Sobotni poranek na Podkarpaciu jak zawsze rozpoczął się romantycznie i miłośnie.
Na przystanku czekał już na mnie Hany.
Miło znowu było zobaczyć wszystkich, tym bardziej, że przed południem przyjechał Tom z chłopakami (Ci zaś z żonami i dziećmi) i Kitty.
Chłopcy dziarsko zabrali się do roboty przy drewnie, a ja z Kitty rychtowaliśmy zupę pieczarkową oraz placki z gulaszem po węgiersku, który z samego rana przygotowywał Mąż.
Popołudnie spędziliśmy już przy stole, przy opowiastkach i śmiechach. Dodatkowo humory podsycała pewna mięta i czarna wiśnia :P
Po odjeździe Rodziny mieliśmy czas dla siebie i korzystaliśmy z niego aż do nocy zmieniając tylko pozycje siedząco leżące :)
To były niezwykle przyjemne chwile u schyłku tygodnia.
Niedzielny poranek rozpoczęliśmy od mszy.
Po przyjściu do domu śniadanie, pieczenie placka z truskawkami oraz zasłuchiwanie się w dźwiękach rmf classic.
Popołudniową porą kolejne odwiedziny.
Tym razem przyszły Siostry Miśka z gościnką.
Czas mijał nam na rozmowach przy smacznych słodkościach i Mężowej orzeźwiającej sałatce jaką zrobił na mój przyjazd :*
Wieczór poprzedzający niechcianą (bo odjazdową) noc gościł się nieubłaganie.
Spędziliśmy te chwile ciesząc się jeszcze swoją bliskością.
O północy trzeba było iść na mój bus i znowu pokonywać powrotne kilometry.
To był mój najkrótszy w dziejach pobyt w Drugim Domu.
Wracało mi się jak zawsze smutno. Z podróży musiałem iść prosto do pracy, a tam zduta i obrażona na cały świat i wszystkich moja współpracownica.
Co prawda z godziny na godzinę i z dnia na dzień było lepiej, ale to i tak nie uprzyjemniało mi godzin spędzanych w obozie.
Tam jak zwykle jedna śpiewka o wytyczanych celach i stosy raportów do dziennego wysyłania.
Co prawda obecny weekend jest deszczowy i mało przyjemny, ale w tygodniu zagościło prawdziwe lato.
Miłe słońce i żar z nieba.
Pierwsza połowa miesiąca upłynęła mi też stomatologicznie, bowiem byłem częstym gościem na fotelu swego imiennika.
Jedyne na co mogę tylko narzekać to upływ kasy z portfela na ten cel.
No ale... zdrowie jest cenne.
I to nie tylko zdrowie własne i ludzkie, ale i zwierzęcia. Zwłaszcza kiedy jest ono Domownikiem.
Pani L od końca maja boryka się z kłopotami z wiązadłem w prawej przedniej łapce.
Dodatkowo lekarz zastosował Jej dietę wątrobową z uwagi na często pojawiające się kolki.
Zobaczymy jak będzie w niedalekiej przyszłości.
DNM był tym razem historyczny, bowiem w nocy podczas długiej rozmowy z Siostrą powiedziałem Jej o sobie i Hanym.
Ostatnio mamy dość otwarte relacje ze sobą, a przy okazji odwiedzin u Niej zawsze brakowało mi odwagi by zmienić temat i wyrwać Ją ze swego słowotoku.
Wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego teraz, to znowu to się odłoży w czasie.
Siostra powiedziała, że po części to czuła i że jak najbardziej to akceptuje, bo najważniejsze jest Nasze Szczęście.
Zrobiło mi się miło i poczułem taką ulgę na sercu i duszy.
Nadchodzi ostatni zwyczajny tydzień. Zwyczajne i skrócone pracowanie, bo tylko cztery dni.
Potem już w Drogę. Tak długo wyczekiwaną i przygotowywaną.
Zostało mi jeszcze kilka rzeczy do ogarnięcia i przygotowanie oficjalnej listy rzeczy do spakowania.
Wtedy już będę wiedział na czym stoję :)
Zaraz zabieram się za wypiek rabarbarowca, więc już teraz zapraszam chętnych.
Miłego weekendu.
Kocham Cię Bejbe :*:*:*