi niespodziankę, a w zasadzie dwie.
Pierwsza, to taka, że pod pretekstem wybrania się z Tatusiem do lekarza urwał się szybciej z pracy.
Druga- dostałem prezent z kategorii kosmetyk, grupa ekskluzif- Paco Rabanne ULTRAVIOLET.
Zapach powalił mnie z nóg i ciągle dotykam swym nosem lewy nadgarstek by rozkoszować się tak miłą i niepowtarzalną wonią z jakże pomysłowego flakonika. 
Tej nocy "ubieram" się więc tylko w zapach, by w ramach podziękowania przyprawić Męża o fioletowy zawrót głowy :P

piątek, 12 listopada 2010

W mym drugim domu- przy Skarbie i Jego sercu


Wielkimi krokami zbliża się półmetek mojego urlopowego pobytu na Podkarpaciu.
Jestem u Męża.
Miło znowu być blisko Niego. Dzielić z Nim każdy dzień, każdą godzinę, minutę, sekundę,... łóżko :)
Jest bardzo Rodzinnie.
Na co dzień siedzimy z Mamusią i Tatusiem, ale w ciągu tych kilku dni odwiedziła nas połowa Rodzeństwa Miśka. Znaczy się moje Szwagierki :)
Nie liczę Kitty i Sary, które dzwonią kilka razy dziennie do Mamusi i proszą czarnego Łukasza, czyli mnie :)
Napiszę mało skromnie, cytując Hanego- "jesteś tu rozchwytywany".
Dni mijają bardzo szybko, ale zawsze dzieje się tak kiedy jest miło.
Czuję się jakbym od zawsze był częścią Tej Wspaniałej Rodziny.
Mamusia jest niesamowicie mądrą Kobietą. Ma w sobie coś co bardzo cenię u ludzi- mądrość życiową. Opowiada mi wiele historii ze swego dzieciństwa, swej młodości, a także o swoich Pociechach :)
Przebywając w Jej towarzystwie dokształcam się politycznie, bom ja dziecina (:P), którą ten temat kompletnie nie interesuje (nie tłumaczę się tu nawet brakiem wolnego czasu, bo nawet jeśli bym go miał to nie przeznaczałbym go na tą dziedzinę).
Dzięki powyższemu wiele wiem w topowej sprawie Kluzik- Rostkowskiej & Jakubiak (że tak się pochwalę).
Tatuś Misia choruje. Dopiero będąc tutaj mogę powiedzieć, jak wiele sił i cierpliwości potrzeba Im na każdy dzień.
Jak mawia Mamusia, "przy Dziadziu tak naprawdę chora jestem ja (troska i zmartwienie), bo On i tak nic o tym nie wie".
Skarb jest wesołą duszą tego domu.
Kiedy Tatuś podczas swoich spacerów po pokoju przybliża się do Mamusi, Hany każdorazowo mówi:
"Mamusia, mąż coś dzisiaj lgnie do Ciebie".
No i wszyscy się śmiejemy.
10 listopada obchodziliśmy swoją szóstą, czyli piątą rocznicę naszego Związku (bardzo trafnie to określiłeś Max).
Z samego rana piekliśmy torcik czekoladowo- kawowy, robiliśmy barszcz czerwony z fasolką oraz gulasz, by było miło, domowo i w pełni obiadowo- deserowo jak przystało na małżeństwo ze sporym stażem.
We wszystko jak zawsze włożone było wielkie serce i Miłość :)
Dostaliśmy też sporo życzeń z tej okazji. Także od niektórych Bloggerów.
Za pamięć i piękne słowa z serca dziękujemy :*:*:*
Wczoraj zakończyły się ostatnie prace "kosmetyczne" przy remoncie kuchni.
Jako, że uwielbiam w niej przebywać gdziekolwiek jestem i uważam ją za królestwo domu, to muszę przyznać, że ta Męża ma swoją niesamowitą duszę.
W jej zielono- brązowych barwach króluje drewniany, antyczny kredens, który nadaje pomieszczeniu bardzo stylowy i szlachetny charakter. W remoncie jest jeszcze łazienka.
Zapewne niedługo Hany umieści tu galerię swoich odnowionych pomieszczeń, więc sami będziecie mogli to ocenić.
Tymczasem ja udaję się do "nocnego odnowienia" swojego ciała, a potem razem do łóżka na kolejną upojną noc w drewnianym łóżku przy dogasającym już płomieniu z kominka.

poniedziałek, 1 listopada 2010

W zamyśleniu, gdy Cię nie ma...



   Nawet jeśli czasem trochę się skarżę - mówiło serce - to tylko dlatego, że jestem sercem ludzkim, a one są właśnie takie. Obawiają się sięgnąć po swoje najwyższe marzenia, ponieważ wydaje im się że nie są ich godne, albo że nigdy im się to nie uda.
My, serca, umieramy na samą myśl o miłościach, które przepadły na zawsze, o chwilach, które mogły być piękne, a nie były, o skarbach, które mogły być odkryte, ale pozostają na zawsze niewidoczne pod piaskiem. Gdy tak się dzieje, zawsze na koniec cierpimy straszliwe męki.
~Alchemik~ Paulo Coelho

Kocham Cię Mamusiu :*