Niedługo będę weekendowym pisarczykiem :P
Równo tydzień temu zawitałem do Siostry, by wspólnie z Nią i Dzieciakami spędzić wolne dni.
Dzieciaków praktycznie nie było, a nawet jak były to ich nie było...
Dnie zatem spędzaliśmy w kameralnie rodzinnej atmosferze.
Brat- Siostra.
Siostra- Brat.
Dużo rozmawialiśmy, wspominaliśmy.
Robiliśmy wspólnie kuchenne rewolucje udając się o poranku na zakupy, by potem robiąc z nich dobre rzeczy mieć jeszcze większą satysfakcję z tego, że warto wstać o poranku...
że warto cieszyć się dniem...
że może być on taki, jaki chcemy by był, bo w końcu to my mamy na to wpływ.
Pogoda dopisała.
Było ciepło i słonecznie.
Piękna wiosna w tej jesieni.
We wszystkich kuchennych czynnościach dawałem Siostrze pole do działania.
Chciałem by miała swój udział w przygotowywanej zapiekance z opieńków, czy cieście drożdżowym ze śliwkami.
Poczułem, że wniosłem w to mieszkanie odrobinę życia- innego życia.
Może moje jest nudne od codzienności, ale wolę żyć "kameralnie" bez codziennych fajerwerków i być szczęśliwy mając swą Miłość na co dzień w sercu (mimo odległości terytorialnej) niż nie mieć jej w czterech kątach swego lokum.
Nie mógłbym mieć takiego męża jak mój szwagier.
Od zawsze nie pałałem do niego sympatią, że tak to delikatnie określę.
Niesamowitym Szczęśliwcem jestem mając takiego Męża jakim jest Yomosa.
To On uczył mnie wiary w swoją wartość, podkreślając na każdym kroku, że jestem NAJ.
To On częstuje mnie Miłością każdego dnia jak Dobry Gospodarz chlebem.
To Jemu mogę się wyżalić, zwierzyć, wypłakać...
Z Nim mogę się wygłupiać i śmiać do łez.
Mogę, chcę i to czynię, bo Go Kocham, a On Kocha mnie.
Inaczej jest w małżeństwie mojej Siostry.
Ona tego Szczęścia nie ma...
bo jak szczęściem nazwać nieszczęście? :(
W sobotni wieczór byliśmy w kinie na "Chce się żyć".
Poruszająca, wzruszająca i łzy wydzierająca historia, którą trzeba zobaczyć.
Ciepło na sercu nam się zrobiło przy jednej ze scen tak bliskiej naszemu dzieciństwu...kiedy w czasach PRL-u całą rodziną otwierało się paczkę z zagranicy.
Popatrzyliśmy tylko na siebie z wymownym uśmiechem.
Potem były już łzy...
Za nami siedzące małżeństwo ze szlochającą przy niektórych scenach żoną.
Jak potem się dowiedziałem- historia rodem z ich codzienności (może nie z tak dokładnym scenariuszem, ale jednak).
Po powrocie późnym wieczorem piekliśmy jeszcze jedno ciasto.
Słodyczy nigdy za wiele.
Siostrzenica odrabiała lekcje, a my przemieszczając się od stołu do szafki rozmawialiśmy, czekając na efekt ucierańca z jabłkami i orzechami :)
Jednak tego wieczoru miły aromat pieczonych jabłek i cynamonu, był słono- gorzki.
Dlaczego?
Życie kochani, życie...
iloveyou Bejbe :*
mniej niż jutro, ale bardziej niż wczoraj :)