Rozpoczął się świąteczny czas.
Okres świąteczny, to w wielu instytucjach gorący okres na pozyskiwanie klientów.
Okres wzmożonego ruchu i sprzedaży.
Nie inaczej jest w moim obozie.
Na co dzień jestem miły i uśmiechnięty i staram się to wnosić w zawodowe progi.
Czasami jest jednak ciężko, bo ludzie bywają gorsi niż stada dzikiej zwierzyny, a przecież święta, to okres kiedy szczególnie powinniśmy darzyć się większą sympatią, serdecznością, uśmiechem,...
Nie wszyscy jednak chcą dać się "zaczarować" na te "pięć minut".
Świąteczny czas ogarnia także mój dom.
Dorastałem z duchem tradycji, którą zawdzięczam mojej Mamusi.
To Ona zawsze dbała, by od początku grudnia dom pachniał korzennymi nutami, a także, by sfera duchowa odczuła, że jest to okres wyjątkowy.
Uwielbiałem krzątać się przy Niej, a kiedy piekła ciasteczka i ciasta, siedziałem przy stolnicy patrząc jak Jej dłonie sprawnie przesuwają się po zwartej masie.
Kiedy zamykam oczy, widzę z jaką gracją to robi.
- Mamo, można już śpiewać kolędy?
- Pewnie, że tak. Jeśli w swym sercu czujesz bożą radość, to chwal Jego imię- tak kiedyś powiedział ksiądz w jednym programie.
I tak zadawałem to pytanie każdego roku na początku grudnia. Właśnie po to by usłyszeć "tą" odpowiedź.
Wiem, że słowa to tylko słowa, ale ilekroć zadawałem to pytanie, cieszyłem się na odpowiedź, którą tak dobrze znałem :)
Siedząc przy stolnicy śpiewałem więc kolędę, a Mama mi w tym towarzyszyła.
Czemu o tym piszę?
Świąteczny okres, to także myśli, a w tym moje myśli. Moja nostalgia o mojej Kochanej.
Już czwarte święta szykujemy sami z Tatusiem.
Każdorazowo jest to, co było zawsze. Ogrom sprzątania, gotowania, pieczenia, z tą tylko różnicą, że nie ma Ciebie Mami.
Nie ma cieleśnie, bo duchowo jesteś zawsze i pewnie dzięki Twojej pomocy wszystko mi się tak udaje.
Dziękuję Ci za to, że teraz, kiedy ja pracuję w pocie czoła, Ty "siedzisz" przy stolnicy i... chciałoby się napisać- śpiewasz mi kolędę...
Tuż po przebudzeniu, otulony miękkim, grubym, ciepłym granatem, który wybuchowy nie jest. Ujarzmiłem go już na swym ciele i doskonale z nim współgra trzymając ciepło, które wytwarzam :) Piękny mikołajkowy prezent od Hanego- szlafrok. Dziękuję Mój Święty :*
Tydzień zaczął się bardzo świątecznie, a to przecież dopiero początek grudnia.
Atmosferę poniedziałkowych mikołajek odczułem już w sobotę, będąc we Wro.
Rynek jak co roku zamienił się w bajkową krainę choinek, karuzel, straganów oraz dobiegających zewsząd świątecznych utworów.
Okrążając Ratusz minąłem mamę z dwójką dzieci, która śpiewała im dobiegające z oddali Last Christmas. Jakoś kadr z tego zdarzenia zapadł mi najbardziej w pamięć.
Pozazdrościłem bardzo szczerze, aczkolwiek niewinnie tym dzieciakom.
Mikołajkowe urodziny miała też moja Pani L.
Według ustaleń weterynarza ma w swej książeczce wpisaną datę urodzenia 6 grudnia 2004.
To już Jej szósty rok z nami. Moja kochana kudłatka.
Pamiętam jak dziś kiedy Yanina zadzwoniła do mnie, bym przyszedł na moment do niej.
W pół minuty byłem na miejscu (mieszkaliśmy wtedy blok w blok).
Leżała na swoim łóżku dookoła którego dumnie krążyła czarna Sandra (jej ówczesny pies, który mimo suczej ksywki suką nie był :P ). Poza nią na łóżku leżała ona- mała szczenięca ślicznotka.
- Patrz jaka słodka. Podrzucili ją nam do altanki na działce- mówiła pełnym przejęcia głosem.
- No śliczna jest. Co małe wszystko fajne.
- Chodź do Ciebie, przekonamy rodziców i będziesz ją miał.
- No co Ty, moja Mama nigdy się nie zgodzi na psa.
- Zgodzi się, zobaczysz. Jak zobaczy taką słodką kruszynkę to się zgodzi.
I poszliśmy.
Jak zawsze bywało i tym razem łzy pomogły Yaninie osiągnąć swój cel.
Mamusia żartobliwie określała ją mianem etatowej płaczki (znaczy się, że miała płacz na zawołanie i wiele potrafiła nim zdziałać :P)
No i tak oto Pani L została z nami. Wdzięczna za okazane serce jest do dziś.
Jest pociechą domu, a i los sprawił, że stała się nieodłączną współtowarzyszką życia mojego Tatusia :)
Wczoraj urodziny obchodziła Sara. Kochana Siostra zaprosiła nas na imprezę. Oczywiście jak na Sarę przystało stół uginał się od gorących dań :)
Wirtualnie tam byłem- miód i wino piłem :)
Niestety poczta znowu "zastrajkowała", bo moja kartka oraz czekoladki nie doszły na czas :( Grrr :(
Dziś w oktawę grudnia jak co roku świętuję zawodowo.
To już 7 lat (słownie: siedem lat), jak pracuję w swoim obozie.
Dużo i niedużo.
Wiele się zmieniło przez te lata, a jednocześnie niewiele.
Jedno jest constans- moje "pukfy" :):):)
Upływający czas daje się we znaki. Coraz częściej nachodzą mnie myśli (jakże trafne), że nieuchronnie starzeję się.
Nie żeby było mi z tym źle, bo jestem osobą, która potrafi i starzeć się godnie, ale tak jakoś tęsknie za tymi upływającymi latami. Chociażby te 7 lat wstecz byłem jeszcze taaaaki młody i taki niewinny :D