camino

camino

sobota, 1 grudnia 2012

Listopadowo urlopowo

Listopadowy urlop minął szybko jak i cały miesiąc.
   Soul of my life przyjechał do mnie dzień wcześniej niż było w planie.
Jak ja lubię takie wyjście planu poza plan jak w tym przypadku.
Drugi listopada nie był smętnym i ponurym dniem o zapachu zniczy i chryzantem.
Co mi tam listopadowa szarość nieba i co z tego, że w pracy muszę spędzać dzień, jak i tak po powrocie poza Tatą i Panią L, będzie On- Mój Najdroższy Mąż.
Wiadomo jak szybko mijają dni tygodnia, tak było i tym razem.
Tydzień upłynął nam baaardzo szybko i harmonogramem dni podobne były do siebie, ale wyjątkowe i inne niż zawsze.
Kiedy Mąż jest u mnie jestem radośniejszy, silniejszy i z podwójnym optymizmem witam każdy dzień.
Są dwa słońca gdy nas jest dwoje :)
   Listopad, podobnie jak sierpień, to miesiąc kiedy mam dwutygodniowy urlop.
Wyjątek jest taki, że jest to jeden jedyny taki urlopowy wyjazd, kiedy drogę w całości (od Domu do Domu2) pokonujemy razem.
Tegoroczna podróż trwała czternaście godzin i nie był to lot do Nowego Jorku :P
Z Hanym mógłbym sobie podróżować i spędzać czas w nieskończoność. Nawet w niedogodnościach podróży potrafimy żartować i śmiać się z tego.
Wesołe punkty drogi to:
- Pan Żul myjący podłogę na dworcu w miejscowości przesiadkowej (wszyscy siedzący na ławeczce zmuszeni byli wstać, ponieważ PŻ zmywał tylko tą przyławkową część gdzie z podłożem stykały się buty podróżnych i gdzie leżały bagaże; mycie zaś samej podłogi było rozcieraniem mega brudnej wody mega brudnym pseudomopem);
- najbardziej gorzka kawa na świecie w automacie w tejże miejscowości;
- Elena Vesnina- dziewczyna bardzo podobna do rosyjskiej tenisistki,
- Maksiu- dzieciak podróżujący z wzorowym tatusiem, który czytał mu bajki i bawił się w...gospodarstwo :P
- bulwersująca się pani, która przy każdorazowym postoju pociągu w szczerym polu, wzdychała na cały wagon (pociąg przyjechał do stacji docelowej z ponad półtoragodzinnym opóźnieniem).

Gdyby ktoś kazał mi jeszcze raz spędzić cały dzień w podróży, zrobiłbym to bez zastanowienia i z przyjemnością, jeśli w zamian otrzymałbym znowu dwa tygodnie w mym drugim Domku.
   Dnie w nim mijały mi (w oczekiwaniu na powrót Męża z pracy) rodzinnie z Mamusią i Tatusiem.
Praktycznie codziennie odwiedzała nas Sofi, która od progu krzyczała na powitanie "nara" :P
Uwielbiam to :)
Były też inne "stałe punkty":
- chleb z Gdyni :)
- kawa w moim ulubionym bo ogromnym kubku
- telewizyjne seanse,
- pieczenie ciast,
- pierogi Mamusi,
- topielinka,
- melatoninka (to taka fajna dziewczynka),
- chodzenie organisty z opłatkami :)
- przyjazd Kitty, Sary i Toma (w tym roku z córeczką Kitty)
Kolejny już trzeci sezon mieliśmy zaszczyt wystąpić z Sarą w finale mam talent z naszym pokazowym numerem :P
Tegoroczny miał byś okraszony muzycznym hitem internetu :P:P:P

Miał być.
Generalna próba wypadła pomyślnie, ale w sobotę przed samą dwudziestą, musieliśmy oddać występ walkowerem z powodu niedyspozycji zdrowotnej Sary.
Wcześniej rozłożyło Toma.
W tygodniu infekcja dotknęła i Mego Hanego (mimo profilaktycznego, cowieczornego stosowania grzania ciała o ciało :P).
W drugim tygodniu turnusu, przyszło zamówione przez Miśka łoże Kajetanem zwane (kolejna wspólna rzecz jaka nas łączy).
Jego Kajtek jest goldenbojem, tzn. metal przecierany jest na stare złoto.
Do kompletu nowy materac zwany Materazzim :P i my.
Jakby nie patrzeć dwa duety :)
Miło mijały nam noce na Kajtku i Materazzim.
Każdego dnia coś ciekawego śniłem.
O właśnie!
Listopad to miesiąc w którym śniłem praktycznie codziennie!
Dotychczas miałem kilka snów na miesiąc.
Listopadem mógłbym natomiast obdzielić sennie dotychczasowe 3 lata :P
Najlepszy był sen, podczas którego poza mną i Mężem występował mój pełnoletni (już) sąsiad :P
Podglądał nas będąc na balkonie.
Kiedy go przyuważyłem spanikowany spadł z niego. Ratując mu życie złapałem go na ręce.
Na moich rękach nie był już seksownym osiemnastolatkiem.
Zamienił się w ślicznego małego chłopca rodem z BelAmi, a przyodziany był tylko w białe koronkowe body! :D:D:D
Może to zwiastun nadchodzącej już zimy? :)
Chłopiec zima :)
   Ostatni dzień urlopu spędziliśmy w stolicy województwa na szopingu.
Ów udał się po sto kroć, a nawet rzekłbym po stokroć razy siedem :P
Siedemset kroć :P
Dawno nie spacerowałem uliczkami mego ulubionego miasta.
Niesamowity sentyment czuję do Rzeszowa.
W końcu siedem lat temu pierwszy raz tu przyjechałem.
Pierwszy raz na spotkanie z Moją Miłością, którą nota bene poznałem równy rok wcześniej, czyli osiem lat temu.
Tu też 10 listopada w Dniu Naszej Rocznicy byliśmy przejazdem.
Było tak pięknie bo zaczynałem urlop.
Jest nadal pięknie, mimo że urlop się skończył, bo przyjdzie kolejny :)
Piękniejsze jest to, że jesteśmy My i nasze Uczucie.
Nasza Wielka Nieskończona Miłość.
   W RZ spotkaliśmy się z Maksymilianem.
Miło znowu było zamienić kilka zdań.
Chociaż, przyznać muszę, że zmienił się od ostatniego spotkania kwartał temu :P
Ma demoniczne zdolności :)
Tak chwalił me buty, że w drodze do Millenium zaczęły mnie obcierać!
Serio!
A to przecież nie było ich pierwsze założenie.
Ledwo chodziłem nawpychawszy sobie chusteczki higieniczne (czyt. hygieia) w soksy :D
Nawet podczas tego bólu wynalazłem pozycję chodu, w której ból był mniejszy :)
Zacząłem się bać bardziej, kiedy pochwalił moje śliwkowe spodnie :P
Na szczęście nie pękły :D
Nie powtórzył się zeszłoroczny incydent z Kraka, gdzie upadłszy na kolana wydarłem dziurę w moich ulubionych dżinsach :P
Celem wyjazdu był zakup zimowych płaszczy.
O dziwo, co nigdy mi się nie zdarzyło swój cel upatrzyłem już w pierwszym sklepie do którego weszliśmy :)
Potem niczego lepszego już nie znalazłem.
Z bólem serca zdecydowałem się na ten zakup, bo kosztował cholernie słono!
Jednak Hany i Jego dar przekonywania zadziałały.
Sam też kupił sobie czaderski krótki płaszczyk w jak zawsze świetnym stylu :)
Żal było wracać, bo to była nasza ostatnia noc podczas tego spotkania.
Kolejne co prawda w Trzeci Dzień Świąt Bożego Narodzenia (tak, tak, istnieje taki dzień- sam go ustanowiłem :P), ale zawsze z wielkim smutkiem i łzawym okiem jadę patrząc najpierw w autobusową, a potem pociągową dal, za którą kolejna dal i piękne wspomnienia.
Tego ranka, w zasadzie nocy, bo ciemno było, kiedy szedłem na przystanek, jeszcze raz chciałem w całym tym smutku przypomnieć sobie hasło wcześniejszego dnia, by choć na chwilę, choć przez łzy, ale uśmiechnąć się.
No i powiedziałem "Niki Minaż mówi Bon Włajaż".
Potem wtopiłem się w czeluście nocy i odjechałem.

Dziękuję Hany za kolejny maj w listopadzie.
Dziękuję za kolejną rocznicę i wszystkie przepiękne chwile, które nie sposób wymienić, a które na zawsze w sercu zostaną.
Kocham Cię :*:*:*










2 komentarze:

  1. zatem dla bezpieczenstwa plaszczykow chwalil nie bede :D

    jak zawsze ze skrybiarska zdolnoscia i milionem szczegolow wszystko opisujesz, pozazdroscic!
    wakacje listopadowe sie skonczyly ale juz niedlugo bedzie grudzien i znowu spotkania Wasze na materazzim ;]

    pozdraawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. ech!! jak Ty to cudnie opisałeś:)
    pięknie się czyta i wszystko znów staje przed oczami:)

    i ja Mężu dziękuję za ten czas wspólnie spędzony!
    Kocham Cię :*

    ps. Maksymilian to Wiedźmin! ja Tobie mówię, mówię!!

    to pisałem ja- Twój Mąż:)

    OdpowiedzUsuń